Lucyna Kornobys to wicemistrzyni paraolimpijska z bloku w Jeleniej Górze. Dzięki swojej determinacji pojechała do Tokio bronić srebrnego medalu w pchnięciu kulą. Więcej zrobić nie może, bo kontuzja barku nie pozwala jej rzucać oszczepem. Nie daje jej też spać.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Niepełnosprawnością naszej wicemistrzyni jest czterokończynowe spastyczne porażenie. Osobą z niepełnosprawnością jest ponad dwie dekady.
W wieku piętnastu lat pojechała na narty. Doszło do zderzenia: z dużym impetem wjechał w nią nieznany mężczyzna. Mocno poturbowana, z dzień wcześniej zwichniętym kolanem, dziewczyna zbagatelizowała wypadek.
Nie spodziewała się, że wkrótce wyląduje przez to na wózku inwalidzkim. Nie będąc już w stanie chodzić ani o własnych siłach, ani o kulach. Ale przetrwała, znajdując sens życia w sporcie.
Swoją przygodę ze sportową drogę dla osób z niepełnosprawnością zaczynała od siatkówki na siedząco.
Choć jest zawodniczką Startu Wrocław, na co dzień mieszka w Jeleniej Górze. Trenując w swoich czterech ścianach. Albo za blokiem, na jeleniogórskim podwórku.
Sąsiedzi wiedzą kim jest ich słynna sąsiadka. I akceptują to, że czasem jest głośniej. Bo to przecież Lucyna, którą będą podziwiać w telewizji. A może wróci z kolejnym medalem?
Lucyna Kornobys ma 43 lata. W Tokio będzie bronić srebra w pchnięciu kulą z Rio de Janeiro (2016). W Brazylii była też blisko krążka w rzucie oszczepem, ale ostatecznie skończyła na czwartej lokacie.
Kilka miesięcy temu, ze względu na kontuzję barku, odłożyła oszczep na dobre.
W 2018 roku Kornobys była rekordzistką świata w trzech dyscyplinach: rzucie oszczepem (16,99), dyskiem (20,70) oraz pchnięciu kulą (7,81). Ze startu w swoich pierwszych, niedoszłych paraigrzyskach w Londynie (2012), wykluczyła ją kontuzja.
Obiecała sobie, że w Tokio zaciśnie zęby i powalczy o kolejny medal.
Kornobys to też zdobywczyni wielu nagród za swoją działalność. Jedną z nich był "Sportowiec bez barier" plebiscytu Przeglądu Sportowego w 2019 roku. Multimedalistka mistrzostw świata i Europy.
A przy tym wszystkim bardzo otwarta, życzliwa postać polskiego ruchu paraolimpijskiego.
Najważniejszy wtorek
Od ponad tygodnia wicemistrzyni paraolimpijska jest już w Tokio. Chłonie atmosferę wielkiego święta. Chce być odpowiednio przygotowana.
W nocy z 30 na 31 sierpnia o 3:20 czasu polskiego zacznie walkę o medal w pchnięciu kulą.
W stolicy Japonii. Tam gdzie przyjechała walczyć o spełnienie kolejnych marzeń. Choć jak sama przyznaje, łatwo nie będzie i wynik sprzed pięciu lat w Brazylii może nie wystarczyć choćby do miejsca na paraolimpijskim podium.
Lucyna Kornobys porozmawiała z naTemat już prosto z Tokio.
Maciej Piasecki: Przełożony termin igrzysk pomógł czy przeszkodził?
Lucyna Kornobys: Pandemia wyszła mi raczej na dobre. Wywalczyłam kwalifikację olimpijską już w 2019 roku, ale odliczałam, bo każdy taki wyjazd jest niesłychanie motywujący.
Trzeba było dłużej poczekać, ale ten czas jest czymś, co jest raczej przyjemną częścią tej olimpijskiej gorączki.
A pojawiły się jakieś głębsze obawy już na miejscu, w Tokio?
Obawiam się jedynie o swój bark. Od kilku miesięcy z powodu jego kontuzji zawiesiłam trenowanie rzutu oszczepem. Z tego też względu w Tokio wystąpię tylko w pchnięciu kulą.
Oszczep byłby dla mnie mniejszą szansą medalową, a dodatkowo mogłabym sobie zrobić krzywdę. Nie ma co ukrywać, w tej chwili pchnięcie kuli sprawia mi mniejszy ból...
Ból towarzyszy częściej niż tylko na treningach?
Tak. Jest obecny w nocy, nie pozwala spać. Wybudza mnie, ręka drętwieje... To taki mocno "piekący" ból, zwłaszcza kiedy jestem po treningu na siłowni czy samym pchaniu kuli.
Muszę uważać, żeby nie przemęczyć barku. Za jego sprawą boli cała ręka, często bywa tak, że trzeba odpuścić zupełnie popołudniowe zajęcia. Inaczej szansa jakiegokolwiek zmrużenia oka graniczy z cudem.
A tak nie da się odpowiednio zregenerować przed ważnym startem.
Skąd wziął się problem z barkiem?
To kwestia przeciążeniowa. Jeżdżąc cały czas na wózku inwalidzkim, właściwie przez siedemnaście godzin dziennie, zużywam swój bark. Dokładając do tego treningi rzutu oszczepem, jednej z najbardziej kontuzjogennych dyscyplin pod tym względem, doigrałam się.
Przy pchaniu kulą jest o tyle lepiej, że pcham do przodu, więc nie ma aż takiego obciążenia dla barku. A on jest w kiepskim stanie. Razem z doktorem i fizjoterapeutą walczymy o doprowadzenie mnie do stanu używalności na noc z 30 na 31 sierpnia.
Dokładnie o 3:20 polskiego czasu. Wtedy wszystko się rozstrzygnie, ból zniknie, jestem tego pewna.
Najważniejsza data od pięciu lat?
Oj tak. W Rio de Janeiro równe osiem metrów dawało srebrny medal. Teraz myślę, że trzeba będzie pchnąć metr dalej, żeby być na podium.
Moja życiówka to 8,80 m. Jeśli osiągnę ten wynik, powinno być dobrze. Aktualny rekord świata to 8,82 m. Podejrzewam, że ta bariera pęknie w Tokio.
Tym bardziej, że Lijuan Zou z Chin ponownie będzie groźna.
Mistrzyni paraolimpijska ponownie jest jednak zagadką. Od 2019 roku nie ma żadnego jej oficjalnego wyniku. Jedynie w tzw. rankingu osobistym można zajrzeć i zobaczyć jej występy w kraju w statystyce. Same jedynki, wszystko wygrywa.
Łatwo jest rywalizować z taką przeciwniczką-widmo?
Jak pojawiam się na igrzyskach to po prostu wiem, że ona też na nich będzie. A tak nie żartując, raczej nie zajmuję sobie tym głowy. Skupiam się na sobie.
Chciałabym w Tokio zdobyć medal. Osiągnąć wynik, z którego będę zadowolona. Po to przyjechałam. Osiągam wyniki rzutowe na poziomie 8,60-8,70 metra. To już jest dobry kapitał na finałową walkę.
Czuć już ten zbliżający się, finałowy moment?
Zdecydowanie. W moim przypadku wystarczyło przyjechać do wioski paraolimpijskiej. Na treningu w Tokio miałam ciarki. Człowiek zdaje sobie sprawę, że to właśnie tu wszystko się rozegra. Serducho od razu mocniej bije. Ale my kobiety z reguły bardziej emocjonalnie podchodzimy do życia.
Im bliżej startu, tym bardziej się denerwuję i tak było zawsze. Przestrzegam trenera, żeby się na mnie nie wściekał, jeśli przed finałem będę krzyczeć. Dzień przed odłączam się od świata zewnętrznego. Zajmuje się już tylko sobą.
Mam w telefonie nagraną moją składankę muzyczną, która towarzyszy mi od lat. Była ze mną również w Rio. Do tego mam kilka medytacji, dźwięków uspokajających duszę. A do tego kilka mocniejszych kawałków, które pobudzają moje zmysły, głowę, tuż przed startem.
Obostrzenia związane z COVID-19 utrudniają życie paraolimpijczykom?
Trochę się tego obawiałam, że nie będziemy mogli wychodzić z pokojów, takiego małego więzienia na miejscu w Tokio. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam. Mamy w wiosce wszystko, czego potrzeba. Jest nawet przestrzeń do spokojnego spaceru, jeśli człowiek chce się przewietrzyć na dłużej.
Japończycy bardzo się starają, żeby niczego nam nie brakowało. Bardzo pozytywnie to odbieramy jako sportowcy. Gospodarze stawiają sobie za punkt honoru, żebyśmy byli jak najlepiej ugoszczeni.
Poza udogodnieniami dla paraolimpijczyków doceniam coś prozaicznego. Mianowicie... całodobową stołówkę. To jest coś wspaniałego!
Co do klimatu, upały i wilgotność są na porządku dziennym?
Na zewnątrz jest duży upał, to prawda. Przeciętnie w okolicach 33 stopni. Trzeba uważać na klimatyzację, bo można się załatwić. Wychodzisz na skwar, za chwilę podróż autobusem, tam zupełnie inne warunki i ponownie stadion, gorąco i wilgotno. Łatwo się przeziębić.
Mam jednak za sobą wyjazdy na zawody do Doha, igrzyska w Rio, zatem Tokio nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Musimy mieć się na baczności.
Jakie wrażenia po ceremonii otwarcia?
Fajne przeżycie. W Rio nie miałam okazji uczestniczyć, miałam start niedługo po zapaleniu znicza na stadionie i darowałam sobie. To czasochłonna wyprawa, bo około 17:45 ruszyliśmy z wioski, a w pokoju byłam pięć po dwunastej w nocy. Na sam stadion mamy pół godziny drogi, zatem nie jest najgorzej.
Oglądający widzieli, że łącznie ceremonia po prostu musi swoje potrwać i tak było również w przypadku Tokio. Jedyne czego żałuję, to braku kibiców. Choć organizatorzy robili co mogli, widok pustych krzesełek był przygnębiający. W takich momentach ważne jest, żeby dzielić się radością z kibicami.
Jestem ciekawa jak to będzie działać na mnie przy sportowej rywalizacji. Tej radości kibica potrzebuje każde z nas.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut