W pobliżu Usnarza Górnego na polsko-białoroskiej granicy jest jeszcze jedno obozowisko migrantów. Znaleziono je zaledwie kilometr dalej w Jurowlanach. Jak opisano na profilu Fotografia Mikołaj Kiembłowski, na miejscu była już Straż Graniczna oraz osoby, które próbowały przekazać uchodźcom potrzebne im produkty. Pomocy nie udało się przekazać.
"Na obrzeżach wsi, w zagajniku, spotkaliśmy kolejną grupę osób uchodźczych, wśród nich kilkoro dzieci i starszą kobietę, łącznie około dziesięciorga" – czytamy na profilu fotografa, Mikołaja Kiembłowskiego. Z dalszej części relacji możemy dowiedzieć się, że Straż Graniczna nie pozwala przekazywać koczującym migrantom artykułów pierwszej potrzeby.
Grupy osób, które chciały pomóc, najpierw poprosiły o zgodę m.in. na podanie im jedzenia oraz wody. Jednak strażnicy odmówili zarówno przekazania żywności jak i udzielenia pomocy medycznej. Później już nie pytano Straży Granicznej o zgodę – od razu podawano uchodźcom koce termiczne, ubrania, jedzenie i napoje.
Funkcjonariusze - jak wynika z relacji - mieli kilkukrotnie wyrywać podawane rzeczy. Co więcej, w stosunku udzielających pomocy padły niecenzuralne określenia. Strażnicy mieli też utrudniać dokumentowanie wydarzeń poprzez świecenie latarkami w obiektywy oraz w oczy.
"Wydawano polecenia do odsunięcia się, zaprzestania rzekomego utrudniania czynności, a nawet określonego sposobu prowadzenia czynności dokumentowania" – przekazano. Nie wiadomo, jakie są dalsze losy grupy uchodźców w Jurowlanach. Osoby miały zostać przewiezione do oddziału Straży Granicznej w Kuźnicy, jednak dzięki działaniom posła Franka Sterczewskiego i Fundacji Ocalenie wiadomo, że tak się nie stało.
"Osób nie udało się namierzyć w najbliższych placówkach, co wskazuje na większe ryzyko tzw. push backu - nielegalnego cofania na pas graniczny i przerzucania na stronę białoruską" – czytamy w relacji.