nt_logo

Autobiografia Andrei Bocellego: światowej sławy tenor szczerze o swoim życiu 

redakcja naTemat

27 lipca 2022, 09:19 · 4 minuty czytania
Autobiografia Andrei Bocellego to rzadka okazja, aby wniknąć w umysł jednego z najbardziej utalentowanych i, co więcej, najbardziej zdeterminowanych, muzyków naszych czasów.


Autobiografia Andrei Bocellego: światowej sławy tenor szczerze o swoim życiu 

redakcja naTemat
27 lipca 2022, 09:19 • 1 minuta czytania
Autobiografia Andrei Bocellego to rzadka okazja, aby wniknąć w umysł jednego z najbardziej utalentowanych i, co więcej, najbardziej zdeterminowanych, muzyków naszych czasów.
Fot. materiały prasowe / Świat Książki
  • Muzyka ciszy” to unikalna okazja, aby poznać losy jednego z najsłynniejszych muzyków na świecie. 
  • Bocelli sam spisał i zredagował swoje wspomnienia z pierwszych 40 lat życia. 
  • Swojej książce postanowił nadać jednak dość niespotykany wydźwięk: technicznie rzecz biorąc, to wcale nie Andrea Bocelli jest jej głównym bohaterem…

Gdyby Bóg umiał śpiewać, brzmiałby pewnie jak Andrea Bocelli — tak stwierdziła swego czasu Celine Dion. I raczej nie jest w tym twierdzeniu osamotniona. Miliony sprzedanych płyt, dziesiątki tysięcy wyprzedanych koncertów i lista duetów, za którą dałby się pokroić każdy artysta na świecie, mówią same za siebie. 

A właściwie, nie mają innego wyjścia — sam Bocelli chroni swojej prywatności, wywiadów udziela rzadko, a jeśli już, to z reguły po włosku, bo jego angielski obciążony jest dość twardym akcentem. Nie komentuje plotek na swój temat, nie lansuje się na okładkach kolorowych pism. Jeśli już zdarzy mu się porozmawiać z dziennikarzami, to niewielu udaje się nakłonić go do wyjścia poza strefę komfortu, jaką jest muzyka i sprawy bezpośrednio wynikające z jego działalności.  

Jest jednak sposób, aby dowiedzieć się, jakim cudem — bo biorąc pod uwagę pewne okoliczności, inaczej kariery Bocellego nazwać nie można — ten chłopak z toskańskiej wioski potrafi zaczarować swoim głosem publiczność na największych światowych arenach. Wystarczy przeczytać książkę, którą sam napisał. O sobie. 

O czym jest „Muzyka ciszy”?

Otwierając książkę, na której okładce widnieje nazwisko Bocellego, można się nieco zdziwić. Z pierwszych kilku stron nie wynika wcale, aby miała być to historia jego życia — głównym bohaterem jest niejaki Amos. 

Bocelli usprawiedliwiał się, że tego rodzaju zabieg literacki pozwolił mu przejąć większą kontrolę nad wykreowanym, bądź co bądź, w książce światem: — To sztuczka, dzięki której zachowałem większą przejrzystość narracji — mówił w rozmowie z dziennikarzami „The Hollywood Reporter”.

Jak taka „sztuczka” zadziałała na czytelników? Warto samemu wyrobić sobie zdanie, bo to rzeczywiście dość niecodzienna perspektywa: z jednej strony czytamy o ikonie popkultury, którą tak dobrze „znamy”, a z drugiej… no właśnie, czy my rzeczywiście znamy Andreę? Albo Amosa?

Abstrahując od metafizycznej strony całego przedsięwzięcia, oddanie głosu Amosowi sprawia, że  „Muzyka ciszy” nawet nie musiała specjalnie prosić się o ekranizację. Film pod tym samym tytułem co książka, wszedł na ekrany w 2017 roku. Jedną z kluczowych ról — nauczyciela śpiewu, zagrał w nim Antonio Banderas. 

Krótko po swoim debiucie literackim, Bocelli musiał dość szybko przyswoić sobie również warsztat scenopisarski. Chciał być jak najbliżej historii, która miała zostać zekranizowana: — Czytałem i wprowadzałem zmiany do scenariusza. Dużo rozmawiałem ze scenarzystką, sam napisałem kilka scen, w tym finałową — zwierzał się Bocelli. 

Trudno się dziwić, że artysta chciał mieć wpływ na kształt filmu. Muzyka ciszy” to bardzo osobista opowieść. Być może dlatego, że skryty za fasadą głównego bohatera artysta nie ma oporów, aby mówić otwarcie o tym, kim jest — bez ogródek i bez upiększania rzeczywistości. 

Andrea Bocelli nie jest „cudownym dzieckiem”. Długo pracował na sukces

Mogłoby wydawać się, że jego życie zostało zdefiniowane przez chorobę, która w wieku 12 lat całkowicie pozbawiła go możliwości widzenia. Lektura „Muzyki ciszy” pozwala jednak zrozumieć, że Bocelli, tak samo jaki wiele innych ociemniałych czy niedowidzących, radzi sobie w codzienności doskonale, a pozorna ułomność wcale nie stanowiła przeszkody na drodze do wielkiej kariery. 

Bocelli przyszedł na świat w toskańskim Lajatico, w 1958 roku. Jego rodzice należeli do średnio zamożnych posiadaczy ziemskich. Na terenie majątku produkowano wino, ojciec Andrei miał też sklep z maszynami rolniczymi. 

Mały Andrea (czy raczej: Amos) od najmłodszych lat mógł liczyć na wsparcie rodziny. Świadomi tego, że jaskra, na którą cierpi maluch, będzie stopniowo odbierała mu wzrok, Edi i Alessandro umieścili syna w specjalistycznej szkole z internatem. I, mimo że Andrea uczył się dziurkować papier w myśl zasad alfabetu Braille’a, a nie pisać piórem, poza tym niczym mnie różnił się od rówieśników. Psocił, dokazywał, ale też od najmłodszych lat przejawiał zamiłowanie do muzyki, zwłaszcza w wykonaniu wielkich mistrzów opery. 

Jednego z nich spotka chwilę po swojej pierwszej trasie koncertowej. Franco Corelli, bo o nim mowa, nie będzie mógł się nachwalić debiutanta: 

Mistrz był bardzo zadowolony z niezwykłych umiejętności młodych śpiewaków, spośród których duże wrażenie zrobił na nim tenor imieniem Amos. Jego wykonanie arii było dla Corellego wyjątkowo emocjonujące, ze względu na głos pełen patosu, przyjemnie brzmiący i smutny, który do głębi wzrusza publiczność. Amos nie wierzył własnym uszom, kiedy na krótko przed wyjazdem jeden z kolegów z kursu przeczytał mu artykuł. Jak dziecko wyrwał z jego rąk gazetę i przycisnął ją do piersi, obiecując sobie, że zachowa ten dokument na całe życie” Andrea Bocelli

Trudno się dziwić radości Bocellego. W momencie, w którym otrzymał pochwałę od mistrza, był już po 30-stce, miał żonę, ukończone studia prawnicze i odczuwał narastającą z roku nas rok frustrację. 

Bocelli długo nie dopuszczał bowiem do siebie myśli, że mógłby robić karierę jako śpiewak. Jako dziecko, owszem, wygrywał konkursy wokalne, a na każdym niemal zgromadzeniu rodzinnym zaliczał amatorskie recitale. W miarę jak dorastał, pochłonęły go inne pasje. I choć muzyka zawsze była blisko — doskonalił grę na fortepianie, flecie, saksofonie czy trąbce — to komponowane przez niego utwory nie niosły się poza ściany klubu, w którym regularnie grywał. 

Do śpiewania wrócił przez przypadek: pewnego dnia podsłuchał go stroiciel fortepianów. Zgodnie z jego sugestią Bocelli udał się do nauczyciela śpiewu. Niećwiczony przez lata głos dyskwalifikowałby go jako śpiewaka operowego. Ale już pop opera — gatunek niemal stworzony na potrzeby stadionów i wielkich sal koncertowych — stała przed nim otworem. Pod warunkiem że znalazłby się ktoś,  kto by go na te wielkie areny wprowadził.

Tym kimś okazał się Zucchero. Tak, ten Zucchero. Panowie poznali się jednak na długo przed tym, zanim nauczyliśmy się rozpoznawać nieśmiertelny hit “Baila” po pierwszej nutce. Co więcej, z naszej polskiej perspektywy, to Bocelli, nie Zucchero jako pierwszy zawojował międzynarodowe listy przebojów. “Time to Say Godbye” wdrapał się na szczyty w 1996, taneczna “Baila” dopiero pięć lat później. 

Niemniej jednak, pod koniec lat 80. Zucchero miał już status włoskiego pop-bożyszcza, a Bocelli wciąż grywał do kotleta. Pewnego dnia znajomy Andrei zaproponował mu udział w przesłuchaniu. Zucchero potrzebował tenora, który nagra demo do jednego z utworów. Docelowo partię miał wykonywać nie kto inny, jak wielki Pavarotti. 

Bocelli nagrał więc początkowe frazy piosenki pod tytułem “Miserere” i czekał na opinię. Odpowiedź nadeszła od samego mistrza opery, który „nie mógł uwierzyć, że Amos jest zwykłym pianistą w lokalu na prowincji” - czytamy we wspomnieniach Bocellego. Sen zaczął się spełniać. I trwa do dzisiaj.