Deszcz, śnieg, mróz czy słońce – dla wrocławskiego MPK nie ma znaczenia. Każda pogoda i okoliczność może być wytłumaczeniem awarii lub wykolejenia, które we Wrocławiu, statystycznie, zdarzają się raz w tygodniu. To absolutny ewenement na skalę kraju, co dostrzegli internauci. I właśnie o tym informują każdego dnia, a fanów prześmiewania wrocławskiej komunikacji miejskiej znajdziemy w całej Polsce.
Komu przyszło jeździć z wrocławskim przewoźnikiem, temu nie są obce skrajne emocje. Powodów ku temu jest wiele, a niemal wszystkie zostały zilustrowane memami na dwóch popularnych grupach facebookowych: "Korespondencji MPK Wrocław" oraz "Czy wrocławskie MPK dziś już jeb*o?"
Śmiechu jest co nie miara. – Nie jestem prezesem MPK Wrocław – "odpowiada" Mark Zuckerberg na pytanie, jak to jest wywołać kilkugodzinny paraliż.
W memach wyśmiewane są też złe tory (i podwozie też złe) oraz stary tabor. Memy pojawiają się na okoliczność świąt kościelnych, narodowych, a także ukazują zażyłą relację władz spółki z firmą:
Klasykiem stał się także filmik, na którym wrocławski tramwaj porównany jest do bobsleja, a samo logo grupy "Czy wrocławskie MPK dziś już jeb*o" jest na swój sposób poetyckie:
Internauci robią konkursy na najlepsze dzwony, a ze zdjęciami tych najbardziej spektakularnych co roku powstaje nawet kalendarz. I ludzie to kupują.
Dodajmy jeszcze, że oprócz barwnych zdjęć skrupulatnie odnotowano w nim także każde wykolejenie.
Trzeba oczywiście przyznać, że poradzenie sobie z takim anty-PR-em w sieci to nie lada wyzwanie. Niestety spółka radzi sobie z tym fatalnie. Niby jakieś memy na profilu prezesa MPK się czasem pojawią (w ramach autoironii), ale generalnie i tak udaje się, że żadnego poważnego problemu nie ma. Tymczasem problemów jest dużo.
Co nie działa we Wrocławiu
Po pierwsze: kompletnie leży system informatyczny ITS za ok. 140 milionów złotych, który miał dawać priorytet tramwajom. Niestety, ten regularnie jest wyłączany. O twarde dane trudno, ale nie da się tu pasażerów oszukać, bo wystarczy się przejechać z centrum na osiedle Krzyki, żeby zauważyć, że tramwaje nie zatrzymują się tylko na przystankach, jak powinny, ale też na licznych skrzyżowaniach, na całej długości trasy.
Standard torów, delikatnie mówiąc, to tragedia. Jak wynika z raportu z 2019 roku, dobry stan geometryczny ma zaledwie 11 proc. wszystkich tras. To skutek tego, że przez lata nikt ich nie remontował. Do tego dochodzi jeszcze tabor tramwajowy, coraz lepszy, ale ciągle słaby. Jak czytamy na stronie wrocławskiego MPK, najstarsze tramwaje, które jeżdżą po mieście, wyprodukowano między 1975 a 1991 rokiem. Ale stare tramwaje maluje się w nowe kolory, doposaża się w klimatyzację i szumnie nazwana "modernizacja" zostaje przeprowadzona.
Szczytem zaginania rzeczywistości było nazwanie "rozjechaniem" jednej z form wykolejenia. Tych, przypomnijmy, w 2020 roku we Wrocławiu odnotowano 101. Ten karkołomny zabieg semantyczny miał poprawić statystki, ale oczywiście równie szybko i skutecznie został obśmiany przez internautów.
W tej sytuacji jedynym ratunkiem dla dramatycznego PR-u wydaje się być skuteczne biuro prasowe i kompetentny rzecznik, który jakoś uratuje sytuację.
I to było do zrobienia, biorąc pod uwagę, kogo obsadzano w tej roli. A byli to, między innymi, byli dziennikarze, którzy pracę tę znali od podszewki i bez trudu byliby w stanie przestawić akcenty w taki sposób, żeby reporterzy przestali drążyć niewygodne dla spółki tematy. Niestety, to stanowisko we wrocławskim MPK jest aktualnie kompletnie zbędne. Wszystko dlatego, że dziennikarze i tak piszą wiadomości bezpośrednio do prezesa. A on odpisuje. To po co rzecznik?
Nic nie wskazuje również, że to się zmieni. Na przestrzeni 2,5 roku nazwisko na tym stanowisku zmieniło się cztery razy. Skąd ta dynamika? Krzysztof Balawejder mówi nam, że to trampolina do sukcesu, a o to, jak się z nim pracuje, polecił zapytać wprost byłych rzeczników. Zapytałam.
Jeden – Tomasz Sikora – wypowiedział się ciepło i dodał, że o byłych i obecnych szefach wypowiada się albo bardzo dobrze, albo wcale. Pozostali odmówili komentarza. Od samego prezesa słyszymy: – Jest to praca trudna i wymagająca. Trzeba być w gotowości niemal całą dobę, bo przecież do tragedii czy wykolejenia może dojść w każdym momencie. To o tyle ciekawe, że za poprzednich władz funkcję tę nieprzerwanie, przez 8 lat, pełniła jedna osoba (również odmówiła komentarza). Ale praca z prezesem Balawejderem to nie bułka z masłem.
Wszystkie grzechy prezesa
Na pierwszy rzut oka to zabawny człowiek, z dystansem do siebie, ubrany na kolorowo, a nawet młodzieżowo. Niektórzy mówią o nim "kolorowy ptak". Wizerunek ten zarezerwowany jest jednak nie dla wszystkich, a cukierkowa posypka jest tylko na zewnątrz.
Zdaniem wielu pracowników jest despotyczny, arogancki i mściwy. Jego dwie osobowości zresztą miałam okazję poczuć na własnej skórze, poddając go serii niewygodnych pytań. Ta bardzo szybko wyprowadziła prezesa z równowagi i dobrego humoru.
Dowód temu dała też głośna, medialna sprawa, w której pod adresem jednej z pracownic padło słowo "kretyn". – Wszyscy to słyszeli, ale jak się o to zapytał jeden z dziennikarzy, to się prezes wyparł – mówi osoba powiązana ze spółką. Przy tej okazji "Gazeta Wrocławska" przywołała stanowisko jednej z organizacji związkowych, w którym czytamy, że "wizerunek Balawejdera jako 'super szefa' to tylko jego medialny obraz, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością".
Dyskutować można także z systemem zarządzania. Autobusy pożycza się podwykonawcy, jednocześnie dopuszczając do sytuacji, w których rodzime brygady spółki nie wyjeżdżają w miasto, bo brakuje dla nich wozów. Władze spółki zaprzeczają.
Mówi się o rosnących kosztach utrzymania firmy, prezes MPK hucznie wystawia ministrowi Sasinowi fakturę na 35 milionów w związku z podwyżkami cen paliwa i prądu, a kierowcom, których ma być wręcz za dużo, nalicza się ekstra płatne nadgodziny (20-30 miesięcznie).
O te, jak tłumaczy prezes spółki, pracownicy sami zabiegają i dodaje: – Gwarantuję, że ustawy w tym zakresie przestrzegamy z aptekarską precyzją.
Ale podobne sytuacje, o których donoszą nam pracownicy, można mnożyć. Wszyscy jednak zgodnie proszą, żeby w tekście nie padła żadna informacja, która może jakkolwiek wskazywać na konkretne osoby. – Nie chce pani wiedzieć, co by się działo, jakby wyszło że to ja powiedziałem – słyszę.
I co z tego, że w mieście remontuje się tory i to jak nigdy wcześniej, wymienia się tramwaje i inwestuje w nowe trasy, skoro wszystkie to, znając tło, można porównać do malowania trawy na zielono. W tym samym momencie rdza zżera spółkę od środka. Na pokaz robi się akcje charytatywne, a odbiera się ludziom możliwość swobodnej wypowiedzi. Uruchamia się autobus z zupą dla bezdomnych, ale pod płaszczykiem propagandy sukcesu król jest nagi, tylko nikt nie ma odwagi powiedzieć tego na głos.
Oczywiście nikt, oprócz internautów. Ci dostrzegli to już dawno i przypominają o tym przy każdym kolejnym wykolejeniu. Może za którymś razem ktoś, między wierszami memów, wyczyta ukryty przekaz.