— Ktoś ten dół wykopał, a my z każdej strony go pogłębiamy. Przykro się na to patrzy. Kłócą się między sobą branże, nie ma solidarności grupowej. Kłótnie są przy rodzinnym stole — mówi o podziałach w naszym kraju Natalia Kukulska. W wywiadzie dla naTemat z okazji swojego 25-lecia na scenie opowiedziała także m.in. o pracy nad ostatnią płytą i o tym, dlaczego nie podoba jej się bojkot festiwalu w Opolu.
W naTemat pracuję od kwietnia 2021 roku jako dziennikarka newsowa i reporterka. W swoich tekstach poruszam tematy społeczne, polityczne, ekonomiczne, ale też związane z ekologią czy podróżami. Zawsze staram się moim rozmówcom dawać poczucie bezpieczeństwa i zaopiekowania się, a czytelnikom treści wysokiej jakości. Pasja do dziennikarstwa narodziła się we mnie z zamiłowania do pisania… i ludzi. Jestem absolwentką dziennikarstwa i medioznawstwa oraz politologii na Uniwersytecie Warszawskim.
Natalia Kukulska świętuje w tym roku 25 lat na scenie. W 1996 roku wydała płytę "Światło", ale publiczności znana była już dziesięć lat wcześniej, kiedy sprzedawała miliony płyt z hitami dziecięcymi. Po latach Kukulska jest dojrzałą wokalistką, która nie boi się eksperymentów muzycznych. Lubi też zaskakiwać, czemu dała wyraz, wydając nową EP-kę bez zapowiedzi jako prezent dla fanów z okazji jubileuszu. W sprzedaży znalazło się tylko tysiąc egzemplarzy.
Po 25 latach “dorosłej kariery” co pani najbardziej docenia w byciu piosenkarką?
Doceniam to, że mam wolny zawód i jestem decyzyjna. Wiadomo, że każda decyzja łączy się z odpowiedzialnością. Najcudowniejsze w moim zawodzie jest to, że mogę być kreatywna. Mogę coś wymyślać, poruszać wyobraźnie, wypełnić białą kartkę tekstem, ciszę dźwiękiem i mam wpływ na to, jakie to będzie. Muzyka w ogóle jest czymś wspaniałym. To moja pasja, nie wyobrażam sobie bez niej życia. To wielki przywilej, że mogę robić to co kocham. Cenię to, że mogłam pójść za głosem serca i działać na swoich warunkach.
Dlaczego nakład jubileuszowej EP-ki “Jednogłośna” jest limitowany?
Edycja jest limitowana, bo wymyśliłam sobie taki rodzaj niespodzianki dla moich fanów. Pomyślałam, że będzie bardziej cenna w edycji kolekcjonerskiej. Zwłaszcza że mamy czasy cyfrowe, gdy odchodzimy powoli od muzyki na nośnikach. Dlatego zależało mi, żeby ta płyta miała wyjątkową oprawę. Mimo tego, że te utwory są na płycie CD, to opakowanie przypomina swoim formatem płytę winylową. W środku są piękne zdjęcia Marty Wojtal.
Oprawa jest trójwymiarowa, czyli można powiedzieć, że jest to wyjątkowe wydanie, również z tego powodu, że płyta ukazała się jako niespodzianka z okazji mojego jubileuszu. Nie chciałam wydawać albumu "the best of", tylko pomyślałam, że nagram coś nowego. Powstały cztery piosenki, które są na ten moment takim moim "the best of". Od strony muzycznej są esencją moich różnych dróg muzycznych, a w warstwie lirycznej można się doszukać autorefleksji. Każdy egzemplarz tego mini albumu jest przeze mnie własnoręcznie podpisany i ponumerowany.
Doczekamy się całej płyty w najbliższym czasie?
Tak. EP-ka jest w zasadzie zapowiedzią płyty, która ukaże się w przyszłym roku. Też będzie zawierała te cztery utwory, z tym że to wydanie nie będzie już kolekcjonerskie i limitowane.
Płyta jest bardzo kolorowa, ile jest kolorów w pani życiu?
Życie w ogóle jest bardzo kolorowe i wszyscy ludzie są tacy. Nie lubię takiej zerojedynkowości i czarno-białych podziałów. Pomiędzy wszystkimi jest znacznie więcej kolorów. Między słowami również. Te wszystkie rzeczy, poglądy i doświadczenia w nas rezonują i w pewnym momencie stajemy się jednogłośni. Wyrabiamy sobie jakiś rodzaj własnego języka, własnej tożsamości, chociaż te wszystkie kolory, które do tej pory się pojawiły, były nam potrzebne, żeby być sobą i siebie poznać, aby mówić własnym językiem.
Czym jest "jednogłośność"?
Posiadaniem własnego języka, spójnością. Co prawda poglądy się zmieniają, możemy nieustannie je weryfikować na skutek różnych doświadczeń, bo przechodzimy różne etapy w życiu. Natomiast mam takie poczucie, że udaje mi się nie iść za tłumem. Czasami z pewnymi poglądami się nie kryję, bo nie da się milczeć. Jednak staram się wszystko filtrować przez własne myślenie i zauważyłam, że stałam się mniej ufna. Rzeczy, o których mówię, czy które robię, staram się robić świadomie, przepuszczając je przez filtr takiego braku zaufania do świata.
Jednak będąc w tłumie, też można być jednogłośnym, mówić właśnie tym jednym głosem tłumu. Kiedy powinniśmy być jednogłośni, a kiedy podkreślić swoje zdanie lub krzyknąć liberum veto?
Zawsze warto mieć swoje zdanie, ono też może pokrywać się ze zdaniem jakiejś większości. Niemniej jednak bardzo łatwo jest stanąć za dużą grupą albo wejść w taki tłum ludzi krzyczących płaskie hasła i mieć w tej grupie wsparcie. Zresztą w ten sposób manipulowani jesteśmy od urodzenia, będąc w różnych wyznaniach, kulturach i trendach. Kiedy od samego początku jest rodzaj pewnej indoktrynacji, kiedy wszyscy nam mówią, że tak po prostu jest i nie wolno podważać pewnych doktryn, to trudno jest wyjść z tej pułapki. Ile czasu zabiera nam taka weryfikacja? Przepuszczenie to przez siebie, przez swoje skojarzenia, wątpliwości i doświadczenia, sprawiają, że upadają ideały. Sama myślę, że czegoś takiego doświadczyłam.
Gdyby można było cofnąć czas o 25 lat, to co poprawiłaby pani w swojej karierze?
To wszystko, co się działo, nawet z tymi trudniejszymi chwilami czy kryzysami, było mi potrzebne. Teraz wiem, po co to było. Mnie stymulowały również porażki, zwiększały moje ambicje. Stawiałam sobie dużo różnych wyzwań. Wyzwaniem było życie na takiej drodze artystycznej, jaką miałam, ponieważ często moje decyzje były kontrowersyjne. Nie lubiłam iść na łatwiznę, ale to wszystko mnie hartowało. A tak, jak śpiewam w piosence “Jednogłośna”: chociaż wiele to zajęło mi, przyjaźnię się ze sobą dziś. To najlepszy czas. I to nie chodzi o to, że uważam, że teraz jest mój najlepszy czas, bo to jeszcze życie zweryfikuje, ale na pewno żyję w prawdzie ze sobą. Śpiewam, że: jestem sobie znajoma. No cóż, w moim wieku wypadałoby już się trochę poznać (śmiech). Ale też dać sobie przyzwolenie na niedoskonałość, znać swoją topografię wad i zalet. I takie przyzwolenie, że miałam prawo zrobić coś, co nie wyszło tak, jak chciałam. To sztuka odpuszczania.
W tej samej piosence śpiewa też pani "uczę lubić się". Jak się tego nauczyć?
To jest chyba kwestia akceptacji naszej natury. To nie znaczy, że mamy wpadać w samozachwyt. "Uczyć lubić się" to znaczy być sobie przychylnym, nie zadręczać się, jak coś nam nie pójdzie. Wiedzieć, że te błędy mają prawo się zdarzać i one też są po coś. W innej piosence śpiewam: nie martw się, co będzie dalej, życie jest szyte na twoją miarę. Żeby czasami odpuścić, dać się ponieść tej fali, bo chociaż trudno jest nam to sobie wyobrazić, to jakoś to przeżyjemy i nas to ukształtuje. Czasem trudne doświadczenia owocują w nas czymś dobrym.
Teledysk do piosenki "Jednogłośna" był pani pomysłem?
Tak, to był mój pomysł. Przede wszystkim miałam wielką ochotę na fabułę. Bardzo lubię bawić się formą, tutaj zależało mi na tym, żeby zwrócić uwagę na treść piosenki "Jednogłośna" i zobrazować ją pewną historią. Śpiewam tam, że w momencie, gdy jesteśmy w prawdzie ze sobą, to okazuje się, że wiele nas wszystkich łączy. Zwizualizowałam to razem z Marcinem Kopcem i Pawłem Talagą, z którymi napisałam scenariusz.
Punktem wyjścia jest kamienica, gdzie łączą się różne historie ludzkie. Żyją ludzie z innych światów, ale każdy budzi się rano, każdy ma ten moment, kiedy patrzy na siebie w lustro. Zastanawia się, jak nas będzie odbierał świat, że za chwilę zakładamy jakąś maskę, a w środku pragniemy tego samego, czyli miłości i akceptacji. Właśnie w tej kamienicy okazuje się, że każdy ma swoje problemy i zmagania z ambicjami i one się przenikają.
W teledysku wzięło udział wiele gwiazd aktorskich. Jak wyglądała współpraca na planie?
Mieliśmy jeden dzień zdjęciowy, a kilka lokalizacji, więc nagranie teledysku było dużym wyzwaniem. Zagrali w nim wspaniali aktorzy, cudowna pani Krystyna Tkacz, Monika Mrozowska i Tomasz Oświeciński. Te postaci były zupełnie z innych światów. Pani Krystyna zagrała emerytowaną nauczycielkę muzyki, która żyje w swoim porządku i w zgodzie ze sobą. Tomek wcielił się w rolę zaborczego ojca młodego chłopaka. Walczył o formę fizyczną syna, a ten okazał się muzykiem. Monika Mrozowska zagrała żonę hipstera, wraz z nią jej mały synek Lucek, obok Pawła Skorupki z synkiem Józiem - moim chrześniakiem. Odzwierciedlając model rodziny, kiedy matka ma bardzo wiele na głowie, a tata jest raczej lekkoduchem. Największym wyzwaniem było sprawienie, żeby historia tych bohaterów była czytelna, ale po reakcjach widzę, że się udało.
W tekstach z EP-ki jest wiele o podziałach. Czy to jest reakcja na obecną sytuację w Polsce i na świecie?
Oczywiście!
Co pani myśli o tych podziałach?
Jak powiedział mój kolega - ktoś ten dół wykopał, a my z każdej strony go pogłębiamy. To trwa bardzo długo i prowadzi do trwałych podziałów nawet w rodzinach. Przykro się na to patrzy. Kłócą się między sobą branże, nie ma solidarności grupowej. Kłótnie są przy rodzinnym stole. Trudno nie żyć polityką, bo wpływa ona na nasze życie. Trudno się czasem nie buntować. Jest to bardzo trudny czas. Śpiewam o podziałach. Moje piosenki mogą dotyczyć podziałów społecznych w naszym kraju, ale mogę też śpiewać o podziałach, które się dzieją w relacji dwojga ludzi.
A najgorsze są chyba podziały w rodzinach, w wielu domach przy rodzinnym stole pewnych tematów już się nie porusza.
Tak, bo to śliski grunt. Nie podoba mi się, że wielu z nas wywyższa się swoją moralnością. Oczekujemy od drugiego człowieka, że w konkretny sposób będzie okazywał swój bunt. Sama byłam wmieszana w taką sytuację, gdy wystąpiłam na festiwalu Opolu. A to jest festiwal o olbrzymiej tradycji, z którym związani są moi rodzice, jest tam wręczana nagroda imienia mojej mamy. Dlaczego mam to oddać? Władza się zmienia, a festiwal istnieje od wielu lat. Uważam, że są zupełnie inne płaszczyzny, na których można okazać swój bunt i niesprawiedliwą rzeczą jest sugerowanie, że występ w Opolu równa się z poparciem rządu. Na tej zasadzie wielu uczestników Konkursu Chopinowskiego o lewicowych poglądach mogłoby się wycofać, bo wspiera go rząd i państwowa telewizja.
Każdy ma prawo do tego, aby protestować na własnych warunkach lub głosić swoje poglądy. Wielu artystów, którzy unieśli się w temacie Opola, bez problemu występuje dla instytucji rządowych. Nie widzę w tym konsekwencji. Jak ktoś chce zaprotestować w taki sposób, to niech to robi, ale nie wywyższajmy się swoją moralnością nad innymi. Przeceniamy naszą rolę. Muzyka może być alternatywą dla podziałów. Wchodząc na scenę, nie wypraszam ludzi o innych poglądach.
To jest takie oddanie walkowerem tych kulturalnych wydarzeń. Podobną analogię widzę w przypadku barw narodowych, które przejęli narodowcy.
To jest takie smutne... To samo z chodzeniem do kościoła. Jak ktoś jest wierzący, to od razu ma być przeciwko LGBT. Świat nie jest taki zero-jedynkowy. To jest bardzo niewygodne dla ludzi, którzy starają się myśleć świadomie i mieć własne poglądy. A trudno mieć dziś własne, niezależne poglądy.
Czego pani nie lubi w Polakach?
Nie lubię zadzierania nosa, że jesteśmy wybrańcami i uważamy się za ważniejszych od innych. Zawsze się czułam częścią świata. Myślę o sobie, jako o obywatelu świata i człowieku, a te wszystkie rzeczy, które każą mi się określać, sprawiają, że staję się taka małostkowa. Nigdy nie zapomnę, jak byłam ambasadorką UNICEF-u i pojechałam do Angoli, z misją budowania szkół. Nie zapomnę, ile hejtu się na mnie wylało. Zaraz pojawiły się pytania, a dlaczego nie pomagam polskim dzieciom. Czy to ma znaczenie, jakim dzieciom pomagam? Czy tu nie chodzi o człowieka?
Często pomagam publicznie, bo wykorzystuję swoją popularność, aby propagować pewne idee, albo pomóc fundacji, która dzięki temu jest lepiej zauważona. Od lat wspieram SOS Wioski Dziecięce właśnie w naszym kraju. Gdy pomagam publicznie, to też jest źle, bo na pokaz… Uwielbiamy rozliczać innych, gdy sami nic nie robimy. Też pomagam samodzielnie, bez kamer, po cichu i nie muszę o tym mówić.
A co pani w nas lubi?
Nie brakuje nam wyobraźni, odwagi. Chociaż ta odwaga ma dwa końce (śmiech). Jest wiele osób nieprzeciętnie zdolnych, które nie miały łatwo, a doszły bardzo daleko. Widać, że jest w nas rodzaj natury, który pozwala nam się bardzo dynamicznie rozwijać i przechodzić przez trudne czasy. Nasi naukowcy i ludzie sztuki brylują na świecie. Mamy mnóstwo takich bohaterów. I to w wielu dziedzinach.
Na przykład Fryderyk Chopin. To, co pani zrobiła na płycie “Czułe Struny” było pod względem wokalnym fenomenalne. Ciężko było dojść do takie formy wokalnej?
Dziękuję. Mam poczucie, że wszystko jest po coś i te trudne chwile też były mi potrzebne. W latach 90. i na początku 2000. miałam rozkwit swojej tzw. kariery, a potem nastał okres stagnacji zawodowej. Pojawiły się też problemy wokalne, bo bardzo się eksploatowałam i zaczęłam myśleć o swoim głosie bardziej świadomie. Musiałam zadbać o swój warsztat wokalny, aby móc używać go przez lata. Sprawiło to, że pewne rzeczy po prostu sobie uświadomiłam i wyrobiłam. To jest narzędzie mojej pracy, muszę cały czas o nie dbać. Poszerzyłam wówczas swoje horyzonty. I to zapewne przydało mi się przy albumie “Czułe struny”, który rzeczywiście jest wymagający wokalnie.
Ostatnio odbył się pierwszy koncert z publicznością w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy i choć był dużym wyzwaniem, udał się wspaniale. A kolejne koncerty symfoniczne tego projektu już w styczniu - w Krakowie i Wrocławiu. Bardzo na nie czekam, bo przez pandemię musieliśmy je przełożyć w czasie.
Ciężko było wrócić na scenę po pandemii?
Nie! Nie mogłam się doczekać.
W jednym z wywiadów mówiła pani, że dla wielu fanów płyta “Czułe struny” odegrała ważną rolę w ich życiu podczas lockdownu.
Tak, ten rodzaj czułości i delikatności, który jest w muzyce Fryderyka Chopina, bardzo nam się w tym czasie przydał. Wydaje mi się, że byliśmy wszyscy wtedy troszkę bardziej wrażliwi. I potrzebowaliśmy ukojenia. A ta płyta na pewno ma to ukojenie i czułość.
Trudno nie doszukać się analogii między płytą, a przemową noblowską Olgi Tokarczuk.
Zdecydowanie. Słowa do Preludium c-moll napisałam dokładnie po tej przemowie. Tak powstało "Znieczulenie". Usiadłam do pisania i bardzo szybko powstał tekst, jako esencja moich przemyśleń. "Czułość" to słowo w ogóle na nowo rezonuje i stało się bardzo ważne.
To też może być odpowiedź na te wszystkie podziały, bo gdybyśmy mieli trochę więcej czułości w sobie, to może wyglądałoby to troszkę inaczej.
Jak myślimy o nas Polakach, to czułość jest bardzo dużym kalibrem wrażliwości, przydałaby się nam przynajmniej odrobina życzliwości.