– Przez wieki panował przekaz, że kochać i być związanym można z jedną osobą jednocześnie, dlatego gdy czujemy cokolwiek innego, myślimy, że coś z nami nie tak. A matka natura nie dała nam monogamii w pakiecie – mówi mi seksuolog Monika Łukasiewicz. Nie wszyscy więc mieścimy nasze pragnienia w koncepcji monogamii. Dlatego zdradzamy. Albo postanawiamy szczerze i świadomie nasz związek otworzyć. Brzmi jak utopia czy koszmar?
Seksuolog Monika Łukasiewicz wyjaśnia, na czym polegają otwarte związki.
Zastanawiamy się nad tym, czy otwarte małżeństwo nie jest w pewnym sensie "luksusem", na który zwykły Kowalski nie może sobie pozwolić.
Jak podkreśla doktor, monogamia nie leży w ludzkiej naturze, by spełnić swoje potrzeby częściej posuwamy się do zdrady, rzadziej do otwarcia związku.
Rozmawiam z doktor Moniką Łukasiewicz, specjalistką w dziedzinie seksuologii, endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości oraz andrologiem klinicznym. W 2010
roku otrzymała tytuł Fellow of the European Committee on Sexual Medicine (europejską specjalizację z seksuologii). Od razu podkreśla, że nasza rozmowa dla czytelników może zabrzmieć kontrowersyjnie, bo jako społeczeństwo nie jesteśmy na otwarte związki gotowi. Zacznijmy więc od początku.
Na czym polega otwarty związek?
To bardzo złożona kwestia i często pewnie trudna moralnie do ogarnięcia. Moralność kształtuje się bowiem przez wieki. Wpływają na nią nasze wychowanie, religia, prawo i społeczeństwo, w którym żyjemy. Otwarte związki są tematem, powiedzmy to sobie jasno, zamkniętym. Czym zatem są? Są rodzajem umowy między osobami o braku wyłączności na siebie. O możliwości posiadania kilku partnerów czy partnerek, np. poliamorii.
Istnieją ludzie, którzy uważają, że możemy nie tylko mieć np. seksualnie czy związkowo kilku partnerów, ale też być zakochanym w kilku partnerach. Może mają rację? Może nie? A może jest kilka odpowiedzi moralnie równoznacznych. Z punktu widzenia naszego wychowania, filmów i bajek ciągle szukamy naszej drugiej połówki, a
potem spędzamy z nią/nim całe życie.
Ewolucja pokazuje jednak, że my jako ludzie wcale nie jesteśmy monogamiczni. De facto potrzebujemy kilku partnerów w życiu. Kultura, ekonomia i religia wytworzyły związki monogamiczne, bo one zapewniają utrzymanie rodziny, pozwalają na wychowanie dzieci, dziedziczenie majątku i wspólne, bezpieczne życie.
Mimo tego nadal część ludzi nie jest w stanie żyć w związkach monogamicznych. Na pozór wszystko jest "normalnie". Bo tak trzeba, bo takie są oczekiwania wobec dobrego, moralnego człowieka. Więc ten moralny człowiek, żeby zachować się, jak nakazuje społeczeństwo, zdradza swojego partnera albo swoją partnerkę.
Związek jest zamknięty. Pozornie, prawda?
Zdrada jest nieuczciwa i nie w porządku. Tymczasem badania wykazują, że ponad 40 proc. osób w związkach zdradza swoich partnerów. Liczba dołująca. Z jednej strony są więc związki zamknięte, w których obiecujemy partnerom wierność, ale jej nie dotrzymujemy. Z drugiej strony związki, w których ludzie chcą być względem siebie uczciwi, więc za swoją zgodą wchodzą w związki tzw. otwarte.
Dają sobie wolność na kontakty (seksualne, ale nie tylko) z innym partnerem. Najważniejsza jest jednak motywacja – czy godzimy się na taki związek tylko dlatego, że chcemy zachować swojego partnera, czy dlatego, bo mamy takie same poglądy i potrzeby. Dwie osoby powinny godzić się na taki związek otwarty w równym stopniu.
Fakty pokazują, że tak nie jest. Zazwyczaj jedna osoba chce związku otwartego, druga zdecydowanie mniej pragnie takiej wizji, ale godzi się na nią, by nie stracić partnera.
Domyślam się, że otwarty związek nie oznacza, że partnerom wolno wszystko, zdrada istnieje, ale jest inaczej zdefiniowana?
Nie można powiedzieć, że osoby w związku otwartym zdradzają się. Żyją bowiem zgodnie z regułami ustalonymi przez siebie nawzajem, a partnerzy sami określają, czym dla nich jest zdrada w otwartym związku.
Więc związki otwarte też mają swoje reguły i granice. Wszystko zależy od pary i to dwie osoby w związku powinny określić, co jest dopuszczalne, a co przekracza granicę. Chociaż można tu przywołać jeszcze zjawisko zdrady kontrolowanej – teoretycznie się nie zdradzamy, bo nasz partner wie o tym, co robimy, a z drugiej strony możemy pozwolić sobie na wszystko.
W zdradzie kontrolowanej za przyzwoleniem partnera zapraszamy do relacji seksualnej
osobę trzecią. Realizujemy nasze fantazje jako pary. Czasem jednak może to być tylko realizacja potrzeb jednej z osób tworzącej związek i wtedy pojawia się problem.
Z mojego doświadczenia jako seksuologa wynika, że w parach otwierających swoje związki rzadko panuje równowaga. Jedna osoba potrzebuje związku otwartego, druga się na niego godzi, chociaż wolałby żyć w monogamii. I to już jest bolesne dla jednej z osób i nie zawsze kończy się szczęśliwie.
U jakich par ma szansę sprawdzić się układ taki jak otwarty związek?
U par świadomych, które nie naginają się na swoją prośbę, a obie strony tego pragną. U par, które są w stanie żyć bez zazdrości z wizją, że nasz partner uprawia z kimś seks. Myślę, że biorąc pod uwagę nasze od lat wpajane normy, taka równowaga między partnerami może być trudna do osiągnięcia.
A czy jedna z płci przoduje w potrzebie poligamii?
Zdecydowanie nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ogólnie mężczyźni są bardziej poligamiczni, a kobiety monogamiczne. Chodzi raczej o to, że kulturowo mężczyźni mieli większe przyzwolenie na poligamię. Panowie byli Don Jouan’ami, Casanovami... a kobiety były, powiedzmy tu ładnie, ”paniami lekkich obyczajów”. Lekka Dulszczyzna.
Chyba nigdy nie było równości w tej kwestii?
Prawda? A czy teraz jest? Zostawiam państwa z tym pytaniem.
Czy zazwyczaj partnerzy wiążą się ze sobą już z ideą związku otwartego, czy to raczej pomysł, który pojawia się w głowach wieloletnich par, którym doskwiera rutyna?
Obydwa scenariusze są możliwe, a w związku z tym pierwszym można powiedzieć o innej formie związku otwartego, czyli menage a trois – czyli miłość w trójkącie. Ludzie czasem żyją w trzyosobowych związkach, które nie funkcjonują na zasadzie zdrady czy trójkąta seksualnego, ale mieszkają ze sobą i prowadzą zamknięty związek – składający się z trzech osób – dwóch mężczyzn i jednej kobiety lub odwrotnie – ale są to trójkąty oparte na miłości w obrębie tej trzyosobowej relacji.
Trójkąty miłosne to chyba zupełnie inny rodzaj relacji.
Trójkąty miłosne są niezwykle ciekawe, bo jednocześnie łamią zasadę dwóch osób w relacji, ale panuje w nich zasada wierności. W takich związkach często latami żyli najwięksi artyści, myśliciele czy naukowcy np. Admirał Nelson, Jean-Paul Sartre, Jack Kerouac czy Ernest Hemingway.
Tu zachęcę do sięgnięcia do książki „Miłość w trójkącie” napisaną przez parę Fosterów
i Lethę Hadady, która żyje z nimi w trójkącie. W takim związku otwartym żyje też na przykład Tilda Swinton. Ma męża, który jest od niej kilka lat starszy, z którym ma dziecko i o 17 lat młodszego partnera, z którym bywa na wszelkich galach przy absolutnej akceptacji swojego męża – jest więc to związek otwarty, ale ograniczający się do trzech osób.
Związek otwarty to więc układ zawierany bardziej dla swobody seksualnej, a miłosny trójkąt wymaga większego zaangażowania?
Związek otwarty rozumiany jako układ „bzykam, co popadnie” jest czymś zupełnie innym niż miłosna relacja z więcej niż jedną osobą. Co więcej, jest niebezpieczny pod względem np. chorób przenoszonych drogą płciową i pojawia się w nim pytanie, czy dajemy sobie prawo do zakochiwania się w tych osobach, czy tylko współżycia z nimi?
Takich pytań powstanie mnóstwo w przypadku związku otwartego i odpowiedź na nie zależy od podejścia osób w związku.
I od ich odporności na zazdrość.
To prawda, nawet jeśli osoby w związku ustalą w rozmowie, że mają prawo do posiadania innych partnerów, to czy w pewnym momencie nie pojawi się zazdrość? Układ miłosnego trójkąta wydaje mi się emocjonalnie łatwiejszy do wykonania, bo wszyscy są w nim uczuciowo zaangażowani. Istnieje miłość, wierność i lojalność.
Wydaje się to prawdziwe i piękne. Z drugiej strony, gdy para otwiera związek, każdy z partnerów ma równe szanse na znalezienie kogoś dla siebie, trójkąt chyba zakłada, że jedna z osób jest bardziej związana z tą „trzecią”.
W trójkąty miłosne zazwyczaj wchodzą osoby, które są zaangażowane w obydwie osoby np. dwaj mężczyźni, którzy kochają jedną kobietę, ale jednocześnie lubią siebie nawzajem i są w tym układzie szczęśliwi.
Z jedną osobą może nas łączyć mocna przyjaźń i porozumienie dusz, z drugą bardziej namiętna relacja. W naszej kulturze mamy monogamiczne tabu i nie mówi się wprost o tym, że w jednym partnerze wcale nie znajdujemy wszystkiego, czego szukamy i stąd biorą się zdrady.
Właściwie dlaczego zdradzamy?
Dlatego, że inna osoba wydaje nam się pod pewnymi względami bardziej interesująca. Często jest to kwestia nowości, ale często to też kwestia czegoś, czego nasz partner nie posiada. Ale nie zawsze musimy skreślać partnera na rzecz tej osoby, czasem po prostu każda z osób zapewnia nam inne potrzeby.
Więc można kochać dwie osoby naraz?
Tak, myślę, że jest to możliwe. Ale do akceptacji takiego stwierdzenia potrzebujemy
dziesięcioleci. Kochanie dwóch osób nie usprawiedliwia zdrady i kłamstwa. Żeby to było jasne. Musimy pamiętać, że kultura wymusza na nas monogamię i w pewnym sensie jest to bezpieczne i słuszne – bo związani jesteśmy dziećmi, kredytami, bo życie to także zobowiązania podatkowo-finansowo-rodzinne.
Nie tylko dlatego jesteśmy z kimś związani, bo chce tego nasze ciało i głowa. Nawet jeżeli na początku łączy nas miłość romantyczna, to potem i tak związek wkracza na wiele innych poziomów zależności.
Przez wieki panował przekaz, że kochać i być związanym można z jedną osobą jednocześnie, dlatego, gdy czujemy cokolwiek innego, myślimy, że coś z nami nie tak. Aczkolwiek uważam, że typowa poliamoria staje się często promiskuityzmem, czyli posiadaniem wielu partnerów w jednym czasie, co będzie prowadzić do wielkiej zazdrości partnera, ranienia się nawzajem i często dramatów.
To, że matka natura nie dała nam monogamii w pakiecie, absolutnie nie oznacza, że nie ma osób o podejściu skrajnie monogamicznym, którzy uważają, że chcą mieć męża/żonę, dzieci i żyć klasycznie.
Podejście poligamiczne jest dla nich zatem zupełnie obce. Każdy powinien żyć w
zgodzie z własnymi wyborami i nie pozwalać sobie na narzucanie stylu życia, który mu nie odpowiada.
Jednak o otwartych związkach najczęściej słyszymy w kontekście osób z „wyższych sfer”. Znanych artystów, aktorów Hollywood – wystarczy przywołać przykład Willa Smitha i jego żony.
Czy to nie jest jednak układ utopijny, dostępny dla osób, które mogą mieć z kochanką/kochankiem osobną willę i opiekunki do dzieci? Trudno mi sobie wyobrazić codzienność Kowalskiego, który wraca zmęczony z pracy do domu i postanawia z żoną otworzyć związek.
To jest zarówno trudne do zrobienia dla zwykłego Kowalskiego, jak i może doprowadzić do tego, że Kowalski nie będzie trzymał się w społecznych ryzach. Bo to rodzina sprawia, że Kowalski chodzi do pracy, wraca do domu, je obiad, ogląda Netfliksa, płaci podatki.
Rodzina jako najmniejsza komórka społeczna tworzy porządek społeczny, w którym musimy się odnaleźć, nawet jeśli nasze pragnienia są odmienne. W rodzinie najważniejsza jest kwestia dzieci i zapewnienie im bezpieczeństwa. I to jest bardzo w porządku.
Dlatego decydując się na rodzinę i dzieci powinniśmy być naprawdę w pełni świadomi, jacy jesteśmy i czego oczekujemy od życia. Z tym chyba każdy się zgodzi, że dzieci powinny wychowywać się w szczęściu i poczuciu stabilności emocjonalnej, a nie w huśtawkach emocjonalnych rodziców.
W świecie zwierząt samiec zostaje z samicą, dopóki ich potomstwo nie podrośnie i odchodzi szukać nowej partnerki. W świecie homo sapiens mamy poczucie odpowiedzialności, rozum, więzy społeczne i mężczyzna – w takim patriarchalnym układzie – utrzymuje rodzinę, pomaga finansowo i zazwyczaj zostaje z tą żoną do końca życia lub osiągnięcia przez dzieci pełnoletniości, by te zostały wychowane w bezpieczeństwie.
I tutaj – to, czego chcemy, a to, co robimy, to mogą być (dla wielu ludzi) kompletnie dwie różne rzeczy. Dlatego romanse pomiędzy osobami w małżeństwach często kończą się trwaniem w swoich rodzinach „dla dobra dzieci”.
Chociaż są nieszczęśliwi, powinność wygrywa z uczuciem?
Typowa dla społeczeństwa hipokryzja. Trwamy w związkach „dla dobra dzieci, dla małżonka”, a jednocześnie zdradzamy. Wiele osób wokół nas szuka szczęścia poza związkiem.
Z czego to wynika?
Wcale nie z tego, że wszystkie osoby zdradzające są złe, psychopatyczne, narcystyczne. Często są to zwyczajni ludzie, którzy poszukują w swoim życiu „czegoś więcej”. Od zawsze słyszymy, że takie poszukiwania są złe, zabronione, zakazane, ale to każdy nowy związek powoduje, że mamy więcej motywacji do życia, daje nam przypływ dopaminy, sprawia, że czujemy się szczęśliwi.
Podkreślę jednak, że osoba, która zdecydowała się na związek, dzieci, rodzinę, powinna być świadoma konsekwencji zdrady. Zdrada jest bardzo krzywdząca i raniąca każdą z osób, której dotyczy. Dlatego związek otwarty może być pewnym bezpieczeństwem, o ile nie jest raniący dla osoby, która akceptuje go tylko dlatego, by nie stracić partnera.
Często jest też tak, że osoba, której w związku czegoś brakuje, postanawia otworzyć się przed partnerem, by być uczciwą. Wyjawia swoje fantazje, fetysze, mówi o potrzebach i... zostaje odrzucona.
Czy my naprawdę chcemy szczerości?
Faktycznie to często się zdarza. Jako seksuolog mogę powiedzieć, że część mężczyzn ma swoje fetysze – zachowania seksualne, które mogą być ogólnie nieakceptowalne. I zaraz wywołam zgorszenie. Ale tak czasem jest. Wymieńmy takie skrajne fetysze, jak np. sikanie na partnerkę, chodzenie po domu na smyczy, ejakulacja na stopy.
One istnieją, dla wielu osób są ekstremalne, ale też nikogo nie krzywdzą. Więc mężczyzna z takimi fantazjami poznaje kobietę, którą kocha, chce z nią być, tworzyć rodzinę, to kobieta jego życia, ale ona nie akceptuje tych fetyszy, nie zgodzi się na takie seksualne propozycje. Ten mężczyzna się z nią zwiążę. I jak pani myśli, co dalej?
Ile wytrzyma bez próby zrealizowania tej fantazji? Rok, dwa, trzy, cztery? Jakiś czas będzie żył, zaprzeczając samemu sobie. Myślę, że dość krótko, a potem zaczną się zdrady. I to jest dość smutne – wolimy zamiatać problemy pod dywan niż na takie sytuacje się otwierać. Skonsultować się z seksuologiem, dojść do wspólnego seksualnego porozumienia.
Lubimy o osobie, która zdradza, myśleć jak najgorzej, jako o kimś wręcz sadystycznym, kto krzywdzi bez mrugnięcia okiem, ale samym celem zdrady nie jest skrzywdzenie partnera, tylko spełnienie własnych potrzeb?
Jeśli nie mówimy o patologicznej sytuacji, w której partner latami zdradza, to
zdecydowanie nie można powiedzieć, że zdrada wymierzona jest w partnera, co nie znaczy, że go nie krzywdzi. Ale jej celem jest zapewnienie sobie potrzeb, które aktualnie są niezaspokojone.
Żeby takim sytuacjom zapobiegać, należałoby poznać samego siebie – my o tym zapominamy. Jeśli jesteśmy młodzi, czujemy, że nie lubimy się angażować w jednego partnera na dłużej, albo że chcielibyśmy poznać innych partnerów – poczekajmy z takimi decyzjami jak ślub, dzieci.
Ludzie nie chcą poznawać samych siebie, bo wydaje im się, że każdy żyje w takich samych regułach, a to jest nieprawda. Każdy z nas ma prawo żyć inaczej – nie każdy człowiek powinien mieć męża/żonę, dzieci. Nie każdy jest do tego po prostu stworzony.
Ja widzę w moim pokoleniu dwudziestoparolatków nadal dużą presję na śluby i dzieci, ale jednocześnie dość słabą motywację. Od młodych mężczyzn słyszę, że „chcą się ustatkować, bo tak wypada” albo że „ich koledzy mają to za sobą”. Trudno mi uwierzyć, że odróżniają własne pragnienia od presji.
Często właśnie tak jest. Zanim ludzie podejmą tak ważną decyzję, jak np. posiadanie dziecka, to powinni już doskonale wiedzieć, czego chcą od życia i od partnera. Potem w układach nieszczęśliwych małżeństw to dzieci cierpią najbardziej obserwując kłótnie rodziców.
Myślę, że kultura tego, by zgodnie ze społecznym nakazem założyć rodzinę, jest w nas tak głęboko zakorzeniona, że miną wieki, zanim zaczniemy do tego podchodzić jak do życiowego wyboru-dowolności, a nie do przymusu, wyboru podejmowanego z presji.
Decyzja o otwarciu związku częściej zależy od osobowości partnerów czy od długiego stażu związku?
Myślę, że więcej będzie par, które na pewnym etapie życia zdecydowały się wejść w związek otwarty, bo często wchodząc w związek na początku czujemy się „monogamicznie”. Neurotransmitery, które się w nas wyzwalają, sprawiają, że chcemy spędzić z tą osobą całe życie. Dopiero gdy ta burza hormonalna minie, zaczynamy czuć inne potrzeby.
A jeśli wychodzimy z propozycją otwarcia związku? Oznacza to, że mamy uczciwość, by nie zdradzać?
Uważam, że podstawą w naszym życiu nie jest kierowanie się zasadami moralności, dlatego, że one powstały w jakiejś kulturze. Są kultury, gdzie całowanie się na ulicy jest niemoralne, a ja w tym nic niemoralnego nie widzę.
Nie chodzi więc o to, żeby nie zdradzać, bo to jest niezgodne z moralnością czy etyką, ale by nie robić tego, bo to krzywda, której sami nie chcemy doświadczyć. Więc zdradzając krzywdzimy wszystkich.
Najgorsze jest działanie, które powoduje krzywdę u innej osoby. Jeśli dwie osoby uznają, że chcą być ze sobą, ale mieć też innych partnerów i nikogo nie krzywdzą – to jest moralne. To jest jednak bardzo trudna kwestia, gdyby była oczywista, to by nie było tylu zdrad.
Najpierw jednak trzeba się do tego przed partnerem przyznać. A my nie jesteśmy nauczeni myślenia, że możemy chcieć czegoś więcej, to się zresztą nie spotka ze zrozumieniem społecznym.
To jest naturalne, że w większości długotrwających związków życie seksualne staje się rutyną. Dlatego wymyślono kluby swingersów, gdzie ludzie spotykają się na seks – nie tworzą ze sobą par emocjonalnych, nie zdradzają się na bokach – ale robią to razem za ogólnym przyzwoleniem.
Te kluby są popularne w Niemczech czy Holandii. Jeśli to rozwiązanie, na które obydwie strony się godzą – ale zarówno powierzchownie, jak i wewnętrznie – to może być to sposób na urozmaicenie, jeśli ktoś jest w stanie opanować zazdrość. Nie każda kobieta i nie każdy mężczyzna zniesie, że jej partner/partnerka współżyje z inną/innym na jej oczach, mając z tego wielką satysfakcję.
To chyba opcja bezpieczna pod względem emocjonalnym – partner uprawia seks z obcą osobą, z którą nie ma możliwości zawarcia uczuciowego związku?
To prawda, bo jeśli otwieramy związek dlatego, że jesteśmy partnerem znudzeni, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że zakochamy się w kimś, z kim wejdziemy w relacje po otworzeniu związku.
I pokochamy go miłością erotyczną – przy której wydzielają się neurotransmitery, które
sprawią, że stracimy zainteresowanie partnerem i go zostawimy. Związek otwarty to więc opcja dla par świadomych, które mają inne potrzeby, ale nie są znudzone. Odporne na zazdrość i otwarte.
Strasznie kontrowersyjny temat. Temat, gdzie rzeczywistość odbiega od oczekiwań…a może warto czasem pójść do psychoterapeuty, odnaleźć siebie i stworzyć stabilny, piękny związek albo odejść i żyć szczęśliwie w otwartym.