W Polsce odbywa się dziś 9 do 13 aborcji dziennie. W Holandii ciążę przerywa każdego dnia od 3 do 6 Polek.
Zdarzają się kobiety, które dowiadując się, że będą dziewięć miesięcy w ciąży, a ich dziecko umrze po porodzie, próbują się zabić. Są i takie, które planowały ciążę, a teraz, zamiast wybierać łóżeczko, szukają porad prawnych i wsparcia psychologa.
Takie są efekty wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Ale aborcja wciąż jest. Tak jak była i będzie. Ostatni rok zmienił jedno – uświadomił kobietom, że nie są same.
W październiku 2020 roku przeszłam ponad 200 tys. kroków. Więcej niż na urlopie, więcej, niż gdy w maju, znużona lockdownem, postanowiłam chodzić wszędzie, gdzie tylko się da, na piechotę. "Wykryto trening" powiadamiał mnie ironicznie telefon.
Już prędzej był to maraton – wściekłości, przerażenia, ale też solidarności i nadziei. Chodziłam Marszałkowską, Alejami Jerozolimskimi i Ujazdowskimi, chodziłam na Mickiewicza i na Nowogrodzką.
30 października w Warszawie razem ze mną szło 100 tys. osób, a w całej Polsce na ulice wyszło nas pięć razy tyle.
Protesty przeciw wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, który niespodziewanie chyba nawet dla samej Kai Godek uznał aborcję z przyczyn embriopatologicznych za niezgodną z Konstytucją, były największymi manifestacjami, jakie odbyły się w kraju po 1989 roku. A dla wielu osób były też przeżyciem pokoleniowym i demokratycznym chrztem.
Siostry znikają z ulic
No, a potem wszystko się rozmyło. Rządzący milczeli, a dni robiły się coraz krótsze i chłodniejsze. Wściekłość, jak to z emocjami zwykle bywa, zaczęła opadać, a z ulic miast powoli znikały transparenty i niosący je ludzie.
Wpłaciliśmy pieniądze na rzecz Strajku Kobiet, a częściej – Aborcyjnego Dream Teamu – organizacji pomagającej kobietom w znalezieniu bezpiecznego sposobu terminacji ciąży. Potem zapadliśmy w zimowy sen, bo i co więcej mogliśmy zrobić.
Pewną nadzieję dawał jeszcze fakt, że Trybunał zwlekał z publikacją decyzji, ale okazała się ona płonna. Wyrok na kobiety wszedł w życie w styczniu 2021 roku.
Obgotowywani od kilku lat w sosie z kłamstw rządzących i kolejnych kuriozalnych lub po prostu złych decyzji, przywykliśmy do rzeczywistości pełnej mówiących z plakatów zarodków i rycerzy kościoła w dresowych zbrojach. Kto mieszka w Polsce, ten w cyrku się nie śmieje.
O wyroku Trybunału Konstytucyjnym myślały za to non stop kobiety w ciąży i planujące macierzyństwo. Te same, które PiS chce ponoć zachęcić do tzw. dzietności. Problemy z wyborem wózka i koloru ścian do dziecięcego pokoju zastąpiło pytanie "a co, jeśli...?".
Tego, co po "jeśli" lepiej było nie kończyć nawet w myślach. Bo i po co? Porównywać, czy wolałoby się urodzić dziecko, które nie dożyje pierwszych urodzin? A może takie, które mimo szeregu operacji nie zrobi samodzielnie kroku, nie nauczy się mówić, a przy życiu będzie je podtrzymywała aparatura?
Gdy rządzący umyli ręce i związali je tym, którzy jeszcze niedawno mogli pomóc, fundacjom zajmującym się prawami reprodukcyjnymi nie starczało rąk do pracy.
Federa: zgłasza się trzy razy więcej kobiet
Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zwana Federą, od lat udzielała porad prawnych i psychologicznych. Przed decyzją Trybunału Konstytucyjnego dziewczyny zajmowały się jednak głównie egzekwowaniem legalnej aborcji, gdy kobietom jej odmawiano.
Takich przypadków nie brakowało, bo i przed wyrokiem były w kraju województwa, w których żaden szpital nie wykonywał terminacji ciąży i to nawet, jeśli była wynikiem gwałtu lub zagrażała życiu matki.
Pisały skargi, potem pozwy, ale przede wszystkim kierowały kobiety do placówek, w których nikt ich nie zbywał. Czasem reprezentowały kobiety, którym odmówiono ich praw w sądach. 22 października 2020 roku znacząco zmieniły tryb ich pracy.
– W pierwszych tygodniach po wyroku telefony dzwoniły non stop. Wcześniej odbierałyśmy je we dwie, nie licząc naszego telefonu zaufania, więc siedziałyśmy i po kilkanaście godzin, nie tylko wtedy, gdy wypadały nasze dyżury. Potem przeszkoliłyśmy do rozmów z kobietami w trudnych sytuacjach więcej osób i jakoś dawałyśmy radę – mówi Kamila Ferenc, prawniczka z Federy.
Federa zaczęła szukać też ginekolożki, która mogłaby pełnić dodatkowy dyżur telefoniczny. Wcześniej nie było aż takiego zapotrzebowania na tego typu konsultacje. Ale kobiety w ciąży przestały ufać lekarzom. Zaczęły patrzeć na nich jak na urzędników wrogiego im państwa. Najczęściej prosiły o ponowną interpretację wyników badań prenatalnych.
Kamila Ferenc: Zauważyłyśmy, że wiele kobiet dowiaduje się o wadach płodu znacznie później niż przed wyrokiem. To niezgodne z prawem, nie wspominam już, że okrutne - pacjentki mają prawo do informacji. Większość z nich czeka na dziecko, często szykują dziecięce pokoiki, wyprawkę, a potem nagle dowiadują się, że wada płodu jest letalna. Ostatnio trafiła do nas kobieta, która dowiedziała się o zespole Edwardsa swojego dziecka dopiero w siódmym miesiącu ciąży. W tak zaawansowanej ciąży w Polsce nie mogła powołać się w na opinię psychiatry, który mógłby poświadczyć o konieczności przerwania ciąży. Poleciłyśmy jej kontakt z Aborcją Bez Granic.
Od Natalii Broniarczyk z Aborcji Bez Granic dowiaduję się jednak, że przerwanie ciąży na tak późnym etapie nie jest możliwe w Europie. Takie kobiety trzeba by wysyłać do Stanów, co w pandemii stało się właściwie niemożliwe, tym bardziej, że procedury wizowe mogłyby i tak potrwać aż do porodu.
Winter is coming
– Z czasów przed wyrokiem TK pamiętam tylko jeden przypadek, w którym lekarze zwlekali z terminacją ciąży mimo poważnego zagrożenia zdrowia kobiety. Skończyło się to tragicznie – zarówno ona, jak i płód zmarli. Po wyroku Trybunału przypadków trzymania kobiet w ciążach zagrażających ich życiu i zdrowiu "na obserwacji" mamy mnóstwo – mówi Ferenc.
Dziewczyny z Federy najbardziej boją się, że w przychylnych kobietom szpitalach zmieni się dyrekcja. Już przed decyzją Trybunału placówek, w których nie odmawiano kobietom przysługującej im prawnie aborcji było w Polsce niewiele - zaledwie kilkadziesiąt i to raczej 30 niż 80.
W części województw legalnej terminacji ciąży odmawiały wszystkie placówki. Niektórzy lekarze powoływali się na tzw. Klauzulę Sumienia, inni bali się np., że dostaną w mieście łatkę "tego od aborcji" albo, że współpracownicy będą na nich krzywo patrzeć.
– Teraz sytuacja jest dramatyczna. Takich "pewnych" szpitali mamy dziś zaledwie kilka. A przecież mówimy tu o terminacji ciąży z legalnych przesłanek. Kierujemy tam wiele kobiet i staramy się żonglować placówkami, żeby za bardzo ich nie obciążać, ale gdy masz tak mało opcji, nie do końca się da – mówi Kamila Ferenc.
Prawniczki z Federy znalazły jednak "wentyl bezpieczeństwa" w sytuacjach, w których kobiety dowiadują się o ciężkich i nieodwracalnych wadach płodu.
– Dla kobiety, która cieszyła się, że jest w ciąży to ogromny cios. Zwłaszcza jeśli ma przed sobą perspektywę czekania przez dziewięć miesięcy na urodzenie dziecka niezdolnego do samodzielnej egzystencji lub takiego, które nie dożyje swoich pierwszych urodzin. W wielu takich przypadkach wystawienie zaświadczenia o zagrożeniu zdrowia psychicznego kobiety koniecznością donoszenia ciąży jest uprawnione, a już zwłaszcza, jeśli taka pacjentka ma historię chorób psychicznych.
Niestety w wielu szpitalach na zaświadczenia psychiatryczne wciąż się prycha. Nie umrze? To niech rodzi! To pokazuje tylko, jak mało wiedzą o zdrowiu psychicznym nawet osoby pracujące w ochronie zdrowia.
Przypadków kobiet, które postawione w takiej sytuacji przeżywały załamanie nerwowe, miały napady paniki i myśli samobójcze nie da się zliczyć na palcach jednej, dwóch ani nawet czterech rąk.
Kamila Ferenc: Państwo funduje kobietom traumę, nie zapewniając post factum właściwie żadnej pomocy. Wiadomo, jak wygląda w Polsce opieka psychologiczna i psychiatryczna na NFZ. Wiadomo, jak droga jest psychoterapia i wizyty u psychiatrów prywatnie. Nie wspominam już o problemach z dostępnością do specjalistów w mniejszych miejscowościach.
Federa odbiera też mnóstwo telefonów, których wcześniej nie było. Dzwonią kobiety, które nie są w ciąży, ale ją planują. Chcą wiedzieć, jakie są opcje, gdzie mogą szukać pomocy, jeśli wada płodu okaże się letalna.
Zdarzają się też dziewczyny, które po każdym stosunku z zabezpieczeniem robią testy ciążowe, tak stresuje je perspektywa, że mogłyby zajść w ciążę w Polsce. I to wszystko w kraju, który rzekomo zachęca swoich obywateli do posiadania dzieci.
– Niedawno zgłosiła się do nas kobieta, która nie chciała rozmawiać przez telefon. Zrobiła aborcję za granicą. Żyła w nieustannym strachu, że ktoś się może dowiedzieć, że trafią z mężem do więzienia, martwiła się, co wtedy stanie się z jej dziećmi. Przy czym wiedziała, że to irracjonalne. Mimo to bała się nawet wymawiać słowo „aborcja”, całkiem jak gdyby żyła w państwie policyjnym – mówi Ferenc.
Najbardziej utkwiła jej w pamięci rozmowa z kobietą, która płakała tak bardzo, że momentami trudno było zrozumieć, co mówi.
Karmiła akurat dziecko, które siedziało jej na kolanach i właśnie dowiedziała się z badań prenatalnych o wadach płodu. Mąż pracował za granicą. Nie wyobrażała sobie opieki nad dwójką małych dzieci, z których jedno będzie wymagało długiej hospitalizacji.
– Nie jestem psycholożką, zazwyczaj świadczę pomoc prawną, nie wiedziałam, co robić, więc po prostu z nią rozmawiałam, aż się odrobinę uspokoiła. Powiedziałam, że nie zostawię jej samej i ze wszystkim sobie poradzimy. Poinformowałam ją o prawie do aborcji. Udało się nam załatwić jej zabieg w Polsce na podstawie zaświadczenia o zagrożeniu zdrowia psychicznego – mówi Kamila.
Nie każdy psychiatra ma odwagę wystawić tego typu zaświadczenie nawet mimo wskazań. Są jednak i lekarze, którzy po wyroku Trybunału Konstytucyjnego uznali to za rodzaj misji. Psychiatrzy coraz częściej są dziś ostatnią deską ratunku dla kobiet, które dowiadują się o ciężkich lub letalnych wadach płodu.
– Mamy kontakt z lekarzem, który wprost mówi, że pomoże każdej kobiecie, u której wykryto wady płodu kwalifikujące wcześniej do aborcji w ramach prawa. Pytałam go, czy się nie boi. Powiedział, że działa zgodnie ze swoim sumieniem i przysięgą Hipokratesa, którą składał. A poza tym ma nadzieję, że jak by co wyciągniemy go z więzienia – śmieje się gorzko Kamila. Gorzko, bo choć prawnie lekarza dałoby się bez problemu wybronić, upolityczniony sędzia może dziś bardzo dużo. Patrz: wyrok z 22 października 2021 roku.
Najlepszy team świata
Gdy o Aborcyjnym Dream Teamie zaczęło robić się głośno, budził mieszane uczucia nawet wśród osób pro-choice. No bo co to za nazwa, co to za hasło "Aborcja jest okej"?
Jednak gdy Trybunał Konstytucyjny zakazał terminacji ciąży z przyczyn embriopatologicznych, Aborcyjny Dream Team stał się jedną z najważniejszych, a przede wszystkim najpotrzebniejszych organizacji kobiecych w kraju.
Numer do Aborcji Bez Granic trafił na tysiące plakatów, wlepek i do postów na Facebooku. "Potrzebujesz aborcji? Dzwoń tutaj: +48 222 922 597".
I kobiety dzwoniły. Tak często, że grupa aktywistek odbierających telefony powiększyła się przez ostatni rok trzykrotnie. Do tego doszły maile idące w tysiące.
Dzięki pomocy organizacji zrzeszonych w ramach Aborcji Bez Granic ponad 18 tys. Polek zamówiło w zeszłym roku tabletki poronne. Kobietom, które tego potrzebowały, dziewczyny z Aborcyjnego Dream Teamu towarzyszyły podczas ich przyjmowania.
Na aborcję poza Polską dzięki pomocy grup zrzeszonych w ramach Aborcji Bez Granic wyjechało 1080 Polek. Ponad połowa ze względu na ciężkie lub letalne wady płodów.
Nie udałoby się, gdyby nie ludzie. To oni wpłacali pieniądze dla kobiet, których nie byłoby stać na terminację niechcianej ciąży. Pod koniec września tego roku 10 tys. euro przekazał na ten cel belgijski minister zdrowia wraz z wiceministrą ds. równości płci, równych szans i różnorodności.
Pierwsze miesiące po wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie obeszły się jednak bez ataków. Na widniejący na murach i plakatach numer dzwonili ludzie, których celem było blokowanie linii ADT.
– Łatwo było ich poznać. Kobieta, która potrzebuje aborcji, nie mówi "Witam, chcę zabić swoje dzieciątko, zrobicie to?". Ale jeśli osoba po drugiej stronie słuchawki twierdziła, że potrzebuje naszej pomocy – rozmawiałyśmy. Często antyaborcjoniści byli zdziwieni i przerywali połączenia, bo nie wiedzieli, co mówić. Wydawało im się chyba, że jesteśmy jakąś grupą namawiającą kobiety do terminacji ciąży, a tu okazywało się, że nikt nikogo do niczego nie nakłania, nie koryguje języka, nie oburza się, ani nie wstydzi rozmowy o aborcji – opowiada Natalia Broniarczyk, współzałożycielka Aborcyjnego Dream Teamu i koalicji organizacji Aborcja Bez Granic.
Do Holandii nie na saksy
Do klinik w Holandii trafia dziś tak wiele Polek, że część z nich zaczęła zatrudniać personel mówiący po polsku, co wcześniej miało już miejsce w placówkach przy granicy polsko-niemieckiej. Holendrzy myślą też o polskich psychologach – wcześniej na zabiegi aborcji umawiały się kobiety w niechcianych ciążach.
Teraz to również Polki, które marzyły o dziecku, ale ciężka wada płodu postawiła je pod ścianą. Na to nakłada się jeszcze stres związany z wyjazdem i przekonaniem, że robi się coś nielegalnie.
Pytam Natalii, czy nie obawiały się, że z opcji finansowania tego
typu wyjazdów – które kosztują czasem i po 8-9 tys.
złotych – będą korzystały kobiety, które mogłyby sobie
pozwolić na taki wydatek.
–
Początkowo miałyśmy takie obawy, ale okazało się, że bezpodstawnie. Bardzo często zdarza się, że dziewczyny, które
mówiły, że są w stanie pokryć tylko jakąś część kosztów,
dzwonią po kilku dniach i chcą zapłacić za całość –
pożyczają pieniądze od rodziny, przyjaciół albo z banku. Wolą
się zapożyczyć, niż mieć z tyłu głowy, że może zabraknąć
pieniędzy na pomoc kobietom, które są w znacznie gorszym
położeniu – mówi Natalia.
Paradoksalnie zeszłoroczny wyrok Trybunału sprawił, że Polki
wykonują dziś więcej terminacji ciąży. Z
prostego powodu. Wcześniej wiele z nich nie wiedziało, że ma jakiś
wybór.
Protesty, dyskusje w mediach społecznościowych, czy oddolna promocja
takich grup jak Aborcyjny Dream Team sprawiły, że setki tysięcy
kobiet dowiedziało się choćby o możliwości przyjęcia
tabletek wczesnoporonnych we własnym domu i o tym, że nawet jeśli
będą chciały iść potem do szpitala, nikt nie ma prawa nic im
zrobić.
Ich ciała to ich wybór. Polki już to wiedzą
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl