Miały być wielkie imprezy i jeszcze większe zyski. Są małe evenciki, za to milionowe długi. Zbudowany na Euro stadion we Wrocławiu nie zarabia nawet na spłatę kredytu, a trzeba będzie do niego dopłacić kolejnych kilkadziesiąt milionów. Czy utrzymywanie go w aktualnym kształcie ma w ogóle sens?
Mieli tam grać Metallica, Madonna i Pearl Jam, a stadion miał przypominać chiński lampion. Zamiast tego mamy brudny klosz lampy z chińskiego sklepu, a zamiast Madonny festiwal piwa i zloty food trucków.
Nie żebym miała coś do piwa czy food trucków, ale nie jestem przekonana, że na takie okoliczności trzeba było postawić stadion sportowy na 45 tysięcy osób, za kwotę… Tu utrzymajmy pewien suspens. Do kosztów dojdziemy za chwilę.
Wizualnie wrocławski stadion jest raczej kiepską wizytówką miasta. Przez złośliwych nazywany jest rolką papieru toaletowego i trudno odmówić mu podobieństwa. Chyba, że mijamy go nocą, kiedy akurat jest podświetlony na kolorowo, bo wtedy wygląda ciekawie i ładnie. Ciemność przysłania wówczas także to, czego nie da się ukryć za dnia, czyli wielką dziurę obok, na której miała stanąć słynna galeria handlowa. W miejscu galerii mamy jednak kałuże, a wielka, pusta działka przez złośliwych uważana jest za symbol dziury budżetowej w mieście, do której ów stadion się przyczynił i którą niezmiennie pogłębia. Czy faktycznie?
Mityczne 100 milionów euro
Po pierwsze – ile kosztował wrocławski stadion? Dziś w końcu można powiedzieć, że wiadomo. Jest to kwota 947 milionów złotych, co potwierdził rzecznik spółki Kacper Cecota. Nijak ma się to do dialogu, który w 2015 roku opublikowano na łamach "Gazety Wrocławskiej" między dziennikarzem Marcinem Rybakiem a rzecznikiem spółki Wrocław 2012:
– Ile ostatecznie kosztował stadion?
– 750 milionów złotych – odpowiada Adam Burak rzecznik miejskiej spółki Wrocław 2012.
– Jak to? Media podawały, że to był miliard.
– Ale my nigdy nie mówiliśmy o miliardzie tylko o 750 milionach. I tyle kosztował stadion.
Do tego, jak podawała wówczas ta sama gazeta, miasto procesowało się o zwrot 82 milionów złotych z wykonawcą robót, niemiecką firmą Max Boegl, ponieważ nie wszystkie prace miały zostać dokończone zgodnie z umową.
Dziś już wiadomo, że Wrocław nie tylko nie dostał zwrotu 82 milionów, ale w ramach ugody, do której doszło w ostatnich tygodniach, będzie musiał zwrócić niemieckiemu konsorcjum prawie 43 miliony złotych. Kwota ta, podobnie jak 500 milionów na budowę, zostanie sfinansowana – a jakże – pożyczką, a podatnicy, zamiast do 2028 roku, długi za stadion będą spłacać dwa lata dłużej.
Ale wrocławski stadion wcale nie miał tyle kosztować. Pierwsze wzmianki o tym, że przy ulicy Drzymały pojawi się taka inwestycja, sięgają 2006 roku. To okres znacznie wcześniejszy niż wybór Polski na gospodarza Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012. Podczas konferencji prasowej ówczesny prezydent miasta Rafał Dutkiewicz, znany zresztą z zamiłowania do gigantycznych inwestycji i wydarzeń, ogłosił budowę stadionu. Podał wówczas dokładną lokalizację, metraż, a także szacowany koszt inwestycji, która miała opiewać na kwotę... 100 milionów euro.
Dziś wiemy, że blisko miliard złotych to kwota oficjalna. Czy ostateczna? Niekoniecznie. Może wzrosnąć, jeśli stadion na własny koszt będzie prowadził inwestycje – np. wykańczał lub przebudowywał powierzchnie pod wynajem.
Tajemniczy doradca
Jak skutecznie wsadzić się na minę, spółka udowodniła relatywnie niedawno. Na kolejne pytanie aktywistów miejskich z cyklu "serio, stadion musi generować tak gigantyczne koszty dla podatników?" jeden z przedstawicieli chlapnął, że "spółkę wciąż obowiązuje umowa doradcza z firmą SMG".
Tego zdania członkowie Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia słusznie się przyczepili żądając wyjaśnień – co to za umowa i o co w ogóle chodzi. Doprowadziło to obie instytucje przed sąd. Ten uznał, że skoro to pieniądze podatników, to podatnik ma prawo wiedzieć co to za SMG i za co stadion im płaci.
Jak się okazało, w umowie z SMG były kolejne, zaprzepaszczone miliony. Od 2010 do 2012 SMG było operatorem stadionu, a od 2012 firma miała doradzać spółce stadionowej, jakie imprezy można zorganizować na stadionie. Polegało to mniej więcej na tym, że SMG robiło konspekt, że taka i taka gwiazda będzie w danym terminie w Europie, że koncert można zorganizować za kwotę X, a umowa powinna zawierać Y. No i okej, faktycznie, taka działalność mogłaby się nawet obronić, bo rozumiem, że menedżer Madonny może nie chcieć rozmawiać z paniami z marketingu ligowego stadionu w kraju z Europy Wschodniej.
Problem jednak w tym, że przez cały okres trwania umowy doradczej, żadna (!) z koncepcji nie została zrealizowana. Dlaczego? – Wszystkie były poza zasięgiem finansowym spółki – tłumaczy Kacper Cecota. A kosztowało wrocławian to doradzanie 600 tysięcy złotych rocznie za 6 pomysłów. To zresztą kwota, której stadion nie ujawnił, bo groziłoby to pozwem z SMG, ale… chlapnął ją prezydent Jacek Sutryk podczas rozmowy z dziennikarzem jednego z portali. Ostatecznie umowę rozwiązano dopiero w 2020 roku.
Stadion duszą miasta
No dobrze, ale może warto było te pieniądze wydać? Może stadion dzięki tym wszystkim działaniom marketingowym, współpracom i innym kosztownym zabiegom faktycznie stał się centrum rozrywek, bez którego nie mogą żyć mieszkańcy, a jednocześnie turystycznym zagłębiem? Sprawdźmy.
Wchodząc na kalendarium wydarzeń na oficjalnej stronie stadionu jedynym "eventem", który przewidziano na styczeń, jest zwiedzanie stadionu z przewodnikiem, dostępne w każdy wtorek i piątek (tak, dobrze rozumiecie, nie ma możliwości zwiedzania stadionu w weekend). Identycznie wygląda kalendarium na luty, ale wówczas zaplanowano jeszcze jedno inne wydarzenie – charytatywną galę Boxing Challenge.
W marcu kalendarz obejmuje dwa wydarzenia – targi, w tym jedne trzydniowe. W kwietniu z kolei cofamy się do stycznia i mamy... zwiedzanie z przewodnikiem. W maju i czerwcu zaplanowano wydarzenia na 4 dni, w tym hucznie zapowiadane koncerty Dawida Podsiadło i Kings of Leon. Od lipca do grudnia – zwiedzanie z przewodnikiem, ale nie jest powiedziane, że coś się tam nie pojawi.
– W kwestii meczów dostajemy informację kilka tygodni przez rozpoczęciem kolejki, więc nie jesteśmy w stanie przewidzieć terminów z dużym wyprzedzeniem – tłumaczy rzecznik spółki Kacper Cecota.
Czy stadion to zatem atrakcyjne miejsce dla kontrahentów? Rzecznik odpowiada, że oczywiście: – Wrocławski stadion jest liderem wśród obiektów o porównywalnej skali w naszym kraju. W 2019 roku stadion był zarezerwowany przez 260 dni. Później, z racji pandemii, frekwencja spadła i w 2020 roku przeprowadzono ok. 100 wydarzeń, które przeprowadzono przez 145 dni. To około połowa tego, co zaplanowano. W 2021 było 130 wydarzeń, na które organizatorzy wynajęli stadion na blisko 190 dni.
Rzecznik dodaje, że to miejsce wyjątkowo atrakcyjne nie tylko na imprezy, bo w pełni wynajęta jest strefa biurowa i magazynowa, a na ostatniej wolnej przestrzeni budowane jest muzeum Śląska Wrocław i pub sportowy. Słowem – sukces.
Wisienką na torcie jest zdobycie sponsora tytularnego, jakim stała się dolnośląska firma wędliniarska Tarczyński, której zawdzięczamy aktualną nazwę Tarczyński Arena, a także ok. 2,3 mln rocznie przez 6 lat. To również zdaniem rzecznika spółki ogromny sukces, bo oprócz Wrocławia prywatnego sponsora ma dziś tylko jeden stadion o podobnej skali, czyli gdańska Polsat Plus Arena.
Sponsor tytularny to z pewnością powód do dumy, bo to dla spółki "darmowe pieniądze". Jak jednak nazwać lata (konkretnie 10), w których wszystkie, stadiony z Euro 2012 miały sponsorów tytularnych (Gdańsk aż trzech), a Wrocław nie?
Twarde dane
Jak jest jednak z tym "workiem bez dna"? Bo skoro się czepiamy, to trzeba mieć podstawę. Proszę bardzo: kolejno, w latach 2018, 2019 i 2020 spółka zakończyła rok z bilansem na minusie 32,982 mln, 35,309 mln i 29,753 mln.
Jeżeli faktycznie przyjmiemy, że amortyzacja i podatek od gruntu nie są realnym kosztem dla podatników, wrocławski stadion nadal nie tylko nie jest na plusie, ale nawet nie zarabia na spłatę kredytu.
Pomysł, który wraca jak bumerang, czyli rozbiórka, to w tym kontekście najlepsza z wersji, a może czysty populizm? A może warto poszukać jeszcze innego rozwiązania? Biorąc pod uwagę fakt, że w roku 2020, kiedy wybuchła pandemia i na stadionie odbyło się wyjątkowo mało wydarzeń, spółka wygenerowała najmniejsze straty w ostatnich latach, więc może warto byłoby po prostu rozważyć zmianę jego przeznaczenia.
Jedno jest pewne - zarządzanie stadionem, pomysł na niego, przeznaczenie przestrzeni, organizacja imprez – to wszystko pozostawia wiele do życzenia. Stadion w najmniejszym stopniu nie jest dziś tym, czym był w zapowiedziach i mieszkańcy, zwłaszcza część niespecjalnie zainteresowana sportem, mogą czuć się zawiedzeni. Nie ma Madonny, nie ma Pearl Jamu, nie ma galerii i nie ma zysków. Jest za to wielka jak wyrzut sumienia dziura, wracający jak czkawka niesmak niespełnionych marzeń i... piłkarski Śląsk Wrocław.
Tylko czy argumentem dla utrzymania stadionu powinien być klub, który przez cztery z sześciu ostatnich sezonów walczył o utrzymanie się w ekstraklasie? Klub, który każdego roku trzeba zasilać kilkunastoma milionami złotych z miejskiego budżetu?