12 tysięcy dolarów, jeśli wskażesz kogoś, kto pomógł w aborcji. Oto nowa rzeczywistość Teksasu
Aneta Radziejowska
14 września 2021, 13:28·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 14 września 2021, 13:28
Kontrowersyjna ustawa antyaborcyjna uchwalona w Teksasie stała się przedmiotem walki politycznej, bojkotu i działań hakerów. Departament Sprawiedliwości pozwał ten stan do sądu uznając, że prawo, które "zamienia cywilne osoby w łowców nagród", nie ma racji bytu. Stany Południa mimo to planują wprowadzenie podobnych ustaw. Tymczasem niektóre kliniki, w obawie przed falą zaskarżeń, zawiesiły dostęp do zabiegów.
Reklama.
Gubernator Teksasu broni podpisanej przez siebie ustawy ograniczającej prawo do aborcji po szóstym tygodniu od zapłodnienia także ofiarom gwałtów i kazirodztwa twierdząc, że przecież nie wymusza ona donoszenia ciąży, a ponadto służby stanowe będą "niestrudzenie pracowały, aby wyeliminować z Teksasu wszystkich gwałcicieli, agresywnie ich wyszukując, aresztując, ścigając i usuwając z ulic”.
Dostęp do aborcji coraz trudniejszy
Przedstawicielki organizacji broniących prawa do wyboru zwracają natomiast uwagę, że sześć tygodni od poczęcia absolutnie nie oznacza, że ma się tyle czasu. Nowe prawo najmocniej dotknie imigrantki, kobiety czarnoskóre i żyjące w biedzie.
– Wiemy, że nasze młode dziewczyny są zagrożone utratą swojej przyszłości, ponieważ będą zmuszone do rodzicielstwa, zanim będą na to w pełni gotowe. Prawo tak skonstruowane jeszcze bardziej utrwali wskaźnik ubóstwa pokoleniowego w społecznościach czarnoskórych – mówi w wywiadach dla lokalnych mediów teksańskich Michelle Anderson z Afiya Center, które wspiera prawa reprodukcyjne czarnoskórych Teksańczyków.
Żeby zdać sobie sprawę, jak od dnia wprowadzenia tego prawa wygląda faktycznie możliwość realizacji legalnego zabiegu, trzeba znać specyfikę Teksasu. Ok. 14 proc. mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa, ale w niektórych hrabstwach jest to 28-35 proc.
Pomiędzy miastami, miasteczkami i niewielkimi osadami ciągną się obszary stepów i pustyń. Prawie 20 proc. gospodarstw wciąż nie posiada dostępu do internetu. Zabieg lub podanie środków przerywających ciążę w gabinecie prywatnym to koszt od 300 do 1500 dolarów. W prywatnym szpitalu więcej. Klinik, które świadczą te usługi bezpłatnie lub za symboliczną opłatą, jest w tym stanie 21 na prawie 29 milionów mieszkańców i są jedynie w dużych miastach.
To znaczy, że kobieta musi mieć pieniądze i czas. Przepisy stanowe w Luizjanie wymagają 24 godzin oczekiwania po pierwszej wizycie, w Oklahomie – 72. Jeśli dziewczyna jest poniżej 18 lat, musi mieć na zabieg zgodę rodziców, opiekunów lub wystąpić o zgodę do sądu. To wszystko trwa.
Aborcyjni "łowcy nagród"
Sprawę komplikuje dodatkowo wchodzący w skład nowego prawa zapis mówiący o tym, że każdy obywatel na terenie całych Stanów może zaskarżyć każdą osobę, która w jakikolwiek sposób wspomaga kobietę dokonującą nielegalnego z punktu widzenia nowego prawa zabiegu.
Jeśli udowodni się przed sądem, że faktycznie tak było, osoba oskarżająca wygrywa 10-12 tysięcy dolarów. Jedna osoba może zaskarżyć większą ilość podejrzanych, na przykład taksówkarza lub kierowcę samochodu, w którym kobieta jedzie do lekarza, kogoś, kto wspomógł ją finansowo, lekarza, klinikę, przyjaciółkę udzielającą swojego mieszkania na czas po zabiegu, kogoś, kto został w domu, żeby ona mogła jechać i tak dalej.
To są sprawy cywilne, o pieniądze. Łatwo sobie wyobrazić, jak szybko powstaną siatki tropicieli i łowców polujących na tego typu zarobki.
Prezydent Biden uznał – nie bez racji – że tworzenie systemu prawnego, w którym obywatel zamienia się w śledczego, jest "w jakiś sposób nieamerykańskie” i dziwaczne. Obiecał, że Departament Sprawiedliwości będzie szukał rozwiązań prawnych, które to zablokują, a Departament Zdrowia i Opieki Społecznej podejmie kroki umożliwiające klinikom i lekarzom wykonywanie zabiegów. Ale na to wszystko trzeba czasu, a organizacje pro-life już zaczęły zbieranie danych do oskarżeń.
Co ciekawe, na wprowadzenie nowego prawa zareagowali nie tylko politycy i prawnicy, ale i przedsiębiorcy prywatni.
Firmy Lyft i Uber utworzyły specjalne fundusze dla pracujących dla nich kierowców. Zgodnie z oświadczeniami prezesów klient ma prawo jechać dokąd chce, a kierowca ma jechać pod wskazany adres bez strachu, że to zrujnuje życie jego rodziny. Jeśli dojdzie do oskarżenia, kierowca nie będzie wypłacał pieniędzy z własnej kieszeni, firma zrobi to za niego.
Lyft dodatkowo wsparł Planned Parenthood, przeznaczając na cele tej organizacji milion dolarów. Planned Parenthood to organizacja wykonująca darmowe badania piersi i ginekologiczne, wydaje środki antykoncepcyjne dla osób bez ubezpieczenia i posiada szereg klinik, w których kobiety mogą dokonać zabiegu przerwania ciąży.
Tworząca software firma Salesforce obiecała z kolei swoim teksańskim pracownikom, że pomoże im w przeniesieniu całej rodziny do innego miejsca, jeśli będą chcieli opuścić ten stan z powodu “praw reprodukcyjnych”.
Natomiast nie zareagowały, lub zareagowały tak, żeby nie stanąć po żadnej stronie, giganty gospodarcze. Elon Musk, który swojego czasu opisał siebie jako “częściowy Republikanin, częściowy Demokrata, gdzieś tak w samym środku” i uważał, że przepisy związane z pandemią to faszyzm, tym razem uznał, wolałby pozostać "poza polityką”.
Jest w delikatnej sytuacji. Część swoich firm już przeniósł z Silicon Valley do Teksasu oraz zadeklarował, że jego SpaceX ma wybudować następne “gigafactory” w Austin. Najbardziej enigmatyczny okazał się w swoim oświadczeniu Hewlett Packard Enterprise, który przeniósł się w zeszłym roku do Houston w poszukiwaniu ulg podatkowych.
"Jako globalna firma składająca się z 60 tysięcy zatrudnionych, zachęcamy wszystkich członków naszego zespołu, żeby brali czynny udział w procesach politycznych w miejscach, w których mieszkają tak, żeby ich głosy były słyszane poprzez wspieranie ważnych dla nich inicjatyw i przy urnach wyborczych" – przekazano w komunikacie.
Coraz częściej słychać też propozycje bojkotu produktów pochodzących z Teksasu. Miasto Portland z Oregonu chce przegłosować zerwanie stosunków gospodarczych i turystycznych z tym stanem.
Bojkoty poszczególnych towarów i firm w ciągu ostatnich trzech lat przed pandemią okazały się skutecznym narzędziem w walce politycznej. Praktycznie wszędzie można znaleźć listę firm, które mają w tym stanie swoje bazy i nie wypowiedziały się przeciwko. Bojkotu wystraszyła się firma hostingowa GoDaddy, która udzieliła swojej platformy dla prolifewhistleblower.com.
Ta należąca do organizacji Texas Right to Life strona służy do zbierania informacji na temat osób, które ewentualnie można zaskarżyć. Wystarczy wejść i wypełnić kwestionariusz, który ma pomóc "łowcom nagród”. GoDaddy ogłosił, że rezygnuje z tego klienta. W odpowiedzi gubernator Teksasu wydał firmom internetowym zakaz selekcji klientów. Strona została natomiast zalana mylnymi tropami przez tzw. hacktivism.
Jest to technika, z którą zetknął się boleśnie Donald Trump w czasie ostatniej kampanii, kiedy fani K-pop masowo rejestrowali się na jego wiec wyborczy, na który się nie stawili. Z zapowiadanej imprezy niewiele zostało. Tulsa w stanie Oklahoma niewątpliwie przejdzie do historii tego typu działań. Texas Right to Life twierdzi, że ich strona sobie poradzi, są na coś takiego przygotowani. Informacje zbierają, bo mają do tego prawo. Do akcji dołącza tymczasem coraz więcej internautów, także po prostu wpisując ręcznie mylne dane.
Po co takie prawo?
Natomiast gubernator Abbott podzielił się swoimi rozważaniami na temat oczyszczania teksaskich ulic z gwałcicieli podczas konferencji prasowej poświęconej tak naprawdę innemu tematowi. Tym razem ogłaszał nowe prawo wyborcze. Zgodnie z nim nielegalne staje się między innymi wysyłanie pocztą kart do głosowania osobom, które ich nie zamówiły, zdelegalizowane zostają też mobilne punkty wyborcze, w których mogli głosować wyborcy mieszkający bardzo daleko od miejsc wyznaczonych do oddania głosów.
Teksas jest tradycyjnie związany z GOP. W ostatnich wyborach prezydenckich kandydat tej partii uzyskał tam, jak się spodziewano, przewagę, ale znacznie mniejszą niż oczekiwano, a w niektórych okręgach wręcz przegrał.
Obydwa prawa – dotyczące aborcji i głosowania – w istocie są więc próbą wzmocnienia konserwatywnego elektoratu i rodzajem wyznaczenia kierunku, w którym stan ten ma iść bez względu na nowych mieszkańców. Do Teksasu w ostatnich latach, w poprzednim roku szczególnie, przeprowadziło się wiele osób prywatnych i dużych firm. To kraina niskich podatków. Ale przeprowadzka nie oznacza zmiany poglądów politycznych, co, jak się przypuszcza, wraz ze zmianami demograficznymi, rzutuje na coraz większe poparcie dla Demokratów w niektórych okręgach.