– Kiedy przeglądam ogłoszenia z mieszkaniami na wynajem, to włosy stają mi dęba. Jeszcze kilka miesięcy temu ceny były o jakieś 800 zł niższe, a przez wojnę rynek skurczył się o połowę. Niestety skończyły mi się opcje – mówi naTemat Krystian, 34-latek, który podobnie jak wielu innych młodych ludzi utknął w mieszkaniu wynajętym w pandemii, bo przez kryzys i Rosję nie stać go na zmianę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pandemia COVID-19 dla wielu osób okazała się możliwością do wprowadzenia zmian w swoim życiu. I nie chodzi tutaj o inną dietę, czy nową pracę, ale o zmianę mieszkania. Jedną z osób, które skorzystały z takiej okazji jest Mateusz. 32-latek opowiada nam, że zawsze narzekał na zgiełk w centrum miasta i marzył o mieszkaniu z ogrodem. Lockdown i szalejący koronawirus pozwoliły mu zrealizować to marzenie.
Nie stać nas nawet na dwa pokoje
– Ceny spadły i dwupokojowe mieszkanie na Białołęce na nowoczesnym osiedlu można było wynająć za 2000 zł z 500-złotowym czynszem. To była prawdziwa okazja – mówi naTemat.pl Mateusz.
– Do pracy nie musiałem dojeżdżać, bo pracowałem zdalnie, ale nawet kiedy zniesiono lockdown, to dojazd do centrum z Białołęki nie trwał dłużej niż 25 minut – zachwala nasz rozmówca. Wszystko zmieniło się z końcem pandemii.
– Trzeba było wrócić do biura, dojazd do pracy przez korki z 25 minut wydłużył się do 1,5 godziny, a właściciel przez kryzys podniósł koszt najmu. Okazało się też, że nowo wybudowane osiedle nie ma podłączenia do miejskiej sieci ciepłowniczej, tylko ogrzewane jest gazem, więc nasz budżet dotkliwie ucierpiał przez rosyjski szantaż gazowy. Dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę mieszkania. Ale patrząc na obecne ceny najmu nie stać nas nawet na dwupokojowe mieszkanie na zachodnim brzegu Wisły – żali się Mateusz.
Mój budżet tego nie wytrzyma
W podobnej sytuacji jak Mateusz znalazła się także Kinga. 28-latka wynajęła w połowie 2020 roku kawalerkę na Ursynowie. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku płaciła za nią 2000 zł już z opłatami. Teraz przez inflację i podwyżki co miesiąc przelewa właścicielowi już 2200 zł i to jest jej maksimum.
– Pracuję w małej firmie jako pomoc biurowa i zarabiam 3500 na rękę, więc nie stać mnie, żeby płacić więcej – mówi nam Kinga. Ale to nie wzrost kosztów najmu zmotywował ją do zmiany mieszkania.
– Mam kłopotliwego sąsiada. Wzywanie policji, rozmowy ze spółdzielnią – nic nie pomogło. Nie mam już siły i chcę się stąd wyprowadzić. Przez ponad rok był spokój, ale to, co się teraz dzieje mnie przerasta. Sęk w tym, że nie bardzo stać mnie na inne mieszkanie w Warszawie. Wynajem kawalerki w tym budżecie jest bardzo trudny – przyznaje Kinga.
Wrócę do rodziców
W podobnej potrzebie jest Piotrek. 33-letni informatyk od czerwca 2020 do teraz wynajmuje kawalerkę w Gdańsku, za którą płaci 2200 zł z opłatami. Musi ją jednak opuścić z końcem maja, ponieważ właściciele mieszkania wypowiedzieli mu umowę.
– Zażądali ode mnie 2500 zł miesięcznie plus 70 zł za prąd ze względu na inflację. Nie mam do nich pretensji, bo pewnie mają to mieszkanie na kredyt, a wiem, jak bardzo raty poszły do góry. Nie mogłem się jednak zgodzić na ich warunki, bo autentycznie mnie na to nie stać – opowiada nam Piotr.
Po miesiącu poszukiwań jest w kropce ze względu na ceny. – Nie udało mi się do tej pory znaleźć czegokolwiek, bo nawet jak cena najmu jest do przebolenia, to właściciel żąda zaporowej kaucji, która czasami wynosi dwukrotność czynszu. Nic to, najwyżej wrócę do rodziców i będę dojeżdżał, bo na mieszkanie w Gdańsku już mnie nie stać – przyznaje.
30 proc. Gdańsk, 46 proc. Łódź
Nie ma się co dziwić. Widzieliście ostatnio ceny mieszkań w Warszawie, Krakowie, czy innych dużych miastach? Używając bardzo niemedycznej diagnozy – to, co teraz wyprawia się na rynku, jest po prostu chore. Wystarczy przejrzeć nawet grupy na Facebooku.
Takie ceny za mieszkania i takie reakcje na nie to nie wyjątek.
Ale żeby nie opierać się tylko na ogłoszeniach w social mediach, zwróciliśmy się o dane do jednego z portali z nieruchomościami. Niestety te nie są optymistyczne. Tylko w ciągu niecałych dwóch miesięcy cena wynajmu mieszkań w niektórych miastach podskoczyła aż o 30 proc.
Przykładowo za kawalerkę w Łodzi jeszcze w 17 lutego płaciło się średnio 1684 zł miesięcznie, a już pod koniec kwietnia za takie samo mieszkanie trzeba zapłacić o 46 proc. więcej, czyli około 2463 zł.
Dwupokojowe mieszkanie w Gdańsku dwa miesiące temu można było wynająć średnio za 2518 zł. Teraz za takie samo lokum trzeba zapłacić 30 proc. więcej, czyli około 3279 zł.
W stolicy ceny nie podskoczyły tak mocno, bo średnio 12-18 proc. w zależności od wielkości mieszkania, ale nadal są powalające, bo za kawalerkę trzeba zapłacić miesięcznie 2459 zł, a za dwupokojowe mieszkanie ponad 3700 zł.
Generalnie we wszystkich dużych miastach w ciągu ostatnich dwóch miesięcy czynsze najmu wzrosły i to znacznie. Dlaczego? Według analityków z firmy HRE Investments są cztery główne powody.
– Powroty rodaków z zagranicy, napływ imigrantów głównie z Ukrainy, ale i Białorusi, powrót studentów na uczelnie oraz pracowników do biur – wymienia Bartosz Turek, analityk z HRE Investments, którego cytuje Money.pl.
To sprawia, że ceny wynajmu mieszkań są dużo droższe niż przez pandemią koronawirusa, a będą jeszcze drożeć.
– Jeśli ten trend w kolejnych miesiącach się utrzyma, to przeciętne stawki mogą być nawet o około 15 proc. wyższe niż przed rokiem – prognozuje ekspert.