Stop romantyzowaniu uchodźców i wojny. To nie jest film, a my nie gramy tu głównej roli
Żaneta Gotowalska
21 marca 2022, 15:16·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 marca 2022, 15:16
Od niespełna miesiąca do Polski przybywają miliony uchodźców z Ukrainy. Stanęliśmy, jako społeczeństwo, na wysokości zadania. Jednak pamiętajmy, by nie zapominać, że to nie my mamy spełniać swoje "marzenia" o pomaganiu, lecz odpowiadać na potrzeby uchodźców, którzy zmagają się z wojenną traumą. Nie romantyzujmy ich ani rzeczywistości, z którą przyszło im się mierzyć.
Romantyzowanie wojny i uchodźców? Tylko w hollywoodzkich filmach
Wielu z nas wojnę zna tylko z opowieści najstarszych bliskich, książek albo hollywoodzkich realizacji. To ostatnie spojrzenie jest jednak najczęstsze i sprawia, że dopuszczamy do siebie myśl, że jest w sytuacji wojennej coś wzniosłego, bohaterskiego, a osoby uciekające przed wojną zawsze będą wprost zachwycone z ofiarowanej przez nas pomocy.
Wyobrażamy sobie, że jak w jakimś filmie uchodźcy, którzy wyrwali się ze szponów oprawcy, w końcu znajdują spokojne miejsce, w którym od teraz będą żyli długo i szczęśliwie, bez najmniejszych kłopotów.
Otóż nie.
Powinniśmy wyzbyć się chęci romantyzowania i uchodźców (a tych jest w Polsce już ponad 2 mln), i wojny. Romantyzowania, czyli idealizowania ich. Nie ma tu miejsca na patrzenie przez różowe okulary, ani na to, by do jakichkolwiek wad, minusów, dorabiać sobie usprawiedliwienie, byle tylko nasza teoria była słuszna. Nasza chęć pomocy nie może wygrywać za wszelką cenę z tym, jakie potrzeby i reakcje mają uchodźcy. To nie jest film, a my nie jesteśmy aktorami pierwszoplanowymi.
Oczekiwania vs rzeczywistość
W internecie trafiłam na wpis, w którym ktoś, wyraźnie oburzony, pisał o tym, że gotował uchodźcom, którymi się opiekuje, dania mięsne, a oni zamiast zajadać bez zająknięcia się, powiedzieli, że... nie jedzą mięsa. No jak mogli! Przecież ON chce dać im pomoc, a ONI nie przyjmują pomocy z uśmiechem na ustach. Marudzą, a przecież wojna, uciekali, a tu raj.
Na początku marca na Instagramie pojawił się wpis, w którym opisano nasze oczekiwania, jakie możemy mieć wobec osób, którym chcemy pomagać, w zderzeniu z tym, jak może to wyglądać w rzeczywistości.
Zaznaczono tam, że w wielu wyobrażeniach, skoro pomagamy uchodźcom, powinni oni przyjmować naszą pomoc z otwartymi rękami, brać wszystko, co im dajemy, że powinni bohatersko brać się w garść natychmiast po przyjeździe do Polski (czy innego kraju), a za okazaną pomoc będą już wdzięczni naszemu narodowi do końca życia plus kilka pokoleń do przodu. Do tego, jeśli ofiarujemy im pomoc mieszkaniową, oni natychmiast znajdą pracę, a potem wyprowadzą się od nas, całując nas po rękach na pożegnanie.
Oczywiście istnieje spora szansa, że wielu z tych, którzy otrzymają od nas pomoc, będą nam dozgonnie wdzięczni i wszystko skończy się jak w hollywoodzkim filmie. Jednak to mogą być, z dużym prawdopodobieństwem, jedynie wyjątki.
Ponieważ uchodźcy i uchodźczynie to ludzie tacy jak my, a dodatkowo straumatyzowani wojennymi przeżyciami ze swojego kraju, finał naszej pomocowej historii może być zupełnie inny, niż to, czego oczekujemy.
Może okazać się, że ktoś, kogo przyjęliśmy pod dach, po paru dniach znajdzie inne miejsce i się od nas po prostu wyprowadzi. Albo że nie szuka pracy, narzeka, że jest mu niewygodnie lub po prostu nie ma siły, by wziąć się w garść, co doprowadza nas do nerwowych sytuacji.
Nie ma w tym niczego dziwnego. Uchodźcy to zwykli ludzie, którzy mają prawo zachowywać się wbrew naszym wygórowanym oczekiwaniom. Im szybciej uzmysłowimy sobie, że romantyzowanie ich uchodźctwa oraz wojny nie ma najmniejszego sensu, tym lepiej. Wówczas jeszcze sprawniej będziemy mogli pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. Pamiętając, że to, co nas czeka to nie sprint, a maraton pomocowy.