Polska kadra jest jak pudełko czekoladek. Tym razem gorzka, na słodkości trzeba poczekać
Krzysztof Gaweł
14 czerwca 2022, 23:32·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 czerwca 2022, 23:32
Polscy piłkarze kończą czerwcowy maraton w Lidze Narodów w iście japońskim stylu, czyli jako tako. Bywały momenty świetnej gry, bywały chwile grozy i wstydu, a także momenty triumfu i nawet przebłyski geniuszu. Na wielkim placu budowy przed mundialem w Katarze można powiedzieć, że nasz zespół jest jak pudełko czekoladek. I nigdy nie wiesz, na co trafisz tym razem.
Reklama.
Reklama.
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Polscy piłkarze nie potrafią zagrać stabilnie i na wysokim poziomie - fizycznym i emocjonalnym - dwóch czy trzech meczów z rzędu. Pracujemy ciężko, szukamy rozwiązań i optymalnego składu przed mundialem w Katarze i chyba najlepiej wyniki Biało-Czerwonych postrzegać przez pryzmat tego, co czeka nas za niecałe pół roku. Bo inaczej można by pomyśleć, że trener Czesław Michniewicz pobłądził i testuje na oślep. A tak nie jest.
Niezły mecz z Walią wygraliśmy we Wrocławiu tak, jak należało to zrobić (2:1). Czekoladka była słodka, choć nie wykwintna. Ale słodka. Potem z pudełka wylosowaliśmy coś obrzydliwego i z czarnych snów, choć ponoć w Belgii mają najlepsze czekolady świata. Nie dla nas, ta była gorzka, a każdy jej kawałek (zwłaszcza w drugiej połowie) bolał niemożebnie. Wszak było 1:6.
I znów kolejny smak, tym razem z Rotterdamu. Zrazu słodko, potem niebo w gębie, a na koniec dziwne pomieszanie smaków i gorycz, która zbliżała się krok po kroku. By finiszować smakiem lekkiej słodyczy, ulgi i szczęścia. Na remis, taki w sam raz 2:2. I na koniec czerwcowego łasuchowania w Lidze Narodów jeszcze inny smak. Momenty były, już wydawało się, że wybuchnie słodycz przewspaniała, ale skończyło się gorzkim smakiem porażki (0:1).
Taka jest właśnie dziś reprezentacja Polski, czy się nam to podoba, czy nie. Mamy momenty, mamy chwile geniuszu i kapitalnej gry, a potem jakieś momenty zapomnienia, zaniechania, zaćmienia które dotyka wszystkie członki na murawie. I walczymy, co trzeba cenić i z czego się cieszyć. Los bywa przewrotny - to Holandii zabierze triumf po karnym w końcówce, to nam remis z Belgią w tej samej fazie gry. Pomieszanie smaków i doznań, iście polskie.
Ciekawa jest ta Liga Narodów, dobrze się ją ogląda i człowiek za nic nie chciałby wracać do gry o pietruszkę. Mamy za sobą bardzo intensywne dwa tygodnie i kamień węgielny wmurowany pod mundial. Nasza drużyna to na razie duży i rozgrzebany plac budowy, po którym inżynier Michniewicz przechadza się w kasku ochronnym i zerka, gdzie i co poprawić. Majster i jego ekipa mają plan, wdrażają poprawki i obserwują. To dobrze.
A wśród robotników bywa jak to w życiu. Jedni z szerogowych murarzy zaraz awansują na brygadierów i będą w Katarze budować razem. Tacy Nicola Zalewski, Jakub Kiwior, Szymon Żurkowski. Inni skończą na podrzędnych placach budowy w ligowej młócce, starając się stworzyć coś z niczego, o ile będą w stanie. I tutaj musimy zaliczyć naszych szpeców rodem z PKO Ekstraklasy. By nie zadrwić jak selekcjoner z naszej myśli szkoleniowej...
I cóż, szkoda nam porażki z Belgami, bo twierdza PGE Narodowy drugi raz z rzędu padła. Jesienią przeciw Madziarom (1:2), w czym palce maczał Paulo Sousa. A teraz z Czerwonymi Diabłami, które są dla nas na razie nieosiągalne. Belgijska czekolada jest wykwintna, smaczna i bardzo droga. A my mamy co chcieliśmy - wzór, szansę do porównania i do spróbowania. No i wciąż mamy czas, by nasze delicje zachwyciły wszystkich w listopadzie.