Atak na Kapitol był szokiem dla Amerykanów. Ale wielu zaczyna udawać, że nic się nie stało
Aneta Radziejowska
11 stycznia 2022, 21:40·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 stycznia 2022, 21:40
– Oczekuję, że polityczni inspiratorzy tego wydarzenia, czyli Trump i wszyscy, którzy mu pomagali, zostaną w końcu ukarani – mówi od lat mieszkający w USA Zenon Komar, niegdyś doradca w rządzie Tadeusza Mazowieckiego do spraw rozwoju giełdy, ekonomista i dydaktyk. Właśnie minęła rocznica od ataku na Kapitol po wyborczej wygranej Joe Bidena.
Reklama.
6 stycznia 2021 niemalże cały świat patrzył, jak zwolennicy Donalda Trumpa, który nie chciał – i zresztą do tej pory nie chce – uznać swojej przegranej, atakują Kapitol, domagają się wieszania polityków, w tym wiceprezydenta Pence'a, demolują sale i gabinety.
Zginęli ludzie, wielu zostało rannych. Rok później ciągle nie ustalono winy inspiratorów tych zajść. Ukarano ponad 700 bezpośrednich uczestników, duża część zgłosiła się zresztą sama. FBI wciąż poszukuje 350 ludzi, w tym osoby, która usiłowała podłożyć bomby domowej produkcji pod siedziby obydwu partii w DC.
Z okazji rocznicy tych wydarzeń najróżniejsze stowarzyszenia i wolontariusze urządzili w miastach w całych stanach ponad 250 spotkań pod ogólnym hasłem Vigil for Democracy.
Od rana do wieczora na jednym z takich spotkań tuż koło siedziby nowojorskich burmistrzów przemawiała między innymi Carolyn Maloney, przedstawicielka jednego z dystryktów nowojorskich w Senacie, która w trakcie ataku była na Kapitolu.
Niektórzy wiąż nie wierzą, że to się stało
Mówiła o zaskoczeniu, strachu, ale i o tym, że w pewnym momencie uświadomiła sobie, że mniej się boi o swoje życie, a bardziej o demokrację. Przez całe swoje życie – ma obecnie 75 lat – słyszała, tak ją uczono, tak myślała, tak czuła, że amerykańska demokracja to świętość, a Kapitol jest jej symbolem.
Natomiast wicegubernator stanu Nowy Jork Brian Benjamin opowiedział, że oglądając atak w telewizji początkowo myślał, że to dowcip.
– Ja nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Jednak takie były fakty. Mieliśmy prezydenta, który siedząc w Białym Domu podsycał całe to szaleństwo, bo nie chciał zaakceptować faktu, że przegrał wybory. Nie tak rozumiałem naszą demokrację dorastając. Jedną z rzeczy, którą zawsze kochałem w byciu Amerykaninem, jest to, że mamy uporządkowany sposób przekazywania władzy, że ludzie głosują i decydują, kto ma ich reprezentować. A tu stało się coś z tych rzeczy, jakie robi Putin – mówił.
Uwagę dziennikarzy przyciągał także mężczyzna stojący z boku z dużym transparentem.
Adam D. prosi, żeby nie ujawniać jego nazwiska i w ogóle nawet w wypadku podania wyłącznie imienia napisać, że poglądy, które propaguje, to jego prywatne zdanie, a nie jego pracodawców lub kogokolwiek, z kim styka się zawodowo.
Lokalni reporterzy przyjmują to bez komentarza, dziennikarz z Japonii chwilę się targuje, mówi, że jego kraj daleko, ale w końcu kiwa głową na znak zgody. Zdjęcia Adama ukazują się w prasie lokalnej z enigmatycznymi podpisami w stylu "niektórzy przynieśli tablice nawołujące do ustanowienia przez Senat Freedom to Vote Act".
Dla wyjaśnienia, jest to ustawa, która chroniłaby przed ograniczaniem praw wyborczych, sabotowaniem, podejrzanym finansowaniem i manipulowaniem granicami okręgów wyborczych dla osiągnięcia sprzyjającego wyniku.
Adam mówi także i o tym, że jego zdaniem śledztwo w sprawie politycznego inspirowania ataku na Kapitol idzie zbyt wolno i że powinno być mocniej pilnowane, także po prostu przez obywateli, przez ustanowionych przez wyborców zaufanych rzeczników.
Że nie można tego wydarzenia zmumifikować, bo ono ciągle trwa i nie skończy się, dopóki nie dojdzie do wskazania i ukarania tych, którzy do tego doprowadzili. Niemniej oczekuje, że dzień 6 stycznia zostanie formalnie upamiętniony, bo to, co się stało, jest tragiczne i ludzie powinni pamiętać o tym zamachu na demokrację.
Boi się, że sprawa zaczyna się rozmywać i że politycy usiłują doprowadzić do całkowitego zaniechania śledztwa, tak, żeby bronić swoich za wszelką cenę i że przeciwstawia się im zbyt małą siłę.
I nie jest to strach bezpodstawny.
Republikanie już tak się nie odcinają od ataku
Zaraz po wydarzeniach większość ankietowanych bez względu na przynależność partyjną nie aprobowała tego, co się wydarzyło. Obecnie, po roku, w badaniach przeprowadzonych na zlecenie stacji CNN wyszło, że “silną dezabropatę” wyraża 81 proc. wyborców partii Demokratycznej i zaledwie 32 proc. wyborców partii Republikańskiej.
Spośród aprobujących –17 proc. całego społeczeństwa – wielu to osoby związane z QAnon, czyli fani różnego typu teorii spiskowych. Ale chyba najciekawiej przedstawia się sprawa nazywania tego, co się wydarzyło i przypisania tym wydarzeniom konkretnego sensu. Na początku najczęściej mówiono o insurekcji.
Obecnie nadal tak myśli 85 proc. Demokratów i 21 proc. wyborców GOP. Próba przejęcia władzy: 85 proc. D, 18 proc. GOP. Patriotyzm: 12 proc. D, 47 proc. GOP. Obrona wolności: 11 proc. D, 56 proc. GOP.
Osoby identyfikujące siebie jako Trumpiści coraz częściej i myślą, i mówią, że tak naprawdę to tzw. lewacy wywołali te zajścia, ewentualnie CIA, FBI itd.
66 proc. społeczeństwa uważa, że demokracja w USA jest zagrożona. Zaledwie 32 proc. wierzy, że był to pojedynczy incydent, który się nie powtórzy.
Dobry przykład z ostatniej chwili na – mówiąc kolokwialnie – odwracanie kota ogonem to zachowanie Teda Cruza. To prawnik, senator ze stanu Teksas, który walczył w 2016 o nominację GOP do startu w wyborach prezydenckich. Od tego czasu Cruz jest raz pro, raz anty-Trump i zresztą debaty między nimi miały poziom walk kogutów.
Tuż po wydarzeniach z 6 stycznia, a nawet pół roku później, mówił wprost, że był to atak terrorystyczny. Jego koledzy z GOP, a najsilniej ci powiązani z byłym prezydentem, w tym samym czasie usiłowali wydarzenia z 6 stycznia zbagatelizować.
Jeszcze w środę w zeszłym tygodniu Cruz uważał, że to terroryzm, ale przywołany do porządku przez kolegów już w czwartek w programie Fox News prowadzonym przez Tuckera Carlsona wytłumaczył, że był trochę niestaranny w doborze słów, nie o to mu chodziło, tak sobie niechlujnie chlapnął.
Wspomniany na wstępie Zenon Komar nie wierzy, że wydarzenia z 6 stycznia 2021 były jednorazowym wybrykiem.
– W historii USA bywało różnie, ojcowie założyciele tłukli się między sobą na różne sposoby, ale myśmy się przyzwyczaili, że emocje wyładowuje się w trakcie debat, a przekazywanie władzy odbywa się płynnie i zgodnie z ustalonym rytuałem. Zostało to zaburzone w sposób niewiarygodny! Przyznaję, że nie wierzyłem, że Trump może wygrać te wybory i zostać prezydentem – tłumaczy.
– Wydawał się być jeszcze jedną osobowością telewizyjną i niekiedy, gdy walczył z tzw. poprawnością polityczną, przyznawałem mu rację. Stawał się jednak coraz bardziej agresywny. Nie dość, że wygrał, to jeszcze podporządkował sobie większość partii i nie ustanie w swoim dążeniu do objęcia władzy absolutnej. To powinien być też sygnał alarmowy dla ludzi w Europie – kontynuuje i podkreśla: – Bo moim zdaniem atak na Kapitol to była jedynie próba. Obawiam się też, że biorąc pod uwagę różne czynniki – wirus, pogorszenie jakości życia, wzrost cen – następne wybory wprowadzą do Kongresu polityków wspierających takie akcje i przedstawicieli bojówek, które brały udział w próbach unicestwienia wyników demokratycznych wyborów. Jest więc bardzo mało czasu na konieczne reformy.
Trump nie powiedział ostatniego słowa
Każdy trzeci poniedziałek stycznia to w USA Dzień Prezydenta. Co cztery lata jest to jednocześnie dzień zaprzysięgania kolejnego przywódcy narodu. Na 21 lutego zapowiadany jest start Trump Media & Technology Group, w tym aplikacji Truth Social. Ma to być “alternatywny Twitter”.
Jeśli ktoś ma pecha, już od miesiąca jest dosłownie zarzucany spamowymi SMS-ami zapraszającymi nie tylko na tę platformę, ale i na bal inauguracyjny, gdzie będzie można zasiąść w pobliżu Donalda Trumpa – za opłatą oczywiście.