Europejka w Tanzanii - oryginalna relacja z oryginalnego Fashion Weeka
Mickey Wyrozębski
10 grudnia 2012, 11:35·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 grudnia 2012, 11:35
Półtora roku temu dzięki mojej fantastycznej koleżance Marlenie Woolford miałam przyjemność pokazać jedną z moich kolekcji w londyńskim The Reform Club, na imprezie towarzyszącej London Fashion Week. Po powrocie do Polski zaczęłam szukać eventów, gdzie mogłabym jednocześnie poznawać świat i pokazywać moje kolekcje. Tak zostałam zaproszona na Swahili Fashion Week w Tanzanii.
Reklama.
Nie miałam wtedy pieniędzy na wyjazd, a impreza odbywa się raz w roku (nie mają tam zimy, więc pokazują tylko letnie kolekcje). Poczekałam więc cierpliwie rok. Miałam czas, żeby się przygotować, zgromadzić środki, pomyśleć nad kolekcją, którą chciałabym pokazać w Afryce. Obejrzałam projekty lokalnych designerów. Większość z nich kolorowa, po naszemu wręcz kiczowata. Chciałam pokazać coś innego. Minimalizm, prostota. Czerń, trochę złota.
Zaprosiłam do współpracy Kamila Bohdanowicza z BERLINCUT, grafika, którego bardzo cenię. Znaleźliśmy w internecie afrykańskie „złote myśli”. Kamil przygotował projekty na nadruki. Miały być one klamrą spinającą kolekcję. Kupiłam bilet. Przed wylotem zrobiłam mini lookbook z przepiękną czarną modelką z Kenii, mieszkającą w Krakowie Marsshą. Była zachwycona moim szczerym zainteresowaniem tym regionem.
Tanzania oszołomiła mnie swoją urodą. Przemili ludzie, z wielką ciekawością patrzyli na białą kobietę. Masaje podchodzili na ulicy proponując uzdrawiające korzenie i korę drzew. Gorąco i dziko w środku wielkiego miasta Dar es Sallam. Po dwóch dniach od przylotu rozpoczęły się przygotowania do Fashion Weeku. Byłam zaskoczona bardzo sprawną organizacją. Sporo koordynatorów, świetny podział pracy. Przymiarki, próby makijażu, wybór muzyki. Każdy wiedział gdzie jest Polska! Ale nikt nie kojarzył afrykańskich sentencji, które wybraliśmy na koszulki z Kamilem. Śmiałam się, że to może lepiej, bo wyobraziłam sobie gościa z Afryki na pokazie w Polsce z przysłowiami na bluzkach: "Nr 1 Baba z wozu koniom lżej", "Nr 2 Żeby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała".
Fashion Week odbywał się w Golden Tulip – ogromnym, luksusowym hotelu nad Oceanem Indyjskim i trwa przez trzy dni. Pierwszego dnia pokazy miały się zacząć się o 18. Przychodzę, nikogo nie ma. Pytam jeszcze raz. Pokaz zacznie się o 19. Przychodzę, nikogo nie ma. Pytam jeszcze raz. Pokaz zacznie się o 20. Okazało się, że Tanzańczycy mają specyficzne podejście do czasu. Pokaz zaczął się po 22. Przybyły rzesze pięknych i bogatych ludzi, którzy stanowili ogromny kontrast do biedy, którą widzi się tu na ulicach miasta (mężczyźni prowadzą przyczepy z towarem biegając jak konie by zarobić jakikolwiek grosz).
To było fatastyczne! Każda modelka miała inne buty, niektóre z nich były tak niewygodne, że dziewczyny potykały się. I wszystkim się podobało. Afrykańskie kolekcje w wielbłądy, chaty, ozdobione suchymi liśćmi, częściami z puszek od piwa. Dla mnie to było coś nowego. To zmieniło mój stosunek do mody. Jak bardzo może być ona umowna. Jak pewne szczegóły niekoniecznie muszą być istotne. Najważniejsze, że wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni. Producentem pokazu był pochodzący z Holandii, lecz mieszkający w RPA Jan Malan. Pytam: „Jan! Nie wzięłam z Polski butów do kolekcji, a oni nic tu nie mają. Każda para inna. Muszę robić co się da, żeby pokaz się udał, puść mi głośniej muzykę”. Zaśmiał się i mówi: „Tu jest Afryka, tu każdy robi co się da. I o to chodzi”.
Po pokazie do mojego apartamentu przychodzili styliści i lokalne gwiazdy, abym ubrała ich na następny dzień eventu. Przychodzili przedziwni milionerzy, którzy dorobili się na diamentach. Byłam gwiazdą.
Przywiozłam damskie ubrania. Czarni modele uparli się, że chcą dla mnie chodzić i założyli najbardziej unisex ubrania z kolekcji. Zabrakło mi jednej sylwetki do pokazu. Kupiłam spodnie na lokalnym markecie. Potem okazało się, że identyczne miał prowadzący tą imprezę, więc każdy myślał, że ja go ubrałam. Nawet pięć minut przed moim pokazem nie byłam w stresie. Cokolwiek by się nie wydarzyło i tak by było fajnie.
Kolekcja okazała się strzałem w dziesiątkę. Zebrałam duże brawa, klientki przychodziły do mojego apartamentu na przymiarki, dostałam propozycję zorganizowania kolejnego eventu MOZCAU, tym razem zamkniętego dla klientek. Mogę być z siebie dumna.
A świat jest mały. Moja czarna modelka z Krakowa napisała do mnie, że zna ich tu wszystkich, chodziła w poprzednich edycjach Swahili Fashion Week. I że mam ich pozdrowić. Jesteśmy wszyscy jedną wielką rodziną.
Zachęcam wszystkich do realizowania swoich marzeń, jak bardzo nie byłyby one nietypowe. I dajmy sobie trochę luzu! Nie wszystko musi być perfekcyjne.