"Press" ma ambicję wyznaczać standardy dziennikarskie i być strażnikiem ich świętego ognia. Tymczasem sam wielokrotnie je łamie. Wielu pracowników odeszło z redakcji skarżąc się na atmosferę mobbingu, a niektórzy bohaterowie publikowanych przez niego materiałów skarżą się na problemy z autoryzacją i teksty pisane pod tezę. Dlaczego mimo to jest wyrocznią? – Miesięcznik ocenia wszystkich, ale paradoksalne nie ma kto ocenić "Pressa" – mówi medioznawca.
Kiedy do "Życia Warszawy", w którym zaczynałam pracę przychodził nowy numer "Press", redaktorzy zawsze kartkowali go w poszukiwaniu choćby małej informacji o gazecie. Pamiętam satysfakcję, jaka towarzyszyła wzmiance, że któremuś z komentujących dla miesięcznika podobają się tytuły w "ŻW". Już od pierwszych miesięcy dziennikarskiej pracy przyzwyczajano mnie w ten sposób, że opinii "Press" należy słuchać. Ale właściwie dlaczego?
Jak "Monitor Księgowego"
Rozpowszechnianie płatne w lipcu 2012, "Press" miał na poziomie 3403 egzemplarzy (102 były e-wydaniami). Średni jednorazowy nakład to 5370 egzemplarzy. Choć "Pressa" według danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, wydaje się mniej niż na przykład "Monitora Księgowego", pismo od ponad 16 lat daje sobie prawo do tego, by oceniać pracę całej branży, mówić, co jest etyczne, kto zasługuje na chwałę, a kto powinien okryć się hańbą.
– Koledzy, którzy uruchamiają nowe projekty z niecierpliwością patrzą na to, co tam o nich napiszą, recenzja w "Press" ma duże znaczenie dla ich projektów – uważa Jacek Żakowski, dziennikarz tygodnika "Polityka".
– To magazyn, który z pewnością wzbudza emocje. Czasem mam wrażenie, że niektórzy dziennikarze, przeglądają go po to, by przeczytać niezbyt pochlebne opinie o swoich kolegach po fachu. Mnie nie przeszkadzają opinie sprawiajace wrażenie subiektywnych ocen. Kij w mrowisko nie zaszkodził jeszcze żadnemu środowisku – przyznaje Małgorzata Domagalik, redaktor naczelna miesięcznika "Pani".
Dominator
Medioznawca prof. Wiesław Godzic uważa, że "Press" jest istotny, bo zdominował rynek. – Miesięcznik ocenia wszystkich, ale paradoksalne nie ma kto ocenić "Pressa" – mówi.
Nic dziwnego. Znalezienie osób, które ocenią magazyn nie jest proste. Wypowiadać pod nazwiskiem boją się i konkurenci i wielu dziennikarzy. Kiedy słyszą, że pytam o "Press" stają się zachowawczy. Z pewnością znają styl dziennikarstwa "Press". Może boją się, że staną się jego ofiarą. Może wiedzą, że redaktor naczelny Andrzej Skworz ma długą pamięć. To paradoks, bo jednocześnie większość dziennikarzy uważa, że opinie miesięcznika nie mają wpływu na ich zawodowe życie.
Wyroki "Press" potrafi bowiem ferować surowe. W pisanych przez jego dziennikarzy sylwetkach innych pracowników mediów, rzadko można dostrzec odcienie szarości. Przesłania zwykle są proste: nieudacznik, leń, współpracownik służb, zżerany przez ambicję, za stary. Press chce się pozycjonować jako fachowy magazyn dla fachowców, tyle że lubi tabloidowy sposób wyciągania brudów i personalnych, także anonimowych opinii. "Korpulentny, silnie łysiejący mężczyzna o wyglądzie proboszcza" – tak, przykładowo, napisano o Eryku Mistewiczu.
Z tezą
Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego "Gazety Polskiej", oceniono w "Press" jako cynika. Tyle że przez pryzmat jego życia prywatnego. – Dziennikarz napisał, że jestem po rozwodzie. Trochę słaba podstawa do oceny mojej pracy – mówi w Sakiewicz w rozmowie z naTemat. Także Małgorzata Domagalik przyznaje, że zdziwiło i zaskoczyło ją to, co zobaczyła w opublikowanym na swój temat materiale. Zaznacza jednak, że nie przyszło jej do głowy, żeby zaprzeczać albo interweniować u naczelnego.
– Miałem nieprzyjemną przygodę z "Press" – przyznaje również Daniel Passent. Po tym, jak został najlepszym felietonistą w rankingu miesięcznika, udzielił mu wywiadu. Dziennikarz "Press" pytał go jednak nie tyle o felietony, co między innymi o konieczność odmłodzenia zespołu "Polityki" i jego publicystykę z okresu stanu wojennego. "Czego wstydzi się pan najbardziej?" – zastanawiał się prowadzący wywiad.
Passent przesłał do "Press" autoryzację, ale redakcja zadecydowała jednak, że wywiad ukaże się bez niej. Zamiast poprawionych wypowiedzi, pod materiałem dopisano: "Daniel Passent podczas tzw. autoryzacji wprowadził znaczące zmiany, które wypaczały treść i tok rozmowy. Dlatego publikujemy zapis wywiadu bez autoryzacji. Redakcja".
– Kiedy szłam na wywiad i sesję do "Press", znajomi uprzedzali mnie, żebym uważała, bo to pismo z tezą. Słyszałam, że wywiad w "Press" to jak pójście pod pluton egzekucyjny – powiedziała nam w rozmowie Karolina Korwin-Piotrowska, dziennikarka TVN Style i blogerka naTemat. – Mnie jednak potraktowali dobrze – zastrzega.
Na ostrzu bloga
O to, że w "Pressowi" zdarzają się materiały pisane pod ustaloną z góry tezę ma też pretensje środowisko blogerskie. W maju 2011 miesięcznik opublikował tekst dotyczący blogerów, którzy biorą udział w komercyjnych kampaniach. Bohaterami byli między innymi: Artur Kurasiński, Natalia Hatalska, Maciej Budzich i Kominek. Kiedy pytam o ten tekst Kurasińskiego, ten odsyła mnie do wpisu na swoim blogu, gdzie opisał całą sprawę.
Artur Kurasiński o miesięczniku "Press"
Dziennikarka “demaskująca” środowisko blogerów jako matecznik “hipokryzji i komercji” sama popełnia rażące błędy jako dziennikarz pracujący w redakcji “papierowej”.
Odczytuję ten artykuł jako wołanie o sprawiedliwość i próbę zrozumienia świata mediów elektronicznych o których autorka wie bardzo mało. Małgorzata Wyszyńska nie może przestać się dziwić, że obok “normalnych” mediów powstały jakieś “blogaski” na których ktoś chce opublikować swoją reklamę za całkiem solidne stawki. CZYTAJ WIĘCEJ
"Teza postawiana przez dziennikarkę brzmiała 'kto sobie brudzi ręce komerchą nie może mienić się niezależnym'" – napisał Kurasiński. – "Nie będę owijał w bawełnę: dla mnie tekst Pani Małgorzaty [Wyszyńskiej - red.] jest stekiem luźno poskładanych informacji mających się układać w logiczną całość po to, aby dowieść tezy z którą Pani Małgorzata do mnie zadzwoniła i podczas telefonicznej rozmowy próbowała forsować". Jego zdaniem dziennikarka "Press" zachowała się nieprofesjonalnie także dlatego, że autoryzowała jedynie jedną z kilku wypowiedzi zamieszczonych w tekście.
Gdy dzwonię do Natalii Hatalskiej, ta od razu pyta, o czym będzie mój artykuł. Przyznaje, że tego nauczyła ją sytuacja z "Press". – Miesięcznik był dla mnie synonimem rzetelności i jakości, ale tym tekstem bardzo mnie zawiódł. Dziennikarka, która go przygotowywała, napisała go pod z góry przyjętą tezę, do niej dopasowała moje wypowiedzi. Po publikacji tekstu interweniowałam zarówno u niej, jak i u redaktora naczelnego. Z miesięcznikiem nadal współpracuję. Uznaję to za jednorazową wpadkę konkretnej dziennikarki – mówi.
Dobra szkoła, trudna szkoła
Jak przyznają byli pracownicy "Press", choć miesięcznik był bardzo dobrą szkołą warsztatu, o wpadkę w atmosferze, która panowała w redakcji, było nietrudno. Zgodnie mówią, że pracowali w ciągłym stresie, niemal codziennie wyrabiając nadgodziny.
– Przychodziliśmy do pracy o 10, trudno było wyjść przed 20. Jak każdy tam, pracowałam niemal na dwa etaty: pisałam teksty do codziennego newslettera - presserwisu, a do tego jeszcze drukowanego wydania. Wymagano od nas bardzo dużo, mieliśmy być najlepsi, ale zarządzanie redakcją odbywało się przez terror i mobbing. Na porządku dziennym były wrzaski i przekleństwa. Kiedy słyszeliśmy, że Renata Gluza, zastępczyni redaktora naczelnego, wychodzi z pokoju, wszyscy siadaliśmy na baczność – wspomina jedna z dziennikarek miesięcznika.
– Cały czas robisz coś źle. Odchodząc usłyszałem, że przez lata nie napisałem ani jednego dobrego tekstu – mówi inny dziennikarz "Press" i przyznaje, że po tym, jak zwolnił się z miesięcznika, przez długi czas omijał nawet ulice, którymi jeździł do pracy. – Z dziennikarzami, których tam poznałem, spotykamy się do dziś. Często śmiejemy się, że mamy grupę wsparcia po "Press". Ale to taki śmiech przez łzy – dodaje.
Wyrocznia
Jak podkreślają pracownicy redakcji, najtrudniej było ułożyć relacje z redaktorem naczelnym Andrzejem Skworzem. To on – zdaniem byłych współpracowników – potrafił na jednej z firmowych imprez przejść na "ty" ze wszystkimi, pomijając tylko jedną z osób, czy powiedzieć swojej zastępczyni, że nie powinna przynosić na kolegium ciastek, bo "oni na to nie zasługują". Według informacji, które przekazywali sobie pracownicy "Press", to przez konflikty personalne Skworz odszedł z "Gazety Wyborczej" w Poznaniu.
Piotr Płóciennik, który w latach 90. pracował w poznańskim oddziale "Gazety Wyborczej", Skworza wspomina jednak jako ambitnego i zdolnego biznesmena. – O tym, że Andrzej Skworz odchodzi dowiedziałem się nagle, już wtedy od roku byłem poza "Gazetą". Ta decyzja mnie nie zdziwiła. Andrzej był przekonany o tym, że stać go na więcej. Stanowisko redaktora naczelnego lokalnego oddziału było zbyt małą rzeczą, jak na jego ambicje i możliwości, chciał pracować na siebie. Myślę, że dobrze mu to wychodzi – mówi.
– Andrzej Skworz zadziwia przy spotkaniu. Na początku wydaje się miłym człowiekiem, do pogadania przy kawie. Kiedy przechodzi się do interesów, staje się żyletą, brzytwą. Twardnieje – ocenia z kolei prof. Wiesław Godzic.
Sam Andrzej Skworz czasem wydaje stawiać siebie samego w roli wyroczni, znienawidzonej przez środowisko. – Czytelniku, jeśli uważasz, że dziennikarze się na ciebie uwzięli, zapraszam na jeden dzień na mój fotel. Wrócisz szczęśliwy – napisał we wstępniaku po tym, jak "Press" opublikował sylwetkę Romana Graczyka, w której sugerował, że Graczyk "mógł wydać kolegę na milicji".
– W piśmie "Press" jest wiele ciekawych artykułów, ale mam wrażenie, że coraz bardziej pada ono ofiarą swego redaktora naczelnego i jego uzurpacji. Otóż mianował się on dziennikarskiem autorytetem, ubrał się w szaty Katona i kategorycznym tonem karci rozdając cenzurki według swego wybitnie selektwnego uznania – ocenia Tomasz Lis, redaktor naczelny "Newsweeka".
– Znam wielu starszych kolegów dziennikarzy i starszych koleżanek dziennikarek, mających realny, a nie wydumany dorobek dziennikarski. Oni mają prawdziwy tytuł, by oceniać innych. Ale akurat oni wykazują wielką powściągliwość w recenzowaniu innych. Może prawdziwy dorobek wiąże się z prawdziwą pokorą. Może prawdziwy dorobek unicestwia też ewentualne kompleksy, które każą kopać innych. Trochę wiem o nierzetelnych praktykach "Press", pisma, które w imię standardów dziennikarskich potrafi je bezprzykładnie łamać. Z drugiej strony to kilka tysięcy sprzedanych egzemplarzy, więc szkody są jednak ograniczone – ocenia Lis.
Bliżej do "GW"
Wiele osób, z którymi rozmawialiśmy o "Press" zwraca uwagę, że magazyn w doborze bohaterów i tematów kieruje się sympatiami politycznymi. – Uważam że to pismo o jasnym profilu politycznym. Jeśli podzielimy scenę mediów na prawicę i lewicę, to zdecydowanie bliżej będzie mu do tej drugiej – mówi Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika "Uważam Rze". – Odnoszę wrażenie, że kiedy "Press" opisuje tytuły, jest zdecydowanie bardziej krytyczny wobec tych prawicowych, że traktuje je inaczej.
– Poglądami bliżej "Pressowi" do "Gazety Wyborczej" – ocenia także Wojciech Maziarski.
Karolina Korwin-Piotrowska przyznaje, że jej zdaniem magazyn zbyt bardzo skupia się na tych samych postaciach. – Zrobił się przewidywalny. Kisi się w swoim własnym sosie. Bo ile czasu można pisać o tych samych trzydziestu nazwiskach? "Press" nie zauważa coraz większej części rynku mediów, za mało pisze o internecie – uważa dziennikarka.
Konrad Piasecki broni jednak "Pressu": – Nie popadajmy w szaleństwo. To prywatne pismo, które może dawać na okładkę kogo chce – ocenia.
Wyraźnie jednak widać, że "Press" został w erze papieru i druku. Kilka tygodni temu podczas debaty w Warszawie Andrzej Skworz gniewnym tonem oskarżył serwis "Wirtualne Media", że zbudował swoją pozycję na kopiowaniu wiadomości Press. Skworz przyznał jednocześnie, że jego firma przegapiła cyfrową rewolucję. I choć dziś komentarze Skworza można znaleźć pod niektórymi artykułami Press w internecie, to widać, że nie jest to ani jego, ani redakcji świat.
Lista zadań
Choć "Press" raczej dzieli środowisko w ocenach, większość moich rozmówców jest zgodna co do jednego: branżowe pismo, które będzie w stanie oceniać, krytykować i nagradzać, ale także opisywać największe problemy, z którymi muszą mierzyć się ludzie mediów jest dla środowiska ważne.
– Krytyka zawsze jest przydatna, bo branża nie kisi się we własnym sosie. Choć sama często nie zgadzam się z zamieszczanymi tam opiniami, zdanie "Pressa" jest dla mnie istotne – mówi Natalia Hatalska.
Karolina Korwin-Piotrowska wylicza z kolei listę tematów, którymi – zamiast wciąż tymi samymi nazwiskami – powinien zajmować się "Press": – Mamy największy kryzys na rynku mediów, trzy czwarte z nas jest na freelance, narastają frustracje, poziom spada, dziennikarze dostają głodowe stawki. "Press" powinien teraz wkładać kij w mrowisko, pisać o tym jak się zwalnia ludzi z mediów. O tym, że pół redakcji "Gali" wywala się z dnia na dzień, o tym, że ludzie po 20 latach pracy zostają na bruku. To by wszystkich zdenerwowało. Tego mi brakuje.
O komentarz dotyczący atmosfery panującej w redakcji, kulisów odejścia z "Gazety Wyborczej", a także o to, skąd wziął się pomysł założenia miesięcznika oceniającego media chciałam zapytać Andrzeja Skworza. W krótkiej rozmowie telefonicznej przyznał, że nie jest pewien, czy chce pojawiać się w naTemat. Później przysłał mi sms z prośbą o przesłanie pytań e-mailem. Na odpowiedź wciąż czekamy.
Mam wrażenie, że cykl wydawniczy jest tak długi, a życie środowiska tak dynamiczne i szybkie, że "Press" nie może rządzić duszami.
Anna Dziewit-Meller
dziennikarka Chilli Zet
Czasem ciężko odczytać intencje, jakie przyświecają "Pressowi". Miesięcznik chwali rzadko, niezależnie od tego, z kim rozmawiają jego dziennikarze. Teksty są ostre, budzą kontrowersje, później długo się o nich dyskutuje.
Były pracownik "Press"
Co roku ogarniał nas śmiech, kiedy na łamach "Press" publikowaliśmy zestawienia zarobków w redakcjach. Nikt nie zarabiał tak mało, jak my. Kiedy szło się po podwyżkę do Andrzeja Skworza, można było usłyszeć, że powinniśmy się cieszyć, bo piszemy w prestiżowym piśmie.
W piśmie "Press" jest wiele ciekawych artykułów, ale mam wrażenie, że
coraz bardziej pada ono ofiarą swego redaktora naczelnego i jego uzurpacji. Otóż mianował się on dziennikarskiem autorytetem, ubrał się w szaty Katona i kategorycznym tonem karci rozdając cenzurki według swego wybitnie selektwnego uznania.