Szkoły integracyjne miały być przystankiem na drodze do tego, by niepełnosprawni mogli kiedyś uczyć się w normalnych placówkach. Wygląda jednak na to, że autobus z napisem "integracja" nie tylko się tam zatrzymał, ale też utknął. Na dobre. Bo na przyjęcie niepełnosprawnych uczniów do powszechnych szkół nie ma ani pieniędzy, ani chęci. A same szkoły integracyjne coraz bardziej "specjalizują się w niepełnosprawnych", upodabniając się do placówek specjalnych.
Jak wyglada sytuacja niepełnosprawnych dzieci w powszechnych szkołach opisała na blogu Ewa Paździorko. Podała przykład 12-letniego Janka z zespołem Aspergera. "Odbiegał nieco od ogólnych standardów, był więc wyszydzany i szykanowany. - Że przez rówieśników, to jeszcze rozumiem. Gorzej, że także przez rodziców i nauczycieli - mówi jego mama Zofia Jaworska. - Na przykład: gdy wybiegał z klasy albo chował się pod stół, pani mówiła głośno, że jest dzikusem, a dzieci się śmiały. Źle się z tym czuł, zamykał w sobie. Któregoś dnia powiedział do mnie "Wiesz mamo, ja jestem głupi". Paździorko zaznaczyła, że po tym, jak matka chłopaka usłyszała od innego rodzica na zebraniu szkolnym, że jej syn "powinien chodzić w kagańcu", zabrała stamtąd syna.
Same plusy?
Nad tym, jak rozwiązać problemy takich dzieci zastanawiano się od pierwszych miesięcy trwania III RP. W latach 90. z myślą o niepełnosprawnych dzieciach zaczęto powoływać przedszkola i szkoły integracyjne, a także tworzyć eksperymentalne integracyjne klasy w powszechnych placówkach.
Uczniom taka klasa może przynieść wiele korzyści. Mało osób, dwóch nauczycieli (jeden przedmiotowy i jeden, który wspomaga dzieci niepełnosprawne), gama zajęć dodatkowych, spotkania z pedagogiem, terapeutami, logopedami, budynek przystosowany do potrzeb – to tylko niektóre z zalet. "Lepsze zaplecze do pracy, dzieci jakieś takie bardziej "ludzkie" czyli pomagające z własnej inicjatywy innym a nie wyśmiewające się" – napisała na forum poświęconym wychowaniu matka dwóch chłopców.
– Dla dzieci z orzeczeniami układamy indywidualny program nauczania, który musi realizować podstawę programową, ale też brać pod uwagę różne dysfunkcje. Na przykład dziecko może mieć zaburzenia emocjonalne, które nie pozwalają odpowiadać na forum klasy, więc w programie znajdują się zalecenia, by wypowiadało się jedynie pisemnie. Albo z jakiejś przyczyny siedziało w pierwszej ławce – mówi Iwona Kędzierska, wicedyrektor zespołu szkół integracyjnych w Lublinie. – Każdy z tych programów układa specjalna komisja, która składa się z nauczycieli przedmiotu, terapeuty i rodzica.
Nie ma "innych"
O licznych zaletach szkół integracyjnych przekonani są także ich pełnosprawni uczniowie. Ela, która dziś jest dietetyczką, skończyła integracyjną podstawówkę i gimnazjum. Jest przekonana, że przebywanie z niepełnosprawnymi od najmłodszych lat pozwoliło jej się oswoić do tego stopnia, by dziś traktować ich już zupełnie normalnie. – Uczyliśmy się, że każdy człowiek może być fajny i niefajny, że na wózku nie znaczy gorszy, ale nie znaczy też, że musimy się przed nim kłaniać – wspomina. – Jak osoby niepełnosprawne były dla nas niemiłe to też się stawialiśmy, ale z drugiej strony byliśmy solidarni. Jeśli byliśmy na wycieczce w muzeum i ktoś zaczynał się uśmiechać drwiąco do naszego niepełnosprawnego kumpla, to mu tłumaczyliśmy, czasem dość wulgarnie, że tak się nie robi – dodaje.
Nieco ostrzej sprawę widzi Janusz, który w swoim gimnazjum miał klasę integracyjną. – To była normalna klasa, w której uczyło się kilka osób niepełnosprawnych. Być może w samej klasie było w porządku, ale jej uczniowie przerwy spędzali ze wszystkimi innymi, których się już nie integrowało. Z jednego z niepełnosprawnych uczniów pozostali po prostu ordynarnie drwili. Kazali mu zaczepiać koleżanki, mówiąc na przykład: to jest twoja samica, idź do niej. On wykonywał polecenie nie rozumiejąc, że to kpiny. A dziewczyny reagowały często nerwowo, wulgaryzmami. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi – wspomina Janusz.
Także Ela przyznaje, że z perspektywy czasu wydaje jej się, że zbyt mało mówiono im w szkole na temat niepełnosprawności intelektualnej. W związku z tym wielu zachowań po prostu nie rozumieli. – Nikt się jawnie z nich nie śmiał, raczej byliśmy pobłażliwi, ale nikt też nie wiedział za bardzo o co chodzi – mówi.
Wielkie zmiany
Jakkolwiek szkoły i klasy integracyjne nie wyglądają, miały być jedynie etapem przejściowym. "Integracja miała zapewnić elastyczne przejście do modelu edukacji włączającej. Polega ona na tym, że każde dziecko/nastolatek bez względu na rodzaj i stopień niepełnosprawności będzie miało prawo do nauki w szkole masowej, ogólnodostępnej, najbliższej swojemu miejsca zamieszkania razem ze sprawnymi dziećmi" – przypomina serwis niepełnosprawni.pl i zauważa, że edukacja integracyjna zmierza w złym kierunku.
"Placówki tego typu stają się coraz bardziej hermetyczne. Liczba uczęszczających do nich uczniów z niepełnosprawnością wzrasta, ich problemy zaczynają dominować, rodzice sprawnych, zdrowych dzieci już nie chcą ich tam posyłać, integracja zanika. Wszystko co sprawia, że szkoły integracyjne upodabniają się coraz bardziej do szkół specjalnych" – napisali autorzy raportu o szkołach integracyjnych.
Dyrektorzy integracyjnych placówek przyznają jednak, że póki co o zmianie tego modelu nie ma mowy. Przede wszystkim dlatego, że (choć uczniowie powinni mieć możliwość nauki w szkole najbliższej miejsca zamieszkania), za niepełnosprawnym nie idą do placówki odpowiednie pieniądze. – W naszej szkole integracyjnej jest dziewięciu specjalistów, którzy pracują z niepełnosprawnymi uczniami, konsultują się z nauczycielami, rodzicami. Szkoła powszechna może zatrudnić logopedę, czy terapeutę, ale jedynie na kilka godzin w tygodniu. Skutek? Będzie pracownikiem dochodzącym, bez stałego kontaktu z pozostałymi nauczycielami i uczniem. To nie może być efektywne. Na więcej jednak nie ma pieniędzy – mówi Iwona Kędzierska. – Dlatego, choć szkoły integracyjne mają wady i nie powinny być docelowym rozwiązaniem, póki co są rozwiązaniem najlepszym.