Zdanowicz: Żony himalaistów są na straconej pozycji. Rzadko stawiają ultimatum: albo ja, albo góry
Oskar Maya
07 listopada 2021, 20:13·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 listopada 2021, 20:13
– Dzięki tym spotkaniom, zrozumiałam, że pasja może być na tyle silna, że nie jesteś w stanie powiedzieć "dość" – mówi Katarzyna Zdanowicz, autorka książki o żonach himalaistów "Zawsze mówi, że wróci". Dziewięć rozmówczyń, dziewięć historii. O dumie, życiu w ciągłym lęku, a często w rozpaczy.
Reklama.
Himalaiści to wyjątkowo hermetyczne środowisko. Czy to samo można powiedzieć o ich partnerkach?
Różnica między nimi jest taka, że himalaiści lubią być w centrum uwagi, są przede wszystkim sportowcami. Każdy z nich chce być najlepszy, najszybszy, a o swoich osiągnięciach uwielbiają opowiadać w świetle kamer. Natomiast ich żony właściwie nigdy nie szukają popularności. I to one tak naprawdę prowadzą samotne życie. To oczywiście nie musi oznaczać, że kobiety himalaistów są jakimiś cierpiętnicami, użalającymi się nad swoim losem.
Prawie wszystkie twoje rozmówczynie również złapały „wysokogórskiego bakcyla”. Właściwie tylko jedna z nich zdecydowanie była przeciwna pasji męża. Postawiła sprawę jasno: albo rodzina, albo góry.
Partnerki himalaistów często wywodzą się z tego samego środowiska, zazwyczaj sięgającego jeszcze czasów studenckich. Większość wspinała się, chodziła po górach i to bardziej, niż przeciętny turysta. Pasje przyciągają i ta reguła potwierdza się także w tym przypadku.
We wstępie do książki porównujesz zdobywanie gór do heroinowego nałogu.
Schemat jest podobny - również w tym przypadku cała rodzina uczestniczy w pasji męża, czy ojca, który wciąż jest napędzany kolejną dawką adrenaliny, a cała uwaga skupiona jest na jego przygotowaniach, lub oczekiwaniach na powrót. Dokonując wyboru życia z himalaistą, większość z kobiet z biegiem lat staję się współuzależniona.
W dużej mierze związki, o których piszesz, nie przetrwały. Powody nie tylko wynikały z tragedii, ale również z nieumiejętności życia w lęku, podporządkowania się pasji partnera. Wyjątkiem jest historia Katarzyny Wielickiej, żony legendy polskich himalaistów - Krzysztofa Wielickiego.
Od niej właśnie rozpoczęłam moje wywiady. Ponieważ miałam kontakt z Krzysztofem, w pewnym momencie, po jednej z rozmów, bardzo chciałam poznać także jego żonę. Katarzyna była pierwszą osobą, która zburzyła obraz żony himalaisty. Wydaje mi się, że wciąż funkcjonujemy w różnych schematach, mamy wyobrażenia, w których kobiety tylko siedzą w domach, wychowują dzieci i żyją wyprawami swoich mężczyzn. Kaśka pokazała, że bardzo mocno walczy o partnerstwo w swoim związku, respektowanie własnych potrzeb. Jej postawa zdecydowanie różni się od partnerek himalaistów np. z lat 70-80. Współczesne żony alpinistów wyraźnie wyznaczają granice oraz potrafią nazywać swoje potrzeby.
Nie ma w nich zgody na całkowite podporządkowanie się mężowi.
W małżeństwie Kaśki Wielickiej doszło do jeszcze ciekawszej sytuacji. Ponieważ ona również jest zakochana w górach, rozpoczęła równoległą karierę "himalaistki". Krzysztof w pewnym momencie próbował ją stopować w rozwijaniu pasji, na własnej skórze doświadczył wszystkich emocji, które wcześniej przeżywała Kaśka, związanych z oczekiwaniem na powrót, czy niepokojem o życie partnerki.
Katarzyna Wielicka długo nie była doceniana także przez innych himalaistów, tak jakby bali się dopuścić kobietę do „ich świata”.
Właśnie. Zapominamy, jak wiele jest na świecie kobiet, które także chciałby się wspinać. Tak samo, jak mężczyźni mają w sobie wielką miłość do gór i olbrzymią pasję. Pierwsze szlaki przecierała przecież wiele lat temu Wanda Rutkiewicz, okazuje się, że nie na tyle, żeby wspinaczka stała się dyscypliną na równych prawach. W większości przypadków tak się dzieje za sprawą mężczyzn. Oni teoretycznie wspierają kobiety, na zewnątrz wygląda, że są pomocni, jednak zrozumiałam, że pod pozorem wspierania, wciąż kryje się nutka zazdrości lub przeświadczenia, że "i tak jesteśmy lepsi". Na szczęście świat się zmienia, również himalaizm.
Dla większości wspinaczy jest to nie tylko rywalizacja sportowa, ale również rodzaj życiowej filozofii.
Wspinaczka jest sposobem życia, o czym mówi na przykład Ewa Kurtyka, pierwsza żona Wojciecha Kurtyki, ale kiedy jest się na samym szczycie, niemal zawsze włącza się rywalizacja, chęć bycia najlepszym.
Czasem kosztem towarzyszy wyprawy. Na przykład ambicja wybitnego himalaisty Adama Bieleckiego, mogła być jedną z przyczyn śmierci Tomka Kowalskiego. Ty rozmawiałaś również z jego żoną. Ma w sobie żal do kolegów męża?
Jeśli nawet, to nie dała tego po sobie poznać. Ludzie spoza środowiska, nie potrafią takiej sytuacji zrozumieć - że ktoś może zostawić towarzysza często na pewną śmierć. W górach tylko do pewnego momentu jesteśmy razem, później każdy walczy wyłącznie o swoje życie. Nie starałam się oceniać takich postaw, bo będąc w ekstremalnych sytuacjach, nigdy nie wiemy, jak się zachowamy. Nie jesteśmy w stanie ocenić, czy była realna szansa pomóc. Nikt nie idzie w góry z myślą, że poświęci swojego kolegę.
Jedna z twoich rozmówczyń powiedziała wprost, że czuje się oszukana przez męża, który zginął podczas wyprawy. Obiecywał przecież zupełnie inne życie.
Tak powiedziała Iza Hajzer, żona tragicznie zmarłego Artura Hajzera. Iza poznała męża, kiedy ten teoretycznie już się nie wspinał. To znowu pokazuje, że pasja zdobywcy gór jest rodzajem uzależnienia. Nawet jeśli zawiesimy ją na jakiś czas, to nie wiadomo kiedy chęć pójścia w wysokie góry będzie silniejsza niż obietnica dana partnerce. Iza bardzo mocno przeżyła śmierć męża, również dlatego, że została sama z wszystkimi problemami finansowymi ich wspólnej firmy. Bańka, w której długo żyła, nagle prysła. Charakterystyczne jest również to, że mężowie wracający w wypraw często nie opowiadają o zagrożeniach, które ich spotkały. O tym żony himalaistów dowiadują się podczas np. rozmów z ich kolegami albo z mediów. Inni próbują bagatelizować zagrożenie, jakby się bojąc, że nie dostaną zgody na kolejną wyprawę.
A ty, w jaki sposób ich widzisz? Bliżej im do herosów, czy raczej egocentryków, stawiających rodzinę na drugim miejscu?
To ciężkie pytanie, wiele emocji przychodziło mi na myśl pisząc „Zawsze mówi, że wróci”. Kiedy skończyłam i już wiadomo było, jaki będzie tytuł książki, przyniosłam egzemplarz do domu, a mój syn popatrzył na nią i powiedział: „Mamo, ale to jest o tobie!”. Trochę więc inaczej patrzę na to, co napisałam. Pracuję w takim zawodzie, że bardzo często mnie nie ma w domu, albo przychodzę o nieregularnych porach. Zdałam sobie sprawę, że moja rodzina również nauczyła się funkcjonować w rytmie wyznaczanym przez moją pracę. Odnosząc to do siebie, uważam, że jest to również rodzaj egoizmu. Ważne, żeby go sobie w porę uświadomić. Może właśnie dlatego, kobiety himalaistów rzadko stawiają ultimatum - albo ja, albo góry. Są na straconej pozycji.
W wielu przypadkach ich rodziny można nazwać dysfunkcyjnymi.
W każdej rodzinie, w której relacje są zaburzone, gdzie jednego rodzica jest mniej, powoduje brak wzorca, w tym przypadku silnego ojca, który będzie jasno wyznaczał granice. Tak było w rodzinie Ewy Kurtyki, która była współuzależniona w relacji z Wojtkiem. Ale jej dzieciństwo również pokazuje, że pewne kalki w dorosłym życiu przenosimy na partnerów. Człowiek ma taką naturę, że wciąż wierzy w możliwość zmiany. To rodzaj sinusoidy, która charakteryzuje związki dysfunkcyjne. Kiedy żyjemy w ciągłym silnym emocjonalnym napięciu, to w pewnym momencie uzależniamy się od silnych emocji.
Wyrwanie się z tak wyniszczającej relacji, może potrwać lata.
Czasami musimy dojść do „ściany”, żeby powiedzieć dość. To się wydarzyło w przypadku Ewy Kurtyki, która po wielu latach życia w wyniszczającym związku, ostatecznie rozwiodła się z mężem. Później już nigdy nie potrafiła zbudować trwałego związku, co było dla mnie zaskoczeniem. Ewa jest kobietą bardzo energiczną, sympatyczną i po prostu ciepłą. Wygląda na to, że jej dzieciństwo oraz długotrwała ciężka relacja z Wojtkiem spowodowała, że Ewa uznała, że nie chce się już z nikim wiązać.
Po tych dziewięciu rozmowach potrafisz zbudować portret psychologiczny kobiety, która decyduje się być przez wiele lat z himalaistą?
Jest kilka punktów, które łączy wszystkie moje rozmówczynie. Z pewnością skłonność do współuzależnień, ale także wspólne zainteresowania. Nie chcę uogólniać, że na każdą z tych kobiet wpływ miało dzieciństwo, ale w wielu przypadkach ten wątek również jest istotny. Przygotowując książkę, spotkałam się z dużą krytyką tych kobiet.
Najczęściej pojawiające się komentarze były typu: „widziały gały, co brały”. Mamy niestety zbyt dużą łatwość oceniania wszystkich i wystawiania bardzo surowych ocen. A prawda jest taka, że kiedy spotykamy na swojej drodze osobę, z którą przeżywamy wielką euforię i następuje chemia, to nikt z nas nie zastanawia się, jak nasz związek będzie wyglądał za kilka lat. Dla większości z nich obraz herosa, mężczyzny wyznaczający sobie ekstremalnie trudne cele, też miał znaczenie. Bardzo łatwo wsiąka się w taką relację. Przemyślenia zaczynają się dopiero później. A kiedy pojawiają się dzieci, to jeszcze trudniej z takiej relacji można się wyplątać.
Wydaje się, że najtrudniejsze rozmowy były z kobietami, które straciły w górach mężów.
Były dla mnie bardzo wyjątkowe, zrozumienie, w jaki sposób przechodziły etap żałoby. Po pierwsze niewiele jest książek na ten temat, nadal nie wiemy jak rozmawiać o śmierci. Zazwyczaj w takich sytuacjach wolimy zrezygnować z kontaktu, co jest oczywiście dużym błędem. Byłam bardzo ciekawa, jak one sobie poradziły ze śmiercią, z tą emocjonalną sinusoidą, kiedy wydaje ci się, że jest już lepiej, a później znowu wpadasz w stan, który powodował, że walkę o możliwość normalnego funkcjonowania zaczynały od początku. Dzisiaj jest trochę inaczej, bo zawsze możemy pójść do specjalisty, porozmawiać, kiedyś to niemal zupełnie nie było znane. Kobiety zostawały z tragedią same, musiały znaleźć rozwiązanie, wziąć całość nieszczęścia na swoje barki.
Nie wszystkie chciały z tobą rozmawiać.
Tak. Śmierć himalaistów wiąże się z tym, że bardzo często nie można się symbolicznie pożegnać, bo nie udaje się odnaleźć ciała. Odchodzi element takiego „fizycznego” pożegnania się z najbliższą osobą. Dla nas może to być niezrozumiałe, że te kobiety mają potrzebę pojechania w miejsce śmierci partnera. Zawsze pytałam, czy w jakimś stopniu były przygotowane na taką sytuację, przecież śmierć jest wpisana w ten rodzaj pasji. Żadna nie odpowiedziała mi twierdząco. Ludzka psychika jest w taki sposób skonstruowana, że zawsze liczymy na optymistyczny scenariusz, nawet jeśli wszystko układa się źle. Tak było z Elą Dąsal, która, nawet kiedy słyszała w telewizji, że zeszła lawina w miejscu, gdzie przebywał jej mąż Mirek „Falco”, była przekonana, że akurat jemu nic się nie stanie.
Z twoich rozmów wynika, że świat ludzi gór mocno się zmienia. Nie tylko dlatego, że uczestniczą w nim również kobiety, ale wspinaczka zaczyna się komercjalizować. Przykładem jest np. Denis Urubko w programie „Taniec z Gwiazdami”.
To dla większości środowiska było szokiem (śmiech). Rzeczywiście, szczególnie alpiniści starszego pokolenia nie potrafią się pogodzić z pewnymi zmianami, które zachodzą w dyscyplinie. Dziś są ułatwiające wspinanie aplikacje, nowoczesny sprzęt, czy ubrania, chroniące przed odmrożeniami. Świat idzie do przodu i nie ma się co na niego obrażać. Niektórzy nie potrafią się z tym pogodzić, co powoduje różne napięcia w środowisku.
Każda wyprawa to także olbrzymi wydatek, a nie zawsze można zdobyć sponsorów. Szczególnie historia Tomka Mackiewicza pokazuje, że być może gdyby wybrał inne życie, jego rodzina miałaby finansową stabilizację.
Tomek, wchodząc po raz ostatni, nie wykupił polisy, co później media odebrały jako lekkomyślność. Jednak żadna z kobiet, z którą rozmawiałam, nie rozwijała nigdy wątku finansowego. Najtrudniejsze były relacje z teściowymi. Wiadomo, każda matka chce dobrze dla swojej córki, więc czasami pojawiały się pretensje o niezrozumiałą pasję męża, który zostawia swoją rodziną, w dodatku nie wiadomo czy do niej wróci i kiedy. Same kobiety nie miały w sobie żalu ani pretensji. Szczególnie że większość z himalaistów potrafiła w krótkim czasie zarobić duże pieniądze, wykonując dość niebezpieczne prace jak np. malowanie kominów. Nie jest tak, że ci mężczyźni są zupełnie oderwani od rzeczywistości. Najpierw starają się zabezpieczyć rodzinę, a dopiero wtedy wyruszają na wyprawę. To jest też często wymogiem współczesnych kobiet, które stawiają sprawę jasno: chcesz jechać, zdobądź sobie sponsorów, ale naszego budżetu nie ruszaj.
Nastąpiła widoczna zmiana kulturowa w tych małżeństwach?
Jedna z moich rozmówczyń na pytanie, czy żałuje, że poświęciła się dla pasji swojego męża, odpowiedziała: „Nie żałuję, ale dzisiaj na pewno postawiłabym więcej granic oraz zadań wobec rodziny”.
Jak wyglądają domy kobiet, których mężczyźni zostali w górach?
Nigdy nie oczekiwałam, że wejdę do domu, gdzie będzie „ołtarzyk” ze zdjęciami męża, a ich partnerki będą nadal w żałobie. Tam zazwyczaj toczy się normalne życie, nie ma zdjęć, domy nie zamieniają się w mauzoleum. Jedynym wyjątkiem jest Ania Mackiewicz, która z racji fundacji swój dom prowadzi zupełnie inaczej. Tam rzeczywiście wszędzie widać obecność Tomka. Większość musiała porzucić żałobę i zająć się domem na nowo. Nie za bardzo jest czas na roztkliwianie się nad sobą.
Czy wysłuchując rozmów z kobietami, udało ci się zrozumieć, dlaczego ci faceci idą w wysokie góry?
Nigdy się nie wspinałam i od tego zaczynałam każdą z naszych rozmów. Dzięki tym spotkaniom zrozumiałam, że pasja może być na tyle silna, że nie jesteś w stanie powiedzieć „dość”. Czy rozumiem tych mężczyzn? Po części zrozumiałam ich egoizm, ale uważam, że uwaga powinna być o wiele mocniej skierowana na ich partnerki. W każdym zawodzie czy pasji za sukcesem kogoś zawsze stoi ktoś jeszcze.