Prokuratura bada działalność Emila Stępnia i jego spółki. Jak donosi "Gazeta Wyborcza" nawet 200 poszkodowanych domaga się od biznesmena zwrotu pieniędzy, które zainwestowali w produkcje filmowe. Wśród nich ma być emeryt Kazimierz, który oddał byłemu mężowi Dody aż 5 mln zł.
W naTemat jestem dziennikarką i lubię pisać o show-biznesie. O tym, co nowego i zaskakującego dzieje się u polskich i zagranicznych gwiazd. Internetowe dramy, kontrowersyjne wypowiedzi, a także ciekawostki z życia codziennego znanych twarzy – śledzę je wszystkie i informuję o nich w swoich artykułach.
Napisz do mnie:
weronika.tomaszewska@natemat.pl
Film Emila Stępnia i Dody "Dziewczyny z Dubaju" już w listopadzie trafi do kin. Produkcja choć jeszcze nie miała swojej premiery to już wywołała wiele kontrowersji, bowiem ma ona zdemaskować "hipokryzję polskiego show biznesu i ujawnić całą prawdę na temat tzw. afery dubajskiej".
Okazuje się jednak, że nie samo dzieło tego producenckiego duetu może wywołać skandal. Na łamach "Dużego Formatu" ukazał się właśnie reportaż Grzegorza Szymanika, który opisuje niejasny proceder Stępnia.
Dziennikarz dotarł do kilku inwestorów, którzy mieli zostać oszukani przez producenta. Mamieni wizją wysokich zysków wpłacali pieniądze, które później tracili. Łącznie wierzytelności opiewają na sumę 50 mln zł.
Autor opisuje między innymi historię pana Kazimierza, który zainwestował połowę swojej wygranej w Lotto. 5 mln wpłacił na spółkę Emila Stępnia, by sfinansować kolejne filmy, w tym "Dziewczyny z Dubaju".
– Kiedy napisał, że film będzie w Cannes, a my odpowiedzieliśmy, że widzieliśmy listę konkursu i Dziewczyn z Dubaju nie ma, obraził się i powiedział, że od teraz będziemy rozmawiać przez prawników – mówi córka poszkodowanego.
– Są tacy, którzy nie dostali właściwych zysków, i tacy, którzy wpłacili na filmy, które nie powstały, choć terminy minęły. Wśród inwestorów dwóch czy trzech wpłaciło powyżej miliona, reszta po kilkaset tysięcy, a niektórzy po kilkadziesiąt tysięcy złotych. No i jeden wpłacił 5 milionów – opisuje "Wyborczej" Tomasz Piec, pełnomocnik jednego z poszkodowanych, których w sumie ma być już 200.
Działalność Dody w firmie Emila Stępnia
Jednym z argumentów, dlaczego inwestorzy decydowali się na wspólne produkcje z firmą Emila Stępnia była rozpoznawalność Dody.
– Zapewniała, że jej nazwisko otwiera drzwi w Ministerstwie Obrony Narodowej. Ministrem był wtedy Macierewicz. Dzięki temu dostaną dostęp do planów na poligonach. Mówiła o patronacie Kancelarii Prezydenta, który uzyskają dzięki jej medialności – powiedział dziennikarzowi "Wyborczej" mężczyzna, który wyłożył na nieistniejącą produkcję 250 tys. zł.
Co więcej na jednym z dokumentów, który opisany jest w reportażu pojawił się nawet podpis Rabczewskiej. Piosenkarka miała poświadczyć nieprawdziwe zapewnienia, w tym przelewy od spółki Stępnia za muzykę do filmu "GROM", której nie wykonała.
Doda odcina się jednoznacznie od niejasnych interesów byłego męża, twierdząc, że doniesienia są dla niej "szokujące". Jak ujawnia "Wyborcza", niebawem gwiazda ma być przesłuchiwana w prokuraturze.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut