"Krakow: Jagiellonian University, Market's Undergrounds, Kazimierz, Old Synagogue, Schindler's Factory... And a beautiful spring here" - napisała na Facebooku jeszcze w sobotni poranek. W niedzielę profil Leny Bryzik zapełniły jednak już tylko kondolencje. - Takie wesołe słoneczko zniknęło - wspominają znajomi.
- Dotarło do mnie, jak w jedną sekundę można stracić życie(...). W jednej chwili ta tragedia zmieniła życie tylu osób... - mówił nam wczoraj bezpośredni świadek tragicznych wydarzeń spod Szczekocin. W ułamku sekundy zgasło życie szesnastu osób. A przecież przed wieloma z nich było jeszcze całe życie, tak wiele do zrobienia. Jak przed dr Leną Bryzik z Poznańskiego Centrum Praw Człowieka - młodą prawniczką i działaczką praw człowieka. Ucieleśnieniem połączenia intelektu z urokiem osobistym, jak wspominają ją znajomi.
Jeden cudzy błąd, zbieg okoliczności, sprawiły jednak, że jej uśmiech pozostał już tylko na fotografiach. Jak na tej, którą ze smutną wiadomością opublikowała na jej profilu przyjaciółka Alyona. Jeszcze kilka godzin wcześniej błagała Lenę o kontakt. Wiedziała przecież, że była w Krakowie i musiała wracać pociągiem właśnie o tej porze, o której z Krakowa wyjeżdżał TLK "Jan Brzechwa". Później dowiedziała się też o najgorszym.
Pojęcia o tym do dziś nie miało jednak wielu innych znajomych, której sympatycznej i robiącej przebojową karierę prawniczce nie brakowało. - Lena nie żyje? - nie mógł uwierzyć w rozmowie z naTemat dziennikarz Jan Ordyński. Pytany, jak ją zapamiętał, powiedział, że przede wszystkim imponowała jej energia i wiedza.
Bowiem pochodząca z Rosji prawniczka bez problemu doktoryzowała się w Polsce i tu rozpoczęła przebojową karierę. - Zrobić doktorat w obcym kraju, obcym języku, to przecież nie jest łatwe - mówił Ordyński. - Przemiła młoda kobieta, dziewczyna. To taka wielka strata. To strasznie przykre - dodał. - Ona miała wielką przyszłość naukową przed sobą. Była otwarta na świat, dużo podróżowała, zajmowała się prawami człowieka. Takie połączenie uroku osobistego z wykształceniem, urodą i otwartością - tak ją zapamiętał dziennikarz.
Tą stratą żyje już też całe środowisko prawnicze. Wiedzą o tym w Instytucie Nauk Prawnych PAN, w którym rozwijała karierę, a dziś pozostała po niej tam jedynie żałoba. Wiedzą, choć z trudem mogą to pojąć, także w Chórze Akademickim Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie realizowała się poza pracą. W składzie tak młodych przecież członków, tylko jej nazwisko musi już otaczać żałobna ramka.
- Z Leną od kilku lat współpracowałem. Znaliśmy się na poziomie zawodowym, ale i prywatnym - wspomina Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Zorganizowaliśmy mnóstwo konferencji razem, uczestniczyła też w tych organizowanych przez HFPC. Była jedną z osób, które tworzą środowisko praw człowieka w Polsce. Takich, które naprawdę są oddane podejmowaniu aktualnych tematów, także kontrowersyjnych - mówi.
Z chwilą śmierci Leny Bryzik olbrzymią stratę poniosły polskie (i nie tylko) kobiety. To ona, gdzieś poza światłem kamer i medialnych dyskusji, najmocniej angażowała się w walkę o prawa kobiet i ich poszanowanie. - Napisała świetny doktorat na temat prawnych początków życia, który jest istotną publikacją w kontekście dyskusji o aborcji. Razem robiliśmy ostatnio także konferencję na temat wolności sumienia i wyznania - opowiada Adam Bodnar.
Także on zapamiętał Lenę jako osobę niezwykle energiczną i szukającą wciąż nowych rzeczy do zrobienia. - Była bardzo aktywna i pracowita, bardzo dużo publikowała. A jednocześnie, co w niej było ciekawe, to taki głód świata. Skończyła szkolenie w Hadze i w naszej Szkole Praw Człowieka w Warszawie, robiła projekty na wschodzie, gdzie mocno promowała prawa kobiet - mówi wiceprezes HFPC. - To straszne, że człowiek umiera i dopiero teraz zdajemy sobie sprawę z tego, ile ona dla nas znaczyła. Jak ważną osobą była dla nas wszystkich - dodaje.
I zastanawia się, jak to możliwe, by tak zdolna, potrzebna osoba mogła zginąć w ułamku sekundy. - To co dla mnie było imponujące, to że ona pochodząc z Rosji, będąc tutaj osobą obcą, nie znającą języka, mówiącą z akcentem, nauczyła się doskonale mówić po polsku i zrobiła pełnoprawną, świetną karierę naukową w Polsce - opowiada naukowiec. Zdradzając, że jego przyjaciółka przyjechała tu, jak wielu, po prostu za miłością. Jej związek się nie udał, ale została nad Wisłą i swoją pracą co dzień odwdzięczała się za tą gościnę.
Tak jak żyła, tak i odeszła. Jak opowiada Bodnar, w Krakowie była na kolejnym seminarium naukowym, którego nie mogła przecież opuścić. Została na dłużej, bo chciała przy okazji pochłonąć też jak najwięcej, zwiedzić krakowską starówkę, Kazimierz. - Ten ostatni wpis na Facebooku, to cała jej osobowość. Pojechała załatwić naukowe sprawy, a przy okazji energię spożytkowała na zwiedzanie. I przypuszczam, że zdążyła zrobić te wszystkie rzeczy, zwiedzić to, co chciała. I wieczorem wracała. Tym nieszczęsnym pociągiem... - kończy jej przyjaciel.