Gilbert Arenas, czyli (jeszcze nie tak dawno) czołowy strzelec NBA, trzykrotny uczestnik Meczu Gwiazd i wielbiciel broni palnej rozegrał swój pierwszy mecz w Chinach. Od tego sezonu ”Agent 0” gra w Shanghai Sharks, a jego szefem jest - Yao Ming. Ale po chińskich parkietach oprócz Arenasa biegają też inni dobrzy znajomi z NBA jak Tracy McGrady czy Stephon Marbury.
Koszykówka w Chinach jest trochę jak McDonald. Chińczycy wszystko robią na wzór amerykański. Nie dziwi więc, że przed pierwszym meczem sezonu aktualni mistrzowie, Beijing Ducks otrzymali pierścienie, a pod kopułą hali w Pekinie zawisła pamiątkowa flaga. Najbardziej cieszył się Stephon Marbury, który nigdy nie wygrał mistrzostwa NBA, za to zdobył tytuł w barwach Kaczorów z Pekinu. Pierścień... prawie jak z NBA.
Chiński McDonald jest jednak lepszy od - na przykład - polskiego. Bo u nas ściąganie wzorów zza oceanu skończyło się raczej marnie. Byli, kiedyś: Keith Williams, czy Tyrice Walker, a całkiem niedawno: David Logan, Thomas Kelati czy Qyntel Woods. Co dziś z tego zostało? Zastępy anonimowych Amerykanów i brak polskich gwiazd, brak klubów w największych miastach i brak zainteresowania kibiców i mediów.
W Chinach jest jeszcze sporo problemów, bo nie wszędzie są piękne hale, nie wszędzie dziesiątki tysięcy kibiców pchających się na trybuny drzwiami i oknami i nie wszędzie najwyższy poziom. Ale trochę mi to przypomina boom na koszykówkę w latach 90-tych w Polsce. Tyle że boom jest większy od tego naszego, mniej więcej o tyle o ile Chiny są większe od naszego kraju. Do Chin przyjeżdżają o wiele głośniejsze nazwiska (tak, na emeryturę, ale w Polsce McGrady raczej nie zagra nawet po 40-tce) a obok nich grają Chińczycy. W każdej drużynie obcokrajowców jest co najwyżej czterech (zazwyczaj dwóch), pozostali to Chińczycy, w tym Ci którzy jeszcze niedawno zdobywali punkty w NBA, jak: Yi Jianlian czy Wang ZhiZhi i Ci, którzy od byłych gwiazd NBA się uczą. A że dla gwiazd nie są to wyjazdy rekreacyjne potwierdza przykład Marburego. Najskuteczniejszy zawodnik swojego zespołu, MVP finału (41 punktów w decydującym meczu!!!) i mistrz ligi CBA – to jego osiągnięcia. A przecież w NBA co chwilę sprawiał problemy. Może zmądrzał, może doszedł do wniosku, że to ostatni moment by zarobić godziwe pieniądze. Bo nie ukrywajmy, do Chin Marbury, McGrady czy Arenas nie pojechali dlatego, że jest tam fajnie (może jest) ale by zarobić, na graniu w koszykówkę (bo w NBA nikt im nie chciał płacić) i na butach, koszulkach oraz gadżetach ze swoim nazwiskiem. A rynek chiński jest wielki jak Yao Ming. Najsłynniejszy koszykarz w historii Chin zapoczątkował boom na basket w Państwie Środka i wciąż przyczynia się do rozwoju koszykówki. Ming jest właścicielem Shanghai Sharks, czyli drużyny w której występuje Arenas. Jego kolegą z zespołu jest DJ White, który poprzedni sezon spędził w Charlotte Bobcats. W sumie w tym sezonie w lidze CBA zobaczymy 33 Amerykanów w 17 zespołach. Do tego kilku zawodników z innych krajów (liga chińska jest popularna np.: wśród koszykarzy z Jordanii:)
No to teraz trochę nazwisk, w zeszłorocznym All Star Game (pisałem, że wszystko jak w Ameryce) zagrali oprócz Marburego (który poprowadził też jeden z zespołów Rookies) także Aaron Brooks i JR Smith. Nieźle, prawda? W tym roku też powinno być ciekawie. Wciąż nigdzie nie wybiera się Marbury, jest Arenas, jest też Tracy McGrady. uff... T-Mac jest jak mój Ford Mondeo. 15 lat (gry w NBA), na przełomie wieków był mega bryką, dziś poobijany, ani tak szybki, ani tak wspaniały jak kiedyś, ale wciąż go kocham. “Goodbye NBA, welcome China” napisał T-Mac i dołączył do zespołu Quingdao Doublestar Eagles.
McGrady zagra w jednym zespołem z Illungą Mbengą czyli - jakby nie było - z dwukrotnym mistrzem NBA. Przy okazji... ależ sport jest niesprawiedliwy, Mbenga ma dwa pierścienie, a T-Mac nigdy nie przebrnął I rundy play-off.
Kogo jeszcze spotkamy w CBA... kilku Amerykanów gdzieś z ligi libańskiej, kilku obieżyświatów, mających w CV drużyny z całego globu, i kilku z większą lub mniejszą przeszłością w NBA, jak np.: Von Wafer i razem z nim w składzie najprawdopodobniej Kenyon Martin, który już w Chinach grał, pod koniec poprzedniego sezonu, wrócił do NBA, do LA Clippers, ale przed obecnym sezonem nie mógł znaleźć klubu. Na pewno w CBA zagra Sundiata Gaines. Pamiętacie go? To było największe story “od zera do bohatera” do czasów pojawienia się Jeremiego Lina. Ale Gaines okazał się bohaterem tylko jednej akcji.
Są wreszcie w CBA wspomniani przeze mnie już Chińczycy. Wang Zhi Zhi występuje w Bayi Rockets, czyli drużynie która zdobyła pierwsze sześć tytułów w lidze CBA (96-01) i która nie ma w składzie obcokrajowców. Wreszcie Yi Jianlian, czyli “ten drugi po Yao Mingu” znany na świecie chiński koszykarz. Gdy w 2010 roku byłem na meczu Nets, to wokół niego kręciło się najwięcej reporterów i ekip telewizyjnych – oczywiście z chińskich mediów. Choć jak dobrze pamiętam to Yi pojawił się na parkiecie wtedy tylko na kilka minut.
W sezonie 95/96 w lidze chińskiej zaczynało 12 drużyn, dziś jest ich 17. Nie ma spadków i awansów. Są amerykańskie nazwy (choć często towarzyszą im chińskie odpowiedniki) i amerykańskie gwiazdy (choć towarzyszą im Chińczycy). Powstają nowe hale. Jest coraz więcej kibiców, mimo że Yao Ming już nie gra, a jedyną gwiazdą NBA z tej części świata jest pochodzący z Tajwanu Jeremy Lin.
Tuż przed pierwszym meczem Gilbert Arenas mówił: To dla mnie coś nowego. Przez 12 lat grałem w NBA, byłem przyzwyczajony do tego, ale teraz mam możliwość gry w Chinach, więc chcę spróbować. Najważniejsze, że wciąż mogę grać w koszykówkę.
Poprzednicy Arenasa, Marburego i McGrady'ego narzekali na inny styl życia, na okropne (inne) jedzenie. Do tego trzeba się przyzwyczaić, o resztę zadbają Chińczycy. Powiecie, że Chiny mogą sporo w zamian zaoferować. Mi się wydaje, że oprócz pieniędzy i ogromnego rynku z milionami potencjalnych klientów w Chinach ktoś też miał pomysł jak zbudować potęgę koszykówki. I patrząc na tabuny gwiazd - z Kobem Bryantem czy Lebronem Jamesem na czele - które w każde wakacje odwiedzają Państwo Środka z nowym modelem buta - mam wrażenie że boom na koszykówkę w Chinach jeszcze trochę potrwa. Nie wiecie czego zazdroszczę Chińczykom? Ligi koszykówki. Z Arenasem i McGradym.