Polak z Czechem dwa bratanki? Tak mogłoby się wydawać. Polacy bardzo chętnie odwiedzają swoich południowych sąsiadów, coraz częściej doceniamy postęp, który się u nich dokonał. Czeszka mieszkająca od dziesięciu lat w Polsce opowiedziała nam, jak oni widzą Polskę i Polaków.
Wczorajszy wywiad z Polką mieszkającą w czeskiej Pradze był gorąco dyskutowany. Część osób podzielało sympatię do Czech oraz potwierdzało wysoki standard życia u naszego sąsiada. Wiele osób zarzucało zaś, że różnice między naszymi krajami nie są aż takie duże. Warto jednak pamiętać, że został przeprowadzony z prywatną osobą, która podzieliła się z nami swoimi osobistymi odczuciami.
Wywiad pokazał, że Polacy są bardzo zainteresowani Czechami. O to, czy sympatia do tego kraju działa w dwie strony, zapytaliśmy Czeszkę mieszkającą w Polsce. Jana Kępska jest nauczycielką języka czeskiego. Prowadzi tu własną działalność gospodarczą. Ceni Polaków za nasze cechy narodowe, takie jak choćby gościnność. Okazuje się jednak, że Czesi nie mają najlepszego zdania o Polsce. O tym, co ją dziwi po dekadzie spędzonej w naszym kraju, zgodziła się nam opowiedzieć.
Od dawna mieszka pani w Warszawie?
Jana Kępska: Od dziesięciu lat.
Czyli zdążyła już pani dobrze poznać nasz kraj.
Tak, mój mąż jest Polakiem, więc trochę już was znam.
Dlaczego wybraliście Polskę, a nie Czechy?
To dosyć prozaiczny powód. Musieliśmy się zdecydować, gdzie będziemy mieszkać. Mąż długo nie mógł znaleźć pracy w Czechach. Ja zaś jestem z zawodu lingwistką, więc nie miałam problemu ze znalezieniem pracy w Polsce.
Jak się pani mieszka?
Dobrze. Wcześniej mieszkałam w Pradze, teraz zaś w Warszawie. Jest wiele podobieństw między tymi miastami. Podobne tempo życia, możliwość zatrudnienia. Najgorsze były pierwsze dwa lata, bo nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej. Miałam trudności biurokratyczne, dużo stania w kolejkach. Teraz na szczęście tego nie ma.
Czym nasze narody różnią się od siebie? Pierwsza myśl, która przychodzi pani do głowy.
Czesi są bardziej zamknięci. Mija dużo czasu, zanim dopuszczą kogoś do bezpośredniego kontaktu. Polacy są zdecydowanie bardziej gościnni. Zapraszacie znajomych do swoich domów. My spotykamy się raczej na mieście, przy lampce wina czy kuflu piwa.
Wydaje się, że w Polakach jest bardzo wiele sympatii wobec Czechów. Czy to działa w dwie strony?
Nie do końca. Wydaje mi się, że to trochę miłość jednostronna. Czesi mają raczej sceptyczne nastawienie do Polski. Chodzi na przykład o waszą żywność. Było kilka afer związanych z polskim jedzeniem. To się skumulowało. Najgłośniejsza była sprawa polskiej soli, która nie nadawała się do spożycia.
A jak postrzega pani polskie podejście do religii? To sfera, która bardzo różni nasze narody.
Ja jestem z północnych Czech, a tam dziewięćdziesiąt procent ludności to ateiści. Dla mnie religia jest sprawą prywatną i jedyne co mnie dziwi, to to, że niektórzy w Polsce obnoszą się ze swoją wiarą. Już w pierwszej rozmowie słyszę, że ktoś był w kościele, lub nie może się spotkać, bo ma jakieś obrzędy itd. To mnie nadal zaskakuje. W Czechach problem jest, aby ochrzcić dziecko. Trzeba czekać wiele miesięcy, aż uzbiera się grupka. W Polsce chrzty są co niedzielę.
Jak pani myśli, z czego wynikają te różnice?
Myślę, że w dużej mierze z historii. W Czechach bardzo dużą rolę odgrywał nacisk komunistyczny. W Polsce Kościół był ostoją narodu w momentach kryzysowych, dawał wam siłę. U nas bardzo skutecznie go tępiono. Wielu katolików zostało jeszcze tylko na Morawach.
Co jeszcze nas różni? Polka mieszkająca w Czecha opowiedziała nam, że Czesi nie obchodzą się ze swoim bogactwem. Nie widać, kto jest bogaty, a kto biedny.
Tak, rzeczywiście tak to u nas wygląda. Nikt nie pokazuje w Czechach, że ma nowe futro. Oczywiście znajdą się jednostki, które chcą pochwalić się najnowszym modelem samochodu, ale w Polsce odczuwam większy nacisk społeczny na robienie czegoś, żeby ludzie widzieli, co sobie ludzie pomyślą.
Jeśli nie kierujecie się w życiu religią, to czym? Co jest ważne dla Czechów?
Na pierwszym miejscu jest rodzina i zadowolenie z pracy. Nie chodzi mi jednak o pieniądze, a raczej o satysfakcję z tego co się robi.
Gdzie się lepiej, łatwiej żyje?
Mi oczywiście łatwiej żyje się w Czechach, ale to ze względu na to, że tam się wychowałam. Znam ten system od początku. Łatwiej jest mi się o cokolwiek zapytać, dowiedzieć jak coś trzeba wypełnić. Tu często odsyła się człowiek od okienka do okienka, albo przełączają mnie do kolejnej osoby. Ale muszę też pochwalić Polskę. W tym roku zakładałam tu działalność gospodarczą, i załatwiłam wszystko w jednym okienku, tak jak obiecywano.
Gdzie jest wyższy poziom życia?
Trochę większy poziom życia jest w Pradze. Najbardziej rzuca się w oczy, że w Czechach nie ma takich wielkich różnic między ludźmi. Za to gdy wyjedzie się z centrum Warszawy na Pragę, te różnice są widoczne gołym okiem. Ludzie inaczej się ubierają, inaczej się zachowują. Budynki są zaniedbane. U nas też są blokowiska, ale różnice nie są aż takie duże.
Czy te różnice widać także w podejściu do kultury? Podobno Czesi przywiązują do niej ogromna wagę.
W Czechach bardzo często chodzimy do teatrów, mamy ich bardzo dużo. W mediach wiele miejsca potwierdza się właśnie kulturze, literaturze. W Polsce tego nie obserwuję. Duży wpływ na to mają szkoły, które organizują naprawdę dużo wycieczek.
Jak pani ocenia naszą politykę? Czy jej poziom merytoryczny jest taki sam jak u was?
[Śmiech] Wolałabym się nie wypowiadać na temat polityki. W obu krajach pozostawia ona wiele do życzenia. Brakuje kultury w dyskusji, nie ma rzeczowych argumentów. Macie też problemy związane z łapówkarstwem, tak jak my.
Czy miała pani do czynienia z polską służbą zdrowia?
Niestety tak. Tu punkt zdobywają Czechy. Niestety, w Polsce trzeba mieć ubezpieczenie prywatne, aby normalnie funkcjonować. Do niektórych lekarzy trzeba chodzić prywatnie. Strach pójść do państwowego ginekologa. W Czechach można sobie wybrać, czy idzie się do lekarza państwowego czy prywatnego. Lekarz prywatny rozlicza się z ubezpieczycielem poprzez punkty. Nie trzeba się zastanawiać, czy jest prywatny czy państwowy.
Czesi chętnie rozmawiają o sprawach obyczajowych? Na przykład o in vitro?
W Polsce ten problem jest bardzo nagłośniony, bo jest polityczny i religijny. U nas jest zupełnie nie poruszany. Pierwsze trzy próby zapłodnienia in vitro są w Czechach refundowane. U nas traktuje się to jako chorobę cywilizacyjną, a ludzie mają prawo, by się leczyć. Aborcja zaś w ogóle nie jest tematem do dyskusji. W ogóle się z tym nie spotkałam. To indywidualna sprawa każdej kobiety.