Najbardziej toksyczna relacja na świecie. Jeśli nie skończymy tego związku, zadławimy się na śmierć
Patrycja Wszeborowska
07 listopada 2021, 17:02·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 listopada 2021, 17:02
Relacja ludzkości z węglem przypomina toksyczny związek. Wszyscy od lat wiedzą, że ci dwoje powinni ze sobą zerwać, bo przynoszą sobie więcej szkody, niż pożytku, a w dodatku ich relacja ma destrukcyjny wpływ na otoczenie. Mimo to węgiel i inne paliwa kopalne wciąż stoją na piedestale światowej energetyki, nieuchronnie prowadząc do katastrofy klimatycznej. I, co gorsza, zapowiada się, że jeszcze długo na swoim "szczytnym" miejscu pozostaną.
Reklama.
Jak ludzkość odkryła węgiel
Cenne właściwości węgla jako paliwa ludzkość zna od zarania dziejów. Dzięki badaniom archeologicznym wiadomo, że już 3,5 tys. lat przed naszą erą Chińczycy ogrzewali własne domostwa skamieniałymi szczątkami roślin. Mimo to przez setki lat węgiel nie był bardzo popularnym paliwem – o wiele łatwiej dostępnym surowcem było wtedy drewno, po które nie trzeba było ryć w ziemi.
Jeszcze w 1780 roku wszystkie społeczeństwa na świecie energię pozyskiwały właśnie z drewna. Nie oznacza to oczywiście, że z węgla w ogóle nie korzystano – we wcześniejszej historii znane są przypadki poszukiwania złóż węgla i wydobywania go. Lecz nigdy nie robiono tego na masową skalę.
I może wydobycie „czarnego złota” nie osiągnęłoby tak monstrualnych rozmiarów, gdyby nie rewolucja przemysłowa. Jak pisze na swojej stronie Fundacja im. Heinricha Bölla, wszystko zaczęło się od Anglii. Złoża węgla w tym kraju były łatwo dostępne, co w XVII w. napędziło przemysł ciężki, a razem z nim maszyny parowe i nową, tańszą metodę obróbki żelaza.
Niska cena i wysoka wydajność surowca szybko przysporzyły węglowi popularności. Zapotrzebowanie z roku na rok rosło lawinowo, co potwierdza fakt, że jego wydobycie w latach 1700-1830 wzrosło 10-krotnie.
Paradoksalnie – to również w Anglii dało się słyszeć pierwsze głosy niezadowolenia z węgla. Sceptycy narzekali, że nadmierne spalanie psuje powietrze, którym nie da się oddychać. Wypełnione spalinami i rozsławione przez angielskich pisarzy londyńskie mgły z powodu gęstości i żółtawego odcienia mieszkańcy miasta żartobliwie nazywali „grochówką”. Choroby układu oddechowego były coraz częstsze.
Wpływ spalania węgla na zdrowie
Mimo wyraźniej gorszego stanu zdrowia społeczeństwa, przemysł nie ustawał. Szkoda było zrezygnować z tylu miejsc pracy i komfortu, jaki zapewniał tani i wysoko energetyczny węgiel. Trzeba było dziesiątek lat i makabrycznego zdarzenia, by ludzie uświadomili sobie, że nadmierne spalanie surowca nie przynosi niczego dobrego.
Mowa o „wielkim smogu londyńskim”, który rozpoczął się 5 grudnia 1952 roku i trwał przez pięć kolejnych dni. Była to „grochówka” o niespotykanej dotąd sile. Widoczność była tak ograniczona, że piesi nie byli w stanie zobaczyć własnych stóp. Odwołano spektakle na świeżym powietrzu, bo publiczność nie mogła zobaczyć sceny. Nastąpił nagły wzrost zgonów spowodowanych problemami oddechowymi, a okoliczne stada bydła z Smithfield zadławiły się na śmierć.
Dziś liczbę ofiar tych zaledwie pięciu smogowych dni szacuje się na ok. 12 tyś. osób.
Choć po wydarzeniach z 1952 roku fakt wpływu zanieczyszczenia powietrza na ludzkie zdrowie stał się niezaprzeczalny, węgiel wciąż zbiera śmiertelne żniwo na całym świecie – również w naszym kraju. Zaledwie w 2018 roku Narodowy Fundusz Zdrowia opublikował raport, w którym wprost wykazał, że wzrastająca liczba zgonów w Polsce jest ściśle powiązana z pogorszeniem się jakości powietrza. Według szacunków polskiego Ministerstwa Zdrowia, smog zabija rocznie ok. 67 tyś. Polaków.
– Dziś najbardziej trujące jest ciepłownictwo indywidualne. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że około połowa węgla używanego w Polsce idzie na indywidualne ogrzewanie naszych domostw, zaś te często wyposażone są w tzw. „kopciuchy”, czyli stare kotły węglowe. Są one bardziej trujące niż duże, nowoczesne elektrownie węglowe, w których efekt spalania jest w pewnym stopniu zredukowany przez dobrej klasy filtry. Często używa się też w nich węgla gorszej jakości – wskazuje w rozmowie z naTemat.pl dr Agata Stasik z Katedry Zarządzania w Społeczeństwie Sieciowym Akademii Leona Koźmińskiego.
Wpływ energetyki węglowej na środowisko
Lecz ludzkie zdrowie to zaledwie jedna strona medalu wyciągania na powierzchnię ziemi szczątków dawno umarłych organizmów i spalania ich na masową skalę. Paliwa kopalne mają, mówiąc wprost, katastrofalny skutek dla całego naszego środowiska.
– Energetyka węglowa jest dziś pojedynczym i najistotniejszym czynnikiem powodującym zmiany klimatu. Odpowiada za 40 proc. światowych emisji CO2. Wraz z innymi paliwami kopalnymi, ropą i gazem, to główne źródło emisji gazów cieplarnianych spowodowanych działalnością człowieka, zaś ich dalszy wzrost będzie dla naszego świata katastrofalny. W wyniku podwyższenia globalnej temperatury będziemy mieć na co dzień do czynienia z niszczącymi wydarzeniami, które dziś wciąż są stosunkowo rzadkie. Mam na myśli gwałtowne powodzie, pożary, susze czy wichury – wylicza ekspertka ALK.
Według naukowców już przekroczenie granicy 1,5 stopnia Celsjusza nadmiarowej średniej temperatury Ziemi doprowadzi do nieodwracalnych zmian, które zachwieją porządkiem świata, a dalsze ocieplenie tylko pogorszy sytuację. Oczywiście zmiany te będą nierównomiernie rozłożone.
Najszybciej ucierpią kraje, w których już teraz jest gorąco. Wzrastające temperatury w pewnym momencie uniemożliwią życie na tych obszarach, co spowoduje ruchy migracyjne na skalę, której dziś nie jesteśmy nawet w stanie sobie wyobrazić.
– Również w naszym klimacie odczujemy skutki globalnego ocieplenia, które będą destabilizowały życie społeczne i ekonomiczne. Z powodu susz i pożarów pojawią się trudności z produkcją żywności, utrudniony będzie dostęp do wody. Ucierpi również infrastruktura, w tym energetyczna, która była budowana z myślą o innych warunkach klimatycznych – wyjaśnia dr Stasik.
Według Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu ONZ (IPCC), aby zapobiec globalnej tragedii, do 2030 roku światowa emisja gazów cieplarnianych powinna zostać obniżona o połowę, a do 2050 roku - do zera.
Jak nam idzie realizowanie tego planu? Wydawałoby się, że tak alarmistyczne scenariusze przyszłości prezentowane przez renomowane instytuty naukowe na całym świecie, zmobilizują ludzkość do działania na rzecz ratowania własnej planety. Nic bardziej mylnego.
Obecne wydobycie węgla kamiennego liczy się wręcz w miliardach ton. Największym producentem od lat są Chiny. Zaledwie w zeszłym roku Państwo Środka wydobyło niewyobrażalną ilość węgla – 3,84 miliardów ton, jak podaje portal wnp.pl. A warto dodać, że Chiny nie są jedynym producentem węgla, zaś wydobycie surowca na całym świecie z roku na rok rośnie.
– Wiele z ostatnio ogłoszonych działań na rzecz walki o klimat może dawać wrażenie, że jesteśmy na drodze odwrócenia sytuacji na naszą korzyść. To tylko iluzja – ostrzegał Antonio Guterres, sekretarz generalny ONZ, podczas trwającego właśnie szczytu klimatycznego COP26 w Glasgow.
Jak przekonywał, ludzkość jest uzależniona od paliw kopalnych, a to uzależnienie to prosta droga do samozagłady. – Mamy jednoznaczny wybór: albo zatrzymamy nasze uzależnienie, albo ono zatrzyma nas. Koniec brutalnego niszczenia różnorodności biologicznej. Koniec popełniania samobójstwa węglem – alarmował.
Guterres w swoim przemówieniu nawiązał również do postanowień porozumienia paryskiego z 2015 roku, pod którym podpisały się prawie wszystkie kraje świata. Dziś bowiem wiadomo, że gdyby zrealizowały swoje ówczesne obietnice dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych, to i tak cięcia byłyby za małe – do końca wieku globalne ocieplenie sięgnęłoby nie 1,5 st., a prawie 3 st.
Co najbardziej szokujące, to fakt, że wiedzę o tragicznych skutkach dalszego spalania węgla ludzkość posiada już od ponad 50 lat. Już w 1968 roku naukowcy ze Stanford Research Institute przestrzegali Amerykański Instytut Naftowy (American Petroleum Institute), że uwalnianie do atmosfery dwutlenku węgla z paliw kopalnych może doprowadzić do światowych zmian środowiskowych.
„Jest prawie pewne, że znaczące zmiany temperatury pojawią się przed rokiem 2000. Jeśli zaś temperatura Ziemi znacznie wzrośnie, można spodziewać się wielu zdarzeń, w tym topnienia pokrywy lodowej Antarktyki, wzrostu poziomu mórz, ocieplenia oceanów i wzrostu fotosyntezy” – czytamy w dokumencie sprzed 53 lat, który został ponownie opublikowany przez portal The Guardian 5 lat temu.
Polska dekarbonizacja
Polska ma drugą najbardziej emisyjną energetykę w Unii Europejskiej. Więcej emisji mają tylko elektrownie w Estonii – wskazywała w rozmowie z Tygodnikiem Powszechnym Ilona Jędrasik, kierowniczka projektu Polska Energia organizacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
Emisyjność wylicza się na podstawie powierzchni państwa, liczby ludności i wielkości gospodarki. Nie bez powodu Niemcy, w teorii emitujący więcej dwutlenku węgla niż Polska, w praktyce mają o ponad 30 proc. mniejszą emisję CO2 na jednostkę wytworzonej energii.
– Nie jesteśmy w łatwej sytuacji, ponieważ rzeczywiście używamy węgla bardzo dużo, nawet jak na skalę globalną. Z węgla wytwarzamy około 70% elektryczności. Oprócz Polski, taki sam wskaźnik ma jedynie kilka krajów na całym świecie – zauważa dr Stasik.
Jak tłumaczy, aby zrozumieć, dlaczego tak się stało, należy sięgnąć do historii i powstawania nowoczesnej energetyki w Polsce. – Nie bez znaczenia jest to, że mieliśmy i wciąż mamy do dyspozycji lokalne zasoby węgla, które przez długi czas wydawały się rozsądną i bezpieczną opcją. Z kolei kraje, które nie miały takich źródeł na miejscu, a też chciały stać się niezależne energetycznie, musiały szukać innych rozwiązań. Stąd m.in. Francja tak bardzo rozwinęła swój potencjał elektrowni atomowych w latach 70-tych, a Dania postawiła na wiatraki.
Polski węgiel był zatem zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Kilkadziesiąt lat temu sprawił, że motywacja do szukania innych rozwiązań energetycznych była bliska zera. Dziś tę postawę przypłacamy niską dywersyfikacją miksu energetycznego i coraz wyższymi cenami uprawnień do emisji CO2.
Dziś z węgla musimy i będziemy rezygnować – jest to kierunek oficjalnie zatwierdzony przez polski rząd. Oczywiście nie będziemy robić tego tak szybko, jak wymaga Unia Europejska – jak zapowiedział ostatnio wiceminister klimatu i środowiska Adam Guibourgé-Czetwertyński, Polska ma osiągnąć neutralność klimatyczną w drugiej połowie obecnego wieku.
– Będziemy się starać, by było to bliżej 2050 roku – dodał sekretarz.
Trudno jednak powiedzieć, którą strategię energetyczną zamiast węglowej obierze nasz kraj. Jak wskazuje ekspertka ALK, na obecną chwilę trudno liczyć na energetykę jądrową. Chociaż program polskiej energetyki atomowej ruszył jeszcze w 2009 roku, przez ponad 10 lat prace nie posunęły się naprzód.
– Nie ma żadnych umów, listów intencyjnych, nie dokonano wyboru ani wykonawcy, ani technologii, ani lokalizacji. Niepokojące, że przez cały okres rządu PiSu, ale i poprzednich rządów, projekt ten jest cały czas oficjalnie „w toku”, ale nie widać efektów – zauważa.
Także rozwój odnawialnych źródeł energii napotyka problemy. Nie dość, że projekty budowy wielkich ferm wiatrowych na morzu to na razie również wyłącznie obietnice, to instalacje prosumenckie, czyli indywidualne inwestycje w panele fotowoltaiczne, które były największym sukcesem alternatywnej energii ostatnich lat, wkrótce zostaną zatrzymane.
– Eksperci przewidują flautę oraz wstrzymanie piku inwestycyjnego, ponieważ zasady podłączania nowych instalacji prosumenckich mają się zmienić na mniej korzystne. Wszystko dlatego, że państwo nie dopilnowało jednej istotnej kwestii - obecne sieci elektroenergetyczne nie były w stanie przyjąć tak dużo energii od indywidualnych prosumentów – wskazuje dr Stasik.
Jak dodaje, choć trudno przecenić wpływ rządowych programów Mój Prąd i ulgi termomodernizacyjnej na zainteresowanie fotowoltaiką, to państwo powinno wspierać również rozwijanie dodatkowych elementów systemu, takich jak magazyny energii i inteligentne sieci.
– Jednym z modeli, który umożliwia ruch w tym kierunku, jest „energy community”, czyli lokalne społeczności energetyczne. W tym systemie OZE wykracza poza panele na dachach prosumentów, tworząc bardziej złożone i zróżnicowane systemy, których elementami są magazyny energii albo wirtualne elektrownie – wyjaśnia ekspertka.
Inicjatywę w tworzeniu społeczności mogą przejąć obywatele, ale wymaga to zmian prawnych, a więc decyzji na poziomie politycznym. Dlatego dla nas, przeciętych obywateli, należy wybór polityków, którzy mają taki sam pomysł na energetykę, jak my.
– Zadbajmy również o termomodernizację naszych domów czy mieszkań, by tracić jak najmniej energii, oraz używanie efektywnych energetycznie sprzętów. Pamiętajmy bowiem, że najbardziej ekologiczna energia to ta, której nie trzeba wykorzystywać – dodaje Agata Stasik.