Tydzień temu minister Czarnek szacował, że w Polsce jest już ponad 500 tys. dzieci w wieku szkolnym z Ukrainy. W rozporządzeniach dotyczących ich adaptacji czytamy o nauczycielach pomocniczych, edukatorach kulturalnych, zajęciach dodatkowych z języka polskiego. Tymczasem rzeczywistość wielu polskich szkół to wyjaśnianie matematyki na migi i aplikacje do tłumaczenia w telefonie. Skok na głęboką wodę dotyczy głównie dzieci, ale wyzwania stoją też przed nauczycielami.
96 proc. Ukraińców w wieku szkolnym przebywających w Polsce nie trafiło jeszcze do polskiego systemu edukacji – szkoły dopiero czeka największe wyzwanie.
Rzeczywistość wielu polskich szkół szczególnie na obszarach wiejskich to nieprzygotowanie na dzieci z Ukrainy – brak jakichkolwiek warsztatów psychologicznych i nauki polskiego jako obcego.
Szkoły mogą uzyskać pomoc od samorządów – Mazowieckie Samorządowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli prowadzi darmowe warsztaty i webinaria dla pedagogów.
Glottodydaktycy i psychologowie wskazują, że dla dzieci z Ukrainy ważniejsza niż podręcznikowa wiedza jest pomoc psychologiczna w traumie wojennej i nauka polskiego na praktycznym poziomie.
Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak wprowadziła w krakowskich liceach limit miejsc w klasach do 28, co sprawi, że do wielu klas uczniowie z Ukrainy w ogóle się nie dostaną. Co więcej, warunkiem wymaganym do przyjęcia jest według kurator znajomość polskiego.
Uczniowie z Ukrainy
7 marca Przemysław Czarnek przekazał, że w Polsce jest już 500 tys. dzieci w wieku szkolnym z Ukrainy, 9 marca podawał, że liczba zapisanych do szkół wynosi już 11,5 tys. 11 marca minister edukacji, powiedział, że do polskich szkół trafiło już 24 tys. dzieci uchodźców, podkreślając, że do Polski przybyło 650-700 tys. dzieci z Ukrainy. Oznacza to, że do systemu edukacji nie trafiło jeszcze 96 proc. z nich.
Liczba ta stale rośnie, bo do Polski codziennie przyjeżdżają kolejne osoby uciekające przed wojną – głównie kobiety i dzieci. Ci, którzy są już bezpieczni, potrzebują paru dni adaptacji, zanim zaczną aklimatyzować się w nowym miejscu i zapiszą dzieci do szkoły.
Mimo że procedura przyjęcia uczniów z Ukrainy do Polski została maksymalnie uproszczona – rodzic składa wniosek o przyjęcie dziecka do szkoły, rozpatruje go dyrektor placówki – to i tak wiąże się ze stresem dla rodzica i ucznia. Jak każda urzędowa sprawa załatwiana w obcym kraju bez znajomości języka.
Prawdziwe wyzwania zaczynają się jednak dla dziecka, które już zostanie przyjęte do polskiej szkoły. Wyrwanego właśnie ze swojego domu, grona rówieśników, bez znajomości języka. A teraz także bez rodziców przy sobie.
Co przysługuje uczniowi z Ukrainy w Polsce?
Realizowanie nauki w formie oddziału przygotowawczego, w którym proces nauczania jest dostosowany do potrzeb i możliwości edukacyjnych uczniów.
Korzystanie z pomocy osoby władającej językiem kraju pochodzenia, zatrudnionej w charakterze pomocy nauczyciela.
Korzystanie z dodatkowych zajęć wyrównawczych w zakresie przedmiotów nauczania organizowanych przez organ prowadzący szkołę.
Jak to wygląda w praktyce? Wszystko zależy od szkół i samorządów danego miasta. A raczej od ich możliwości, bo mimo dobrej woli, ogranicza je budżet, możliwości kadrowe czy nawet kwestie logistyczne, bo w wielu szkołach nie ma odpowiedniej liczby miejsc na to, by przyjąć dodatkowych uczniów.
Oddziały przygotowawcze
Jednym z rozwiązań problemu edukacyjnego osób uchodźczych są klasy przygotowawcze, które są oddziałami dedykowanymi właśnie zagranicznym uczniom. Tam zgodnie z przepisami z 11 marca 2022 r. uczniowie mogą liczyć na aż 6 godzin języka polskiego w tygodniu. Do jednego oddziału może uczęszczać nawet 25 uczniów, nie ma granicy minimalnej.
Nauka w klasie przygotowawczej w normalnym trybie trwa rok z możliwością przedłużenia jej na rok następny. A dzieci uczą się raczej funkcjonowania w grupie, nowej rzeczywistości i języka. Nacisk na przedmioty szkolne jest dużo mniejszy. Takie oddziały są jednak dopiero tworzone w polskich szkołach na wnioski dyrektorów.
Minister Czarnek podkreślał, że obecnie działa już prawie 500 takich oddziałów. „Oddziały przygotowawcze są najlepsza formą, formą najbardziej elastyczną, przyjmowania dzieci, zwłaszcza tych, które nie znają języka polskiego" – tłumaczył.
Problem w tym, że przed sytuacją wojny w Ukrainie w całej Polsce oddziały przygotowawcze działały sporadycznie w kilku miastach, a dzisiaj szkoły nie są ani zobligowane ani specjalnie chętne, by takie oddziały tworzyć. Dla większości polskich placówek rzeczywistością jest próba bezbolesnego wtłoczenia uczniów z Ukrainy w polską machinę edukacyjną.
Edukacyjna utopia
W idealnym systemie dziecko zapisane do polskiej szkoły powinno odbywać przynajmniej część lekcji z nauczycielem ukraińskojęzycznym – w końcu zrozumienie matematyki czy chemii często jest wyzwaniem nawet dla uczniów, dla których polski jest rodzimym językiem.
Uczone języka powinno być natomiast przez osobę specjalizującą się w nauczaniu polskiego jako obcego, czyli glottodydaktyka na zajęciach dodatkowych, bo przecież takowe nie są przewidziane w polskiej podstawie programowej.
Warto również, by mogło korzystać ze szkolnej pomocy pedagogicznej i psychologicznej, jednak po raz kolejny – będzie wymagało to specjalisty mówiącego w języku ukraińskim.
Lecz zanim jeszcze dojdziemy to spełniania poszczególnych kryteriów – dziecko musi przede wszystkim zostać przyjęte do szkoły, w której musi być dla niego miejsce w odpowiedniej klasie.
Z jednej strony nie mamy obecnie szczytu demograficznego, z drugiej w polskiej szkole brakuje około 10 tysięcy nauczycieli, więc klas często jest mniej, co powoduje maksymalną liczbę uczniów w grupie.
Jak więc można się domyślać, niewiele szkół może zaoferować swoim uczniom wszystkie te warunki. A jak wygląda to w szkołach wiejskich lub w małych podwarszawskich miastach, opowiadają sami nauczyciele.
Szkoła w małym mieście
– Pracuję w szkole średniej, w której nie mamy żadnego nauczyciela mówiącego po ukraińsku. Nie ma także oddziałów przygotowawczych, bo stworzenie ich wymagałoby pedagogów, którzy musieliby prowadzić tam zajęcia, a u nas z roku na rok etaty są coraz bardziej okrojone – Sochaczew to mała miejscowość i tu nauczycieli nie brakuje, jest raczej bitwa o etat, gdy ktoś przejdzie na emeryturę – wyjaśnia nauczycielka biologii w jednej z sochaczewskich szkół.
Jak więc zostało poprowadzone "powitanie" uczniów z Ukrainy? Ważnym krokiem było spotkanie na lekcji wychowawczej z psychologiem i omówienie sytuacji, którą uczniowie z Ukrainy mogą przeżywać.
– To była inicjatywa moja jako wychowawczyni, żadna odgórna. Poprosiłam panią psycholog o taką rozmowę z klasą. Podkreśliliśmy, że ważna jest empatia, pomoc, ale także zrozumienie, jeśli taka osoba od razu się nie otworzy – dla dziecka wyzwaniem jest zmiana szkoły nawet na taką w tym samym mieście, a co dopiero w innym kraju – wyjaśnia pedagog.
Pierwsze dni odbyły się w dość chaotycznej atmosferze. Nauczycielki pomagały sobie aplikacją do tłumaczeń w telefonie. Gdy okazało się, że trzy nastolatki dobrze radzą sobie z angielskim, sytuacja znacznie się poprawiła – jednak głównie relacje z rówieśnikami i panią od angielskiego czy niemieckiego.
– Kadra u nas jak w większości szkół nie jest najmłodsza, jeśli ze szkoły pamiętają jakiś język to głównie rosyjski, co faktycznie bywa pomocne, bo większość uczniów z Ukrainy posługuje się rosyjskim – dodaje.
Co jednak z nauką polskiego? Zajmuje się tym polonistka, która przygotowania do nauczania polskiego jako obcego nie ma. I jak zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, sama organizuje sobie materiały do pracy.
– Będzie posiłkować się podręcznikiem do nauki polskiego, który na razie kupiła za swoje pieniądze. Chce pomóc, ale zdaje sobie sprawę z tego, że nie do końca zna się na tym, co robi – tłumaczy.
Większość szkół nie ma jeszcze wypracowanych metod stałych, pedagog, z którą rozmawiam podkreśla, że będą robić co w ich mocy i zapraszać do współpracy osoby spoza szkoły – psychologów, pedagogów, edukatorów kultury, którzy poprowadzą zajęcia adaptacyjne. Nie mają jednak możliwości zatrudnienia dodatkowych nauczycieli.
Szkoła wiejska
Mniej optymistycznie wygląda sytuacja w wielu wiejskich szkołach, w których brak nie tylko rozwiązań systemowych, lecz także znajomości potrzeb uczniów niepolskojęzycznych. Rozmawiam z glottodydaktyczką, która jedynie współpracuje z jedną z wiejskich podstawówek w czasie odpłatnych zajęć.
– Wychowawcy ograniczają się do powiedzenia, że w klasie pojawią się nowi uczniowie. Dzieci nie wiedzą, jak postępować z dziećmi uchodźczymi. Nie ma żadnych warsztatów psychologicznych. Wielu bardziej empatycznych uczniów wyraża nawet troskę, mówiąc np. że w klasie mają kolegę, który dla wszystkich jest złośliwy i na pewno zrobi tym dzieciom przykrość. O tym mówią dzieci, a nie nauczyciele. Pytają, jak mają rozmawiać z tymi dziećmi, skoro nie znają języka – wyjaśnia.
Podkreśla jednak z perspektywy swojego zawodu, że kluczowe jest nauczanie dzieci z Ukrainy języka polskiego. Dodaje nawet, że nie uważa, żeby braki edukacyjne w innych przedmiotach były na ten moment ważne. To w końcu znajomość polskiego pomoże się dzieciom odnaleźć w nowej rzeczywistości najbardziej. I tu zaczynają się schody.
– Nie ma wyznaczonej osoby do nauczania polskiego, co oznacza, że jedyny kontakt z tym językiem będzie na lekcjach polskiego. I to jest podstawowy błąd – rozmawiałam z jedną z nauczycielek, która była zdziwiona, że zajęcia z literatury np. omawianie "Świtezianki" nie nauczą Ukraińców polskiego. Te dzieci potrzebują trybu nauki dostosowanego do ich potrzeb, a nie uczenia gramatyki od podstaw czy znajomości polskich lektur – dodaje.
Podkreśla także, że większość nauczycieli zbyt skupia się na wizji przekazania ukraińskim uczniom wiedzy z de facto polskiej podstawy programowej, która nie pokrywa się z materiałem, który sami przyswajają w szkole, a za mało uwagi poświęca zapewnieniu im komfortowej atmosfery, wsparcia, dostępu do nauki praktycznej języka polskiego.
– W ukraińskiej podstawie programowej są inne przedmioty, przykładowo język i literatura to dwa różne przedmioty. I mówię zarówno o ukraińskim, jak i rosyjskim, którego ukraińskie dzieci się uczą. My wplątujemy ich w kolejną językową rzeczywistość, nie przekazując znanych im narzędzi, a to ma wpływ na ich tożsamość językową, a tym samym narodową – dodaje.
Apeluje do wiejskich szkół, by dyrektorzy skupili się na podstawach i zapewnieniu dzieciom pomocy psychologicznej, pedagogicznej, kontaktu z rówieśnikami i odpowiednich nauczycieli przygotowanych do nauki polskiego jako obcego.
– Szczerze uważam, że dzieci skorzystałyby bardziej, gdyby do szkoły poszły dopiero od września, a dzisiaj dostały pomoc psychologiczną i językową – wyjaśnia nauczycielka polskiego jako obcego.
Kluczowe jest, by uczniowie nie zostali zostawieni sami sobie, a nauczyciele i dyrektorzy, którzy oczywiście nie muszą być ekspertami od pracy z niepolskojęzycznymi uczniami, szukali odpowiednich narzędzi edukacyjnych i pomocy gmin czy samorządów.
Pomoc samorządów
Mazowieckie Samorządowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli prowadzi warsztaty i webinaria dla pedagogów z Mazowsza. Poruszane są tam tematy tego, jak rozmawiać z dziećmi o wojnie i jak pokonywać bariery językowe.
Jak podkreśla członkini zarządu województwa mazowieckiego Elżbieta Lanc, to głównie pedagodzy będą pomagać zaaklimatyzować się w nowych warunkach uczniom z Ukrainy.
– Dzieci uchodźców rozpoczynające już edukację w mazowieckich szkołach i przedszkolach często są wycofane, straumatyzowane i pozbawione podstawowego poczucia bezpieczeństwa. Nauczyciele potrzebują narzędzi i wsparcia, by pomóc im odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a także przygotować swoich podopiecznych na pojawienie się w klasie nowych rówieśników. Wiemy, że to duże wyzwanie i nie chcemy zostawiać ich z tym samych – wyjaśnia.
Kluczowymi obszarami działania pedagogów wobec dzieci powinna być pomoc językowa, pomoc psychologiczna oraz pomoc w adaptacji dzieci o zróżnicowanych potrzebach kulturowych.
– Nauczyciele mogą skorzystać ze wskazówek dotyczących m.in. rozmawiania z dziećmi o lęku przed wojną, interwencji kryzysowej, pracy z traumą, a także pokonywania barier językowych – dodaje Elżbieta Lanc. Nauczyciele z pomocy mogą skorzystać bezpłatnie, wypełniając formularz na stronie mscdn.pl.
Nauczyciele wspomagający z Ukrainy
Pojawiła się także szansa, która może pomóc zarówno nauczycielom, jak i uczniom i osobom uchodźczym poszukującym pracy. Wprowadzona zostanie specustawa dająca możliwość zatrudniania przez samorządy ukraińskich pedagogów na stanowisku pomocy nauczyciela.
To wielka szansa na pomoc najmłodszym uchodźcom w pokonaniu bariery językowej w najnaturalniejszy dla nich sposób – rozmowy z rodzimym użytkownikiem języka, który dzieli z nim wspólne doświadczenia. Na razie brak jednak informacji na temat tego, jak będzie to wyglądało w praktyce.
Okazuje się, że w szkołach i organach prowadzących nie ma jednomyślności, czy i na jakich zasadach będzie można przyjmować nauczycieli i wolontariuszy z Ukrainy do pracy. Na razie jest to możliwe na świetlicach, które są traktowane jako placówki administracyjne.
Samorządy mówią o olbrzymim zainteresowaniu ukraińskich nauczycieli pracą w polskich szkołach, jednak aktualnie opracowywane są konkretne wytyczne, które mają rozwiać wątpliwości.
Limit w klasach decyzją Barbary Nowak
Mogłoby się wydawać, że w obecnej sytuacji kluczowe jest dostosowanie szkół do nadzwyczajnej sytuacji, a co za tym idzie zwiększenie limitu uczniów w klasach – tak jak zrobiono to z liczbą osób w grupach przygotowawczych.
W związku z napływem ukraińskich uczniów do szkół taką decyzję podjął Kraków, a dokładnie dyrektorzy szkół licealnych zwiększając limit miejsc w klasie z 28 do 37.
Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak na spotkaniu z dyrektorami placówek poinformowała ich o tym, że w szkole nadal panują ustalone przez nią limity miejsc, więc klasy posiadające 28 uczniów nie będą miały możliwości przyjęcia uczniów z Ukrainy. Co więcej, w klasach powinni znaleźć się wyłącznie Ukraińcy mówiący po polsku.
Możemy założyć, że małopolska kurator oświaty sugerowała się tym, by uczniów znających język polski umieścić w już istniejących klasach, a tych bez znajomości w oddziałach przygotowawczych. Problem w tym, że wiele krakowskich liceów nie planuje bądź nie ma możliwości utworzenia takich oddziałów.
W takim wypadku uczniowie z Ukrainy są zmuszeni do szukania szkoły, która oddział przygotowujący otworzy i co więcej, zmieści się w limicie 25 miejsc osób w grupie. Jak można się domyślać, dyrektorzy krakowskich szkół średnich są zdezorientowani. Dostosowanie się do decyzji małopolskiej kurator oświaty sprawi, że wiele klas zupełnie zamknie się na uczniów z Ukrainy.
Skontaktowaliśmy się z krakowskim urzędem miasta, który zadeklarował jasny komentarz w tej sprawie. O sprawę zapytaliśmy także Ministerstwo Edukacji i Nauki. Odpowiedzi jeszcze nie otrzymaliśmy.