"Ultimatum: Ślub albo rozstanie"
"Ultimatum: Ślub albo rozstanie" nie ustępuje innemu hitowemu show Netflixa – "Miłość jest ślepa". Fot. Netflix

Reality shows to dzisiaj solidny fundament Netflixa. Po sukcesach "The Circle", "Miłość jest ślepa" czy głupawym "Too Hot to Handle", streamingowy gigant kuje żelazo póki gorące. "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" udowadnia, że nic nie dostarcza tyle emocji i dram, jak miłość, związki i rozstania. Ambitnej rozrywki tutaj nie znajdziecie, ale jeśli szukacie emocjonalnego odmóżdżacza i chcecie się przekonać, że.... wasz związek wcale nie jest najgorszy, to "Ultimatum" jest właśnie dla was.

REKLAMA
  • "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" to związkowe reality show Netflixa od producentów "Miłość jest ślepa".
  • Sześć stałych par decyduje, czy wziąć ślub, czy się rozstać. W tym celu na trzy tygodnie zamieszkują z innymi osobami, aby przekonać się, czy nie jest im lepiej z kimś innym i czy ich związek jest udany.
  • "Ultimatum" Netflixa to mało ambitna i niezobowiązująca rozrywka, która mimo braku logiki wciągnie fanów podobnych programów.
  • "Miłość jest ślepa" ("Love Is Blind"), nazywane przez producentów "randkowym eksperymentem", to hit Netflixa, o którym trudno było nie słyszeć. Czy da się zaręczyć z osobą, której nigdy się nie widziało? Czy związek dwóch osób, które planują swój ślub po krótkiej znajomości, ma w ogóle rację bytu? Te pytania zadawało sobie milionów widzów programu, który oprócz amerykańskiej wersji doczekał się już brazylijskiej i japońskiej edycji.

    Zachęcony sukcesem show streamingowy gigant postanowił kuć żelazo póki gorące. Do "Miłość jest ślepa" i innych przebojowych reality show Netflixa, jak świetne "The Circle" czy tandetne "Too Hot to Handle", dołączyło "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" producentów "Love is Blind". Widzowie tłumnie ruszyli przed ekrany, ale czy warto dać temu tytułowi szansę? I tak, i nie.

    Związkowe być albo nie być

    "Ultimatum: Ślub albo rozstanie", które podobnie jak "Miłość jest ślepa" prowadzi małżeństwo Nick i Vanessa Lachey, również nazywane jest "społecznym eksperymentem". Oczywiście, podobnie jak ten pierwszy tytuł, "Ultimatum" jest stuprocentowym reality show, a nie żadnym naukowym badaniem, ale przyjemności z oglądania wcale to nie odbiera. Lepiej jednak nie traktować tego programu zbyt poważnie i jak sesji z terapeutą od związków. Kilka związkowych rad z pewnością można jednak z niego wyciągnąć.

    O co chodzi w programie? Mamy sześć par – Lauren i Nate'a, Rae i Zaya, Alexis i Huntera, April i Jake'a, Madlyn i Colby'ego oraz Shanique i Randalla – które planują się pobrać. Wszyscy są oczywiście obowiązkowo atrakcyjni i młodzi (najstarszy uczestnik ma 30 lat, najmłodszy – 23), a ich związkowy staż jest w przedziale od 18 miesięcy do 2,5 roku.

    Pozorna sielanka jednak się kończy, gdy jedna połowa postawi drugiej ultimatum: ślub albo rozstanie. Zakochani będą mieć osiem tygodni, aby podjąć decyzję. Po wspólnie spędzonym tygodniu każdy wybierze innego partnera z grupy i zamieszka z nim na trzy tygodnie, aby spróbować czegoś nowego i przekonać się, czy ich pierwotny związek jest udany, czy może wręcz przeciwnie. Będą mogli to zresztą szybko porównać, bo kolejne trzy tygodnie spędzą w parach, w których zgłosili się do programu.

    Potem nadchodzi pora decyzji, a każdy ma trzy wyjścia. Jedni wrócą do stałych partnerów i się z nimi zaręczą, inni zwiążą się z nowymi osobami, z którymi zamieszkali, a jeszcze inni uznają, że nie znaleźli jeszcze swojej bratniej duszy i opuszczą "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" jako single.

    To już zdrada czy jeszcze nie?

    Pomysł tego związkowego show Netflixa jest kontrowersyjny. Podczas gdy randki w ciemno i zaręczyny po kilku rozmowach były jeszcze do zaakceptowania, to związanie się z kimś innym na kilka tygodni brzmi już dość ryzykownie. Twórcy przekonują, że to doskonały sposób na sprawdzenie, czy jest się z właściwą osobą, ale śmiało można w to wątpić. Bo czy "wiązanie się" z kimś innym na trzy tygodnie nie jest wkładaniem kija w mrowisko?

    Zresztą gdyby program naprawdę chciał pomóc ludziom zdecydować, czy być razem, czy się rozstać, to zaprosiłby innych uczestników. Problem z "Ultimatum" tkwi właśnie w ludziach – nie dość, że są młodzi i w większości niedojrzali oraz niedoświadczeni, to pary mają zwyczajnie za krótki staż. Trudno więc uwierzyć w to, że faktycznie chodzi im o stały związek, a nie o randki i flirt. Bo jaki jest sens decydować, czy wziąć ślub, gdy masz dwadzieścia kilka lat i jesteś z kimś półtora roku?

    Byłoby o wiele sensowniej, gdyby uczestnicy mieli 30-40 wiosen i byli ze sobą przez kilka (lub więcej) długich lat. Wtedy stawka byłaby nieporównywalnie znacznie większa, a na horyzoncie pojawiłaby się nuda w związku czy zwykłe zmęczenie materiału, czyli tematy, które parom o długim stażu nie są obce. Dzięki temu program byłby po prostu bardziej ekscytujący i łatwiej byłoby się zaangażować w losy uczestników.

    Format programu oraz profil uczestników nie pozostawia więc wątpliwości – chodzi wyłącznie o oglądalność, którą podbijają dramy: wątpliwości, kłótnie, dylematy, ataki zazdrości. A tych jest tutaj sporo. Zachowania "nowych" par są bowiem na krawędzi zdrady i sprawiają wrażenie dobrej zabawy i skoku w bok bez konsekwencji. Można się więc domyślać, że po powrocie do stałego partnera, łatwo nie będzie.

    Miłość, a nie randki

    Tyle krytyki, ale co z pozytywami? "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" ma jedną przewagę nad innymi związkowymi show. Tutaj nie chodzi o randki, ale o miłość. Mimo że staż par w programie nie nie jest najdłuższy, to nie ma wątpliwości, że ci ludzie się kochają. Nie przyszli tutaj sami, aby poznać "drugą połówkę" – przyszli z kimś, kto faktycznie im jest bliski. To dodaje "Ultimatum" emocji, o jakie trudno w programach, które polegają po prostu na niezobowiązującym flircie z obcymi osobami.

    Mimo że ultimatum w związkach jest raczej czerwoną flagą i lepiej nie próbować tego w domu, to powiedzmy to sobie szczerze: parom nie są one obce. Połączmy więc iście telewizyjne związkowe ultimatum z parą, która naprawdę się kocha i bum! Mamy program, który – jeśli przymkniemy oczy na jego faktyczny sens i logikę formatu – sprawi nam po prostu przyjemność. Pośmiejemy się, podumamy, trochę popłaczemy i pokibicujemy ulubionym parom. Może zastanowimy nad swoim związkiem (co może mieć jednak opłakane skutki)?

    Fanom podobnych formatów "Ultimatum" może przypaść więc do gustu bardziej niż "Miłość jest ślepa" – mieszanie par to w końcu bardziej intrygujący koncept niż decydowanie, czy wyjść za kogoś, kogo dopiero się spotkało. Jeśli lubicie więc związkowe dramy i leniwe weekendy spędzone na oglądaniu kiczowatych programów w łóżku, to dopiszcie "Ultimatum" Netflixa do swojej listy tytułów do zobaczenia. Wstydliwa przyjemność na całego.

    Czytaj także: