W czwartek doszło do dwóch eksplozji w pobliżu lotniska w Kabulu. Były to samobójcze ataki zamachowców z terrorystycznej organizacji ISIS-K, czyli "filii" Państwa Islamskiego w Afganistanie. W wyniku wybuchów zginęło co najmniej 60 osób, a 150 zostało rannych.
Jedna z eksplozji miała miejsce pod Abbey Gate – głównym wejściem na lotnisko w Kabulu, gdzie gromadzili się ludzie mający nadzieję na ewakuację z opanowanego przez talibów kraju. Do drugiego wybuchu doszło pod hotelem Baron, ok. 300 metrów dalej.
Zamachowiec samobójca "zdołał dotrzeć do dużego zgromadzenia tłumaczy i współpracowników armii amerykańskiej" przed hotelem Baron niedaleko lotniska i "zdetonował wśród nich pas szahida, zabijając około 60 osób i raniąc ponad 100 innych, w tym bojowników talibskich" – podała w czwartek agencja Amak.
Według Sky News drugi wybuch był wynikiem bomby umieszczonej w samochodzie. BBC podała, że liczba zgonów cywilów wynosi co najmniej 60. "The Wall Street Journal" podaje liczbę około 90, a całkowita liczba ofiar śmiertelnych – w tym ofiar wśród wojskowych z USA – przekracza 100.
Liczbę rannych w stolicy Afganistanu szacuje się na 120-150. Dokładne statystyki na temat poszkodowanych w zamachu nie są na razie znane. Jeszcze tego samego dnia do zamachów w Kabulu przyznało się ISIS-K.
Państwo Islamskie Khorasan jest afgańską odnogą grupy terrorystycznej Państwa Islamskiego, która publicznie ścinała głowy zagranicznym dziennikarzom i jest znana z brutalnego postępowania wobec pojmanych Kurdów i innej ludności w Iraku oraz Syrii. Znacznie bardziej skrajna organizacja islamistyczna krytykowała talibów za rzekomy liberalizm.
"Milicja talibska ewakuowała setki swoich zagranicznych pracowników, tłumaczy i szpiegów, którzy przez wiele lat pracowali na rzecz interesów armii amerykańskiej" – oświadczyło ISIS-K, przyznając się do odpowiedzialności za ataki w pobliżu lotniska w Kabulu. Wcześniej ISIS-K zaraz po upadku Kabulu oskarżał talibów o zdradę dżihadystów.