"Śmierć zdejmuje buty" podczas wypadków? Ratownik wyjaśnia, jaka jest prawda
redakcja naTemat
08 czerwca 2022, 07:07·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 czerwca 2022, 07:07
Podczas rozmów o wypadkach drogowych nieraz pojawia się wątek butów, które jeśli spadną z nóg - według wierzeń niektórych ludzi - oznaczają, że ktoś nie żyje. Ratownik medyczny w rozmowie z naTemat wyjaśnia, że to zwykły przesąd, którym nie powinniśmy się sugerować. – Musimy uwzględnić wiele czynników – mówi.
Reklama.
Mit o spadających butach
Załóżmy, że jesteśmy świadkami wypadku samochodowego. Na chodniku leży potrącona osoba, która zdaje się w ogóle nie ruszać. Na jej stopach nie ma butów, wylądowały gdzieś dalej, kilka metrów od niej. Pierwsza myśl? Trzeba wezwać pomoc. Dla części osób nie jest to niekiedy oczywistość. W porozrzucanych butach na jezdni widzą bowiem śmierć.
"Jakiś czas temu wracałem z Torunia do Włocławka i widziałem po raz pierwszy w życiu martwą ofiarę wypadku samochodowego. Ktoś leżał na poboczu przykryty czarną folią - tak jak w tym artykule - i wystawały mu tylko bose stopy. Zwróciłem na to uwagę" - pisze jeden z komentujących na Wykopie.
"Jechałem raz ze znajomym tramwajem. Widzieliśmy na skrzyżowaniu przy przejściu dla pieszych potrąconego człowieka, przez samochód. Nie miał już na sobie butów. Leżały gdzieś obok. Kolega powiedział mi wtedy, że mówi się, że śmierć wyrzuca z butów. Widziałem to. Na własne oczy" - opowiada inny internauta.
Kolejny, na forum motocyklowym: "Zjawisko bardzo dziwne - kumpel też był był bez butów po wypadku motocyklowym. Dziadek, który uderzył rowerem w samochód (byłem przy wypadku) też stracił buta... nie wiem, co o tym myśleć."
Ratownik: Niektórzy wciąż w to wierzą
Jak tłumaczy nam ratownik medyczny Piotr Jagodowski, myślenie, że buty spadające podczas wypadków zwiastują zgon, to zwykły mit lub przesąd. – Ta sytuacja jest dość mało wysublimowaną (nazwijmy to) metodą, którą niektórzy świadkowie kierują się przy ocenie stanu poszkodowanego – tłumaczy.
– Oczywiście musimy uwzględnić wiele czynników. Jednym z nich są same buty. Jeśli człowiek ma je bardzo mocno "przymocowane", powiedzmy solidnie zasznurowane buty trekkingowe za kostkę, to niezależnie od tego, jaką siłą zadziałamy, to nie spadną. Nawet jeśli będzie to olbrzymia energia kinetyczna towarzysząca potrąceniu pieszego przez samochód. Prędzej odpadnie wyrwana ze stawu (najczęściej kolanowego) kończyna dolna, niż spadnie ten przeklęty but – twierdzi nasz rozmówca.
Buty spadające w trakcie potrącenia nie mogą być wyznacznikiem tego, czy człowieka należy ratować czy nie. – To jak ta mityczna metalowa łyżka w ręce podczas drgawek, uciskanie łydki podczas NZK, nakłuwanie opuszków palców przy udarze, czy kasłanie przy zawale. Takich kwestii w medycynie są miliony – dodaje ratownik.
Co zrobić, gdy widzimy wypadek?
– Podczas wypadku najważniejsze jest bezpieczeństwo własne osoby udzielającej pomocy. "Martwy ratownik to zły ratownik". Zadbać o to można przez działanie np. w kamizelce odblaskowej, odpowiednie ustawienie własnego pojazdu, czy użycie trójkąta ostrzegawczego. Najpierw dbamy o to, później dopiero o to, co z poszkodowanym – oznajmia Jagodowski.
W przypadku, jeśli miejsce będzie względnie bezpiecznie, a poszkodowany nieprzytomny, wówczas staramy się działać według tzw. schematu cABC. Ratownik wyjaśnia nam, co oznacza ten skrót.
C (control bleeding) - tamujemy masywne krwotoki; A - udrażniamy drogi oddechowe - optymalnie nie ingerując w odcinek szyjny kręgosłupa np. rękoczynem wysunięcia żuchwy (kiedyś eponimicznie nazywanym rękoczynem Esmarcha), B (breathing) - przez max 10 sekund dokonujemy kontroli oddechu - jeżeli nie czujemy przynajmniej 2 prawidłowych oddechów, uciskamy klatkę piersiową, zapewniając (C - circulation) krążenie krwi, co przyczynia się do zahamowania procesu obumierania mózgu, który występuje u osoby z nagłym zatrzymaniem krążenia, bez prowadzonych działań ratowniczych.
– Oczywiście przed uciśnięciami wzywamy służby (112 - akurat do wypadku najlepszy numer, ale 999 też nie będzie dużym błędem) – podsumowuje rozmówca naTemat.