Co zrobić, by zbudować nowe, pełniejsze życie? Książka dla tych, którzy mają dość szukania szczęścia
Wywiad promocyjny Helion
27 lipca 2021, 09:58·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 27 lipca 2021, 09:58
Co to znaczy być "kobietą kompletną"? To coś więcej niż mieć w sobie zestaw narzędzi, dzięki którym ma się gotowość do tego, by żyć pełnią życia i czerpać z niego to, co najlepsze. Każda kobieta ma te "moce". Najważniejsze jednak, by to czuła, i wiedziała, jak je z siebie wydobyć. Tym, co wyróżnia kobietę kompletną, jest bowiem świadomość, że należy przestać szukać szczęścia, a po prostu być szczęśliwą tu i teraz.
Reklama.
– Mawia się, że szczęście zaczyna się w nas i jest to prawda. Jednak, by się o tym przekonać, nie wystarczy o tym wiedzieć, ale trzeba to sprawdzić w sobie i swoim życiu. To, co pokazuję kobietom, jest tym, co sama w sobie odkryłam i wciąż zgłębiam – mówi w wywiadzie Sylwia Kocoń, pisarka, terapeutka i trenerką motywacyjna, autorka książki "Kobieta Kompletna".
Czym dla Pani jest szczęście? Jest Pani autorką książki "Kobieta kompletna. Przestań szukać szczęścia. Bądź szczęśliwa". Do kogo adresowana jest ta książka? Czy czytelniczkami mogą być wyłącznie kobiety?
Książka jest skierowana do każdego, kto ma już dość szukania sposobu na lepsze życie bądź kto doświadcza pewnego rodzaju pustki, niezrozumianej tęsknoty. Tą tęsknotą jest bowiem najczęściej pamięć siebie pełnej, kompletnej. To ona, aktywizując się w nas, przywołuje nas z powrotem do siebie, gdy popadniemy w zapomnienie, a naszym życiem zaczynają sterować destrukcyjne nawyki i bazujący na lęku sposób bycia (najczęściej nieuświadomiony).
Książkę napisałam dla nas wszystkich, w tym dla samej siebie. Bo ja, choć już teraz czuję się kompletna i tak żyję, to jednak czasem oddaję się zapomnieniu – wtedy umniejszam siebie, wątpię w swoją wartość, w to, że coś jest dla mnie możliwe, że zasługuję. Teraz już mogę sięgnąć po swoją własną książkę, wrócić do siebie i znów poczuć się dobrze.
W książce wielokrotnie nawiązuje Pani do własnej historii. Co było tym momentem przełomowym? Kiedy zrozumiała Pani, że tytuły, osiągnięcia, podróże, nieustanne przeprowadzki prowadzą tylko do pustki w sercu?
Tak, nawiązuję do własnego życia, bo tylko tak mogę być autentyczna w tym, czym się dzielę, co proponuję. I też tak jest najłatwiej, bo nie muszę skupiać się na zapożyczonej wiedzy, przypominać sobie czegoś, co gdzieś np. przeczytałam. Odnoszę się do swojego życia, do swojej własnej drogi od nieświadomości do świadomości, do bycia bliższą sobie.
Tych momentów przełomowych było w moim życiu wiele. Większość z nich była bolesnych i choć nie chciałabym ich ponownie doświadczać, to jednak widzę też, jak wiele dobrego wniosły do mojego życia, jak bardzo były mi potrzebne, by mną potrząsnąć i bym uświadomiła sobie, co się we mnie dzieje, jak egzystuję, a nie żyję.
Jednym z takich momentów był bolesny dla mnie rozwód, a właściwie dwa. Był nim również czas diagnozy nowotworu. Utrata pracy w okresie, gdy pozostawałam na urlopie macierzyńskim i wiele innych mniej lub bardziej dotkliwych zdarzeń.
Każde z doświadczeń było dla mnie trudne, ale też niosło potencjał zbliżenia do siebie. To w dużej mierze dzięki nim zaczynałam kontaktować się z pustką i tęsknotą w sobie, zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że one w ogóle we mnie są. A potem przyglądać się, czym są i co mogę zrobić, by tą pustkę wypełnić (już nie chwilowo, ale na stałe).
W tym wszystkim – około 4 lata temu – zatrzymałam się i przyznałam, że choć od dekady korzystam z różnych rozwojowych środowisk i poznaję siebie, to tak naprawdę wciąż nie mam odwagi, by tą wiedzą, wglądami żyć. Wtedy podjęłam decyzję, by już nie szukać, ale żyć swoją kompletnością, wychodzić poza własny auto sabotaż, destrukcyjne mechanizmy, nawykowe sposoby radzenia sobie z dyskomfortem, budowanie sztucznego poczucia własnej wartości.
Wtedy właśnie zaczęłam uczyć się żyć w swojej kompletności. Nie do końca wiedziałam, jak to będzie i co to właściwie oznacza w praktyce. Uczyłam się tego i dziś mogę uczciwie powiedzieć, że i czuję się kompletna, i tak żyję oraz takim podejściem do siebie się szeroko dzielę (np. w książce "Kobieta Kompletna", jak i kursie online o tej samej nazwie).
Czy to osobiste przeżycia stały się impulsem do napisania książki? Czy może historie osób, które skorzystały z terapii?
Wszystko, czym się dzielę, bazuje na moich własnych doświadczeniach. Oczywiście, rozpoznaję wiele podobieństw w tym, co ja przeżywałam, oraz w tym, czym dzielą się ze mną korzystające z mojego wsparcia kobiety. Jestem zdania, że zawsze każdy z nas trafia na osoby, które w jakiś sposób przypominają nam o czymś, co jest dla nas samych ważne. Dlatego też ufam, że trafiające do mnie kobiety są tymi, dla których moje doświadczenia są czymś, co i one przeżywają, co czują, za czym również tęsknią, z czym się zmagają.
Kto/co wpływa na nasze szczęście? Ludzie, okoliczności, los, a może my sami?
To ostatnie – my sami ☺ Oczywiście, gdy żyjemy nieświadomie, kojarzymy szczęście z zewnętrznymi okolicznościami. I też otaczający nas ludzie, zdarzenia mogą sprawiać nam radość, ale nigdy nie jest to stałe, trwałe poczucie szczęścia, lecz jedynie powiązane z emocjonalnością epizody.
Mawia się, że szczęście zaczyna się w nas i jest to prawda. Jednak, by się o tym przekonać, nie wystarczy o tym wiedzieć, ale trzeba to sprawdzić w sobie i swoim życiu. To, co pokazuję kobietom, jest tym, co sama w sobie odkryłam i wciąż zgłębiam. Zawsze byłam kobietą mocno osadzoną w logice, sceptyczną. Dlatego wiele lat zajęło mi, by w końcu zobaczyć, jakby to było przestać szukać i być szczęśliwą teraz. I dziś wiem, że jest to możliwe dla każdej, każdego z nas – odkryć i żyć szczęściem w sobie.
Sam koncept jest dziecinnie prosty. Tak prosty, że umysł go umniejsza, neguje, bo logika kocha złożoność i w niej doszukuje się rezultatów. Tymczasem, gdy mówimy sobie "tak" i zaczynamy żyć z miejsca bliskości z samą sobą, widzimy, jak dawne nawyki, opór, lęk chcą nas z powrotem wciągnąć w stary tryb funkcjonowania. Wtedy widzimy życie z miejsca rozpoznania swojej bezwarunkowej wartości, w pełni – jest proste w teorii, ale bardzo trudne w praktyce, przynajmniej na początku.
To proces, w którym na nowo uczymy, trenujemy swój mózg, by inaczej postrzegał nas i życie, co innego wybierał, reagował. Na szczęście, już po kilku miesiącach konsekwencji takiego podejścia widzimy zaskakująco dobre rezultaty. Jest nam po prostu dobrze, w obliczu wszystkiego, co się dzieje. Jesteśmy kompletne.
Co oznacza "kompletność"?
Kompletność to dla mnie synonim pełni, otwartości na wszystko, co jest – na każdą emocję, myśl, wszystko, co wydarza się w nas i dookoła nas. To patrzenie na siebie i stwierdzenie, że "jestem ok" i czucie tego, życie tym. To samo wtedy zauważamy w świecie, w innych ludziach, bo nasza percepcja siebie jest przenoszona na wszystko, z czym spotykamy się w zewnętrznym świecie.
Kompletność nie jest biernością – wspomnę o tym, bo często wątpiące umysły zadają to pytanie. Jest wręcz przeciwnie. Gdy jesteśmy w swojej kompletności, gdy uznajemy wszystko, co i tak jest – zamiast nawykowo uciekać, zwalczać itd. – nasza klarowność wzrasta, po raz pierwszy naprawdę wiemy, co jest dla nas ważne, czego chcemy, co jest z nami spójne i po to sięgamy.
W książce czytamy "Kompletność jest Twoim naturalnym stanem, a nawet więcej – jest Tobą, a Ty jesteś nią". Jak w takim razie zyskać dostęp do tego stanu?
Na odwrót niż mogłaby sugerować logika, niż wierzyliśmy do tej pory. Logika nakazuje szukać, generować, tworzyć szczęście, spokój, spełnienie. Tymczasem, jak przekonało się już wielu z nas, tryb poszukiwania potrafi być męczący i frustrujący, i nigdy nie daje nam stałego poczucia, że ja i życie jesteśmy ok. Nie jest to możliwe, bo sam fakt szukania implikuje, że neguję to, co jest. I tak szukam pełni, ale przecież nawet logiczne jest, że pełnia jest pełna, ma być pełna. Jak więc mogę znaleźć coś pełnego, próbując wyeliminować z tego jakieś jakości, czyli np. myśli, emocje, zdarzenia. Przecież to nawet nie ma sensu.
Dlatego też musimy zrobić na odwrót niż dotychczas. Zamiast negować, wypierać, próbować zmieniać, obejmijmy sobą, przyjmijmy to, co jest, zaakceptujemy to, pozwólmy temu być. Bo skoro to coś jest, to znaczy, że ma być. W taki sposób przestajemy generować ścisk, opór, napięcie, stres. Samoistnie wyłania się spokój, poczucie spełnienia.
I to nie wszystko – uczymy się też rozpoznawać momenty, w których działamy z miejsca wyuczonych, lękowych mechanizmów, reagować na dane emocje, myśli tak, że jest to dla nas destrukcyjne. Gdy zauważymy, kiedy i jak to się u nas dzieje, uczymy się nie reagować w ten stary, znany sposób i w ten sposób trenujemy nasz mózg, pokazujemy mu, że nowe, inne wybory są dla nas lepsze, bo są z nami spójne, naturalne. Innymi słowy, przestajemy działać nawykowo, a zaczynamy być i żyć w zgodzie ze sobą.
Co musimy zrobić, by zbudować nowe, lepsze, pełniejsze życie? Jaki powinien być nasz pierwszy krok?
Pierwsza jest zawsze decyzja, wybór, by to zrobić. Może brzmi to dziwnie, ale naprawdę tak jest, że kiedy mamy możliwość po prostu dobrze żyć, czuć się dobrze, to czujemy się w tym dziwnie i chcemy od tego uciekać, bo aktywizuje się w nas opór. Dlatego potrzebujemy tu trzeźwości wyboru i konsekwencji trwania w nim.
Kolejną ważną kwestią jest rozpoznawanie momentów, o których wcześniej już wspominałam, czyli zauważamy, gdzie i jak w swoim życiu nawykowo reaguję z miejsca lęku i jak to niekorzystnie wpływa na mnie, moje życie, relacje. Czyli np. jeżeli zaczynam kogoś oceniać i uznaję, że ten ktoś mnie odrzuca, bo nie daje mi obecnie takiej uwagi, której oczekuję, to konsekwencją takiego przekonania może być to, że zaczynam się do tej osoby dystansować, obrażę się, uniosę dumą, zrobię jej na złość itp.
Każdy z nas ma najbardziej typowe dla siebie mechanizmy pakietu zachowań destrukcyjnych, bazujących na lęku. One prowadzą jedynie do tego, że oddalamy się od siebie i innych osób.
Jeśli jednak zorientuję się, że moje przekonanie nakłania mnie teraz do takiego znanego mi zachowania, to mogę wybrać, by tak nie reagować. I jest to bardzo trudne na początku, bo wszystko w nas chce tkwić w tym znanym trybie, jest to jak nasza tożsamość.
W taki sposób, gdy uczę się nie podążać za tym, co wiem, że na dłuższą metę niczego dobrego nie wnosi do mojego życia, z czasem zaczynam rozpoznawać w sobie, co dla mnie jest w takiej sytuacji naturalne, co robię, bo tak czuję, a nie dlatego, że nawyk mi to nakazuje.
I tak też – w naszym przykładzie – mogę czuć odrzucenie, mogę nawet mieć o nim myśli, ale nie muszę za nimi podążać, reagować na nie. Mogę za to zapytać siebie – co bym zrobiła poza tym nawykiem, gdybym niczego nie chciała tu udowadniać, odgrywać się, gdybym się niczego nie bała, niczego nie zakładała itp.? I wtedy mogę, na przykład, poczuć chęć porozmawiania o tym, co właśnie czuję albo dania po prostu przestrzeni drugiej osobie w zrozumieniu, że może teraz nie jest to dla niej odpowiedni moment. Co więcej, zaczynam rozumieć, że nikt nie może mnie odrzucić, jeśli ja sama nie odrzucam siebie. I tak też sama mogę sobie dać uwagę, której oczekuję od kogoś, by poczuć się lepiej.
Jakie niebezpieczeństwa kryją się na tej drodze do odkrywania siebie?
Nie nazwałabym tego niebezpieczeństwami – z racji tego, że wszystko, czego doświadczamy, jest nam potrzebne, żeby ostatecznie do siebie wrócić. Tym samym, jeżeli jesteśmy świadomi pewnych zawiłości własnej psychiki i potencjalnych jej mechanizmów, które chcą nas odwieźć od wszelkiej zmiany, to na pewno będzie nam łatwiej.
Jednym z takich utrudnień może być własny opór. Jest on zawsze obecny, im bliżej jesteśmy realizacji tego, na czym nam zależy, tym staje się on dotkliwszy, intensywniejszy. Stara się nas odwieźć od naszych poczynań, od konsekwencji nowych wyborów. Działa między innymi poprzez zniechęcenie, nudę, rozkojarzenie, brak motywacji, prokrastynację, czy nawet fizyczne przeszkody, symptomy. Oporu musimy być po prostu świadomi. Wtedy, gdy go rozpoznajemy, możemy z nim walczyć, nie nabierać się na niego, robić dalej swoje, gdy pewna część nas chce się wycofać.
Innym utrudnieniem może być otaczające nas środowisko. Zwłaszcza bliskie nam osoby, które, choć życzą nam dobrze, to jednak same tkwią we własnych lękowych mechanizmach. Im bardziej się w ich oczach zmieniamy, tym mniej stajemy się dla nich przewidywalni, a to kojarzy im się z niebezpieczeństwem. Mogą więc oponować, wprowadzać nas w zwątpienie, podsycać lęk. Warto mieć to na uwadze.
Ostatnią rzeczą, do której chciałabym nawiązać, jest zapętlanie się w kolejnych warstwach własnego ego. Mogę, na przykład pod przykrywką osobistego rozwoju, myśleć, że akceptuję teraz wszystko, a tak naprawdę popadam w niezdrową bierność, brak asertywności. Mogę twierdzić, że wszystko, co się dzieje, ma prawo się wydarzać, ale nie żyję takim podejściem, nie wypływa ono z otwartości czy zaufania, lecz ponownie – z bierności, chowania się w tym haśle, by w ten sposób nie musieć niczego robić.
W tym przypadku te zapętlenia prędzej czy później zostaną przez nas przejrzane. Staną się dla nas widoczne, gdy będziemy w nich wystarczająco długo tkwić i poczujemy, że wciąż w jakiś sposób sami siebie oszukujemy. Wtedy będziemy mogli wybrać, by poza nie świadomie wyjść.
Pisze pani o kompletności zewnętrznego świata, podkreślając, że "domeną kompletności jest obejmowanie, a nie wykluczanie". Co tak naprawdę to oznacza? To coś więcej niż modny ostatnio "work-life balance", ale jak mamy to rozumieć?
Obejmowanie, a nie wykluczanie jest tym, co natychmiastowo daje nam dostęp do kompletności, do życia, w którym jest nam po prostu dobrze. Tradycyjnie, tak jak nakazuje logika, powinniśmy eliminować to, co jest dla nas niekomfortowe. I tak – oczywiście warto dokonywać zmian czy ulepszeń w swoim życiu. Musimy jednak rozpoznać, czy aby nie tkwimy wciąż w trybie naprawiania, czy uciekania od emocji, nastrojów, okoliczności życia, których nie lubimy.
Jesteśmy nauczeni, by nie czuć tego, co trudne do odczuwania, by ignorować bądź zwalczać dotkliwe myśli. Tym sposobem jesteśmy w trybie walki, a on generuje napięcie, stresuje nas i oddala od siebie i spełnienia. Dlatego musimy zrobić na odwrót – czuć przepływające przez nas emocje i myśli, nie negować ich, pozwolić im być. Możemy je czuć, być z nimi, dać im prawo do życia, ale tym samym wiedzieć, że nie musimy na nie reagować, w nie się wciągać.
To właśnie ten wybór wpływa na to, że czujemy się dobrze, niezależnie od chwilowo pojawiających się w nas emocji czy myśli, od towarzyszącego nam nastroju, który z kolei często jest powiązany z obecnymi okolicznościami. I tak – to dużo więcej, głębiej niż koncept "work-live balance". Nie chodzi tu bowiem o zbudowanie sobie życia, w którym każdy obszar i element będzie dla nas idealny i przyjemny (taki stan nie jest nigdy trwały i trudny do osiągnięcia).
Chodzi tu o uczenie się obejmowania sobą wszystkiego, co w nas i wokół nas jest. To jest najgłębsza otwartość i akceptacja. Nie jest to jednak bierność, bo to właśnie w tym miejscu mamy prawdziwy kontakt ze sobą i klarowność tego, co jest dla nas prawdziwie ważne. Z tego więc miejsca – z największą skutecznością – możemy sięgać po swoje pragnienia, dokonywać zmian, które są z nami spójne.
Czy miejsce, z którego zaczynamy budować swoje nowe życie, jest istotne? Jak pokonać "przestrzeń braku"?
Tak, to ważne miejsce, bo nawykowo, większość z nas stara się budować nowe życie na poczuciu braku, na negacji tego, co teraz w ich życiu jest, próbie ucieczki od tego. By żyć spełnieniem, musimy nauczyć się uznawać to, co obecnie wypełnia nasze życie. Nie oznacza to, że będziemy w tym tkwić. Wręcz przeciwnie, kiedy uznamy, że to doświadczenie jest mi dane po coś, jest też ważne w moim życiu, kiedy zwrócimy mu prawo do bycia, wtedy w poczuciu lekkości, wolności, spokoju zaczniemy zwracać się ku temu, czego pragniemy i na to się otwierać.
Przestrzeni braku się nie pokonuje. Jest jedną z percepcji, ma prawo być. Jest to mentalny nawyk patrzenia na życie, siebie, innych ludzi z miejsca lęku. Patrzę i stwierdzam, że to jest niedobre, niewłaściwe, wybrakowane. I czuję wtedy same przytłaczające doznania, wypełniają mnie same negujące myśli. Taka jest część naszej psychiki. I ona ma prawo być. Nie zwalczamy jej, ale raczej stajemy się jej świadomi i wybieramy, by za takim myśleniem nie podążać, by nie reagować na nie w tradycyjny, schematyczny sposób.
Wybieramy, by nawet w tym, co trudne, czego nie lubimy, znaleźć coś, co i tu jest dobrego do docenienia. I zawsze coś takiego ma miejsce – musimy tylko chcieć tak na to spojrzeć. To tworzy w nas zupełnie inne, przyjemniejsze odczucia, w których towarzystwie zupełnie inaczej tworzy się swoje upragnione życie.
Mając problem z poczuciem własnej wartości, można osiągnąć kompletność?
Jak najbardziej. Podejście, które proponuję zarówno w książce, jak i w kursie online "Kobieta Kompletna", uczy nas odnajdywać w sobie kompletność, która już jest i zawsze robimy to z miejsca braku tego połączenia, czyli z zaniżonego poczucia własnej wartości. To, co jest ciekawe, to fakt, że kiedy rozpoznajemy, jak możemy żyć swoją kompletnością już teraz, bez szukania, męczenia się, odkładania, automatycznie rozpoznajemy swoją bezwarunkową wartość. Czyli my nie budujemy poczucia własnej wartości, ale raczej rozpoznajemy, że zawsze byłyśmy, jesteśmy i będziemy wartościowe, takie, jakie jesteśmy teraz.
W jaki sposób pokonać destrukcyjny lęk, który towarzyszy nam często w różnych sferach życia?
Nie pokonujemy lęku. Lęk jest częścią nas, ma prawo być, jest jedną z odsłon, doznań i czasami jest bardzo pomocny, praktyczny, racjonalny.
Patrzymy na lęk, który blokuje nas, zamyka, prowadzi do różnych zachowań auto sabotujących to, czego pragniemy doświadczać. Widzimy go i świadomie wybieramy, by nie reagować na niego nawykowo, destrukcyjnie. Kiedy przestajemy reagować, tak jak robiłyśmy to całe życie, nasz mózg uczy się, że dawne zachowania nie są jedynym rozwiązaniem i z tego miejsca możemy zauważać, jaki sposób bycia jest dla nas naturalny, z nami spójny, a nie warunkowany lękiem.
Dlaczego tak naprawdę nie robimy tego, co dla nas ważne?
Bo się boimy. I lęk świadomy jest tylko kroplą w oceanie lęku, który przenosimy w naszej podświadomości i który w około 95 proc. steruje naszym życiem.
Czy kontrola może być sprzymierzeńcem i zasobem?
Jak najbardziej. Każda wypełniająca nas jakość, jak np. kontrola, ocena, porównywanie, samokrytyka i wszystkie inne, może być zarówno destrukcyjna, jak i karmiąca, cenna. Wszystko zależy od tego, jak z danej jakości skorzystamy, czy robimy to automatycznie, nawykowo, czy świadomie.
Jeżeli potrzebuję coś sfinalizować, dopiąć projekt, coś zorganizować, kontrola jest moim sprzymierzeńcem, pomaga mi zrobić to tak, jak chcę.
Jeśli jednak kontrola nakłania mnie do obsesyjnych zachowań, do narzucenia swojej woli innym, do agresji, bycia niemiłą i wielu innych destrukcyjnych zachowań, nie jest ona już zdrowa i warto się temu przyjrzeć, nauczyć się na nią tak nie reagować.
W książce możemy przeczytać: "Kontrolujmy to, co jest kontrolowane. Zostawmy w zaufaniu to, co jest poza naszą kontrolą". My kobiety, mamy szczególny problem z tym zaufaniem i brakiem kontroli. Co możemy zatem zrobić? Jak sobie to ułatwić?
Dla mnie, jako osoby mocno osadzonej w logice i analitycznym umyśle, bardzo pomocne było posłużenie się konkretem, by zobaczyć, że kontrola daje iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Gdy się temu bliżej nie przyglądamy, bierzemy to za fakt i z tego miejsca funkcjonujemy. Kiedy jednak zobaczę, że nawet kiedy staram się coś kontrolować, to i tak często to coś dzieje się po swojemu. Albo też, gdy dzieje się coś dotkliwego, to, że się o to martwię, zadręczam, choć daje mi poczucie kontroli i przynosi pewną ulgę, to jednak samo w sobie niczego nie zmienia, a jeśli już coś, to tylko pogarsza mój nastrój.
Możemy sobie to wyraźnie pokazać na licznych życiowych przykładach i wtedy łatwiej jest nam uznać, że ostatecznie nie mamy kontroli nad niczym. Warto więc wdrażać kontrolę tam, gdzie jest to nam pomocne, ale nawet i tu, gdy coś wydarza się nie po naszej myśli, pozostańmy w elastyczności i zaufaniu, że życie wie lepiej, co jest nam teraz najbardziej potrzebne.
Zaufania nie da się "zrobić", wygenerować. Ono pojawia się w nas samo, a potem wzmacnia, gdy wychodzimy poza destrukcyjną kontrolę i inne niesłużące nam, bazujące na lęku mechanizmy. Wtedy stopniowo przekonujemy się, że najlepiej czujemy się, ufając, i że jest to całkiem bezpieczna opcja.
Ta podróż "ku poznaniu siebie samej" może skończyć się tylko na lekturze książki? Co robić dalej?
Książka z pewnością przybliży nam, czym jest kompletność, ożywi tęsknotę za sobą kompletną, pełną, spełnioną, ale nic się nie zmieni, jeśli nie wdrożymy tego, co dzięki niej rozpoznamy – swoje codzienne życie.
Bardzo ważne jest tu wsparcie, bycie w tym z kobietami, które również wybierają, by żyć blisko siebie, z miejsca swojej kompletności. Wsparcie jest ważne, bo pewne jest, że pojawi się u nas opór, w różnych odsłonach i jeśli nie mamy przy sobie kogoś, z kim możemy o tym porozmawiać, podzielić się, zapytać, z dużym prawdopodobieństwem wrócimy do dawnego trybu funkcjonowania. Dlatego właśnie oprócz książki stworzyłam przestrzeń kursu "Kobieta Kompletna". Tam razem uczymy się nie tylko teoretyzować, ale żyć, już teraz swoją kompletnością.