Kowal o migrantach na granicy: Wiedzą, na jakie warunki umówili się ze swoimi "dealerami szczęścia"
Żaneta Gotowalska
11 listopada 2021, 11:34·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 listopada 2021, 11:34
– Migranci, którzy tam przyjeżdżają, to już kolejne grupy. Można założyć, że to są takie osoby, które zdają sobie sprawę, na jakie warunki przekroczenia granicy się umówili ze swoimi "dealerami szczęścia" z Białorusi – komentuje w rozmowie z naTemat sytuację na granicy polsko-białoruskiej poseł Paweł Kowal. I podkreślił: "nie zmienia to faktu, że tym, którzy znajdą się w Polsce, trzeba udzielić pomocy humanitarnej równolegle do formalnych prawnych procedur".
Reklama.
Jak ocenia pan ostatnią debatę w Sejmie?
Podczas sejmowej debaty nie padła żadna nowa propozycja, mimo że premier Mateusz Morawiecki to zapowiadał. Moja ocena tego, co się wydarzyło, jest ambiwalentna. Gdyby nie to, że Sejm kolejny raz był nadużywany. Zwoływać go i nie zaproponować nawet dla zachowania pozorów żadnego mechanizmu, pomysłu, formuły współpracy...
Widziałem też wielu z nas, polityków opozycji, próbujących doradzić, zaproponować, ale wszystko jak grochem o ścianę. Można powiedzieć, że to taki Sejm z czasów późnej sanacji i to jeszcze akurat bez udziału marszałka.
To było przedstawienie polityczne, z którego nic nie wynikało. Patrzyłem na ławy rządowe i miałem poczucie, że – z wyjątkiem Mariusza Kamińskiego – oni wszyscy zachowywali się tak, jakby nie odczuwali powagi sytuacji. Ich postawa na to nie wskazywała, byli zajęci rozmowami ze sobą, były uśmieszki, pogaduszki... Prezydent pojechał na Słowację, nie skrócił wizyty, jego urzędnicy nie doczekali końca debaty. Jarosław Kaczyński nie przyszedł, ogłoszono, że był chory, więc zakładam, że tak było.
Jedynie wystąpienie Mariusza Kamińskiego w pierwszej części zawierało jakieś elementy informacji. Można było z jego postawy wywnioskować, że się przejmuje tym, co się dzieje. Później, oczywiście, miały miejsce rytualne ataki na opozycję. Inne wystąpienia były czysto propagandowe. Informacyjnie nic nie wnosiły, nie dawały nowej wizji, propozycji ani jakiegokolwiek konkretu.
Czy współpraca opozycji z rządem jest jeszcze możliwa?
Nasze stanowisko jest proste. Jeśli oni zaproponują jakieś sensowne rozwiązania, my je będziemy popierali. Musimy komunikować się z opinią publiczną, dla której ten kryzys jest poważną sprawą. Obywatele, których znam, z którymi żyję, z którymi wielokrotnie rozmawiałem, obawiają się skutków tego kryzysu. Mimo zachowania obozu władzy powinniśmy mieć jasny przekaz – w kluczowych sprawach współdziałamy. To nie oznacza, że przekreśla to zaniedbania władzy. One będą rozliczone kiedy indziej. Teraz, kiedy jest pole do działania, to działamy.
To nasze stanowisko i chciałbym, żeby do każdego obywatela i obywatelki to dotarło. Doceniamy pracę służb nie mniej niż urzędujący ministrowie. Jesteśmy z Polkami i Polakami wtedy, kiedy odczuwają zagrożenie i jesteśmy gotowi działać, także na arenie międzynarodowej, żeby je zminimalizować. Dzisiaj kluczem jest uniknięcie izolacji Polski w kontekście tego konfliktu. Polityka rządu przypomina pod wieloma względami błędy sanacji sprzed wojny. Władza wykorzystuje poczucie niebezpieczeństwa wśród ludzi do podbudowania swojej pozycji, militaryzuje przekaz,§ zamiast efektywnie pracować.
A co ze współpracą z NATO, Unią Europejską?
Chciałbym, żeby oni zrobili więcej, szczególnie instytucje unijne. Ale przyjmuję do wiadomości, że działają w szerszym kontekście. My staramy się to zmienić. Obawiam się sytuacji, że dojdzie do eskalacji konfliktu i wtedy nasi sojusznicy zaczną nas namawiać do rosyjskiej mediacji – między Polską a Łukaszenką.
Rozwiązaniem, by temu zapobiec, jest natychmiastowe, maksymalne wprzęgnięcie w
te procesy, które zachodzą w kontekście kryzysu na granicy, naszych zachodnich partnerów. To jest kluczowe w tej kwestii. Żeby nie było sytuacji, że to spór między Polską a Łukaszenką i potrzebujemy mediacji ze strony Rosjan i kogoś z Unii.
Słuchając wtorkowej debaty miałam wrażenie, że jesteśmy na etapie, w którym sami sobie radzimy i czekamy na pogorszenie sytuacji przy granicy polsko-białoruskiej, by poczynić jakiekolwiek ruchy.
Przy takim napięciu, jakie tam się może wytworzyć, należy brać pod uwagę różne rozwiązania. Jest też fakt, który umyka obserwatorom, że migranci, którzy tam przyjeżdżają, to już kolejne grupy. Można założyć, że to są takie osoby, które zdają sobie sprawę, na jakie warunki przekroczenia granicy się umówili ze swoimi "dealerami szczęścia" z Białorusi. My w tych warunkach nie zbawimy całego świata i nasza odpowiedzialność w pierwszym rzędzie dotyczy obywateli Polski. Szczególnie że, co do zasady, imigranci są nam potrzebni i gdyby proces ich przyjazdu przebiegał w innych warunkach, to dla wielu byłoby to skuteczne rozwiązanie.
Podkreślam jednak, że nie zmienia to faktu, że tym, którzy znajdą się w Polsce, trzeba udzielić pomocy humanitarnej równolegle do formalnych prawnych procedur.
W społeczeństwie pojawia się obawa, co dalej w związku z napływem migrantów. Jak możemy się na to przygotować?
Nic nie wskazuje na to, żeby te grupy stanowiły niebezpieczeństwo dla szerokiej rzeszy obywateli. Oczywiście, z czasem będzie coraz więcej osób przeszkolonych przez służby białoruskie, rosyjskie, charakter grupy będzie się zmieniał. Ale wciąż będzie to grupa złożona w przeważającej mierze z ludzi, którzy pewnie pochodzą z bogatszych warstw społecznych w swoich krajach, bo stać ich było, żeby wykupić "bilet do Europy".
Będą się starali za wszelką cenę dostać do Polski, a najlepiej do Niemiec, Holandii, Austrii czy innych państw Unii Europejskiej i tam, na jakichś zasadach, pozostać. Oni będą skupieni na celu, a nie na tym, by robić krzywdę obywatelowi polskiemu. To byłoby nonsensowne, to nie tak wygląda.
Problemy się oczywiście pojawią, gdyby doszło do prowokacji i niekontrolowanego wybuchu agresji lub gdyby doszło do masowych przekroczeń granicy. To będą problemy, które będą rezonowały i miały swoje odbicie w postawach opinii publicznej wobec migrantów. Wtedy tych problemów pojawi się bardzo, bardzo dużo.
Pozostaje więc obserwować, co się wydarzy i czekać na decyzje rządu.
Ale i mieć gotowość do współpracy w różnych obszarach. Z organizacjami społecznymi, lekarzami. Być przygotowanym. Widocznie sytuacja do tego jeszcze nie dojrzała. Skoro oni nie potrzebują wsparcia i rzetelnej dyskusji, wnioskuję, że zakładają, że w sensie technicznym panują nad sytuacją. Moim zdaniem w sensie technicznym tak, jeszcze panują nad sytuacją, bo w przeciwnym razie byśmy to widzieli, ale to nie zasługa polityków tylko odpowiednich służb.
Gorzej, jeśli chodzi o polityczny aspekt – tu jest dużo rzeczy zaniedbanych, stosunki z instytucjami unijnymi w ruinie itd. Tak czy owak, my musimy walczyć o sprawę, co oznacza w tym momencie pokazywanie, że kryzys można rozwiązywać sprawniej i mądrzej.
W poniedziałek byłem przerażony i skupiony na tym, co się dzieje. We wtorek w
Sejmie byłem zdenerwowany widząc to, co miało tam miejsce. Ludzie, którzy za to odpowiadają w większości nie traktują tej sprawy w 100 proc. poważnie. Nie jest trudno wyczuć po czyjejś postawie, tym jak mówi, jak się przygotował do wystąpienia, czy on to sam traktuje poważnie.
O ile w pierwszych grupach było ewidentne, że jest element oszustwa wobec, że są ofiarami, to teraz będą przyjeżdżali ludzie, którzy – można założyć – coś jednak wiedzą na temat tego na co się decydują. Że to nie jest granica do przekroczenia z paszportem czy wizą, ale z sekatorem i że my się na to nie zgadzamy. Poziom determinacji tych osób będzie większy, co będzie wzmagało napięcie.