Disco polo nie jest prowincjonalnym folklorem, jak chciałyby to widzieć elity. To muzyka Polaków i Polek — bijąca popularnością polskie kawałki hip-hopowe, czy takie gwiazdy "oficjalnej" sceny jak Dawida Podsiadło i Sanah.
Jak bawią się fani gatunku, który wyrósł z marzeń o Zachodzie, by przeistoczyć się w dyskotekowe hity z podtekstem erotycznym?
Dziewczyna zawsze jest piękna. Sukienka i róże — czerwone. Zaś impreza "kozacka" i/lub "do białego rana". W tle wybijają aluzje seksualne, ale właśnie — aluzje. Koniec końców disco polo to dziś nie tylko muzyka dyskotekowa, ale i familijna.
Że w tekście "Lejdi nie z tego świata, dzisiaj będziemy latać" chodzi o orgazm, 10-latek nie załapie. Z kolei "Rozpłynę się twym smakiem z twoim afrodyzjakiem" (cunnilingus) może sprawić problemy interpretacyjne i jego babci.
W graniczącej ze Słupskiem Kobylnicy nie ma za wiele do roboty. Ot, trzy cmentarze i jedna zabytkowa kostnica. Kilka sklepów, kościół, jakich w Polsce wiele i młyn. Miał tu być zajazd, ale młyn spłonął i została smętna ruina. Jak na zamieszkaną przez niespełna 3 tys. osób wioskę, to i tak nieźle.
Ale mieszkańcy mają z czego być dumni — od 11 lat cała polska zna ich wieś za sprawą Disco Hit Festival. Co z tego, że scenę rozkładają na terenie sąsiedniego Kwakowa, skoro wszyscy i tak kojarzą festiwal z Kobylnicą.
Kto tu nie grał? Same największe gwiazdy — bo i Bayer Full i Top One, a nawet Boysi. W tym roku Sławomir zaśpiewał premierowo swoją nową piosenką, było też "Ona tańczy dla mnie". Wszystkie dziewczyny tańczyły, jak gdyby to o nich śpiewał Radek z Weekendu. A na deser Shazza — młodzi nie pamiętają, ale Shazza jest królową disco polo, tak jak Michael Jackson jest królem popu.
"Gram, zawsze gram i idę na całego"
W Polsce właściwie nie pisze się o disco polo gatunku bez popadania w jedną z dwóch klisz. W post-chłopomanię lub też chamo-fobię.
Bo i większość niekoniecznie młodych, choć wykształconych i z wielkich ośrodków miejskich widzi disco polo w pierwszej kolejności przez pryzmat jego odbiorców — wyimaginowanego "ludu" od którego chcą odizolować się murem pogardy. Disco polo zdarza się, może nie tyle słuchać, co puścić i tym, którzy nigdy by się do tego nie przyznali. Ale co w złym guście, to nie my — bo my tak tylko ironicznie.
Tymczasem 243 mln odtworzeń "Miłości w Zakopanem" na YouTubie nie nabiło wyłącznie te 26 proc. Polek i Polaków słuchających disco polo na co dzień. Dla porównania — najczęściej odtwarzany polski kawałek hip-hopowy - "Na szczycie góry" Grubsona doczekał się "zaledwie" 134 mln.
Do Kobylnicy zjeżdżają wielopokoleniowe rodziny, samochodami zapchanymi po korek. Część z nich spędza wakacje w oddalonej zaledwie o 18 km Ustce czy w Rowach (29 km). Kawałek, ale z takiej atrakcji szkoda nie skorzystać.
Gdy nazajutrz na plaży w Ustce koncert — również niebiletowany — da wspomniany już raper Grubson, którego trudno nazwać wykonawcą niszowym, pod sceną nie będzie nawet połowy tłumu zgromadzonego na Disco Hit Festival.
Odpust discopolowy
Zbliżamy się do terenu festiwalu. Oddalenie od centrum Słupska napędza lokalną przedsiębiorczość (lub: cwaniactwo) — za jeżdżące w te i nazad busy trzeba zapłacić 25 zł, ale taksówki są i trzy razy droższe, mimo że dystans wynosi zaledwie 12 kilometrów.
Gospodarze, którzy mieli akurat kawałek wolnego pola od ulicy, założyli tymczasowe parkingi. Niektórzy pokusili się nawet o reklamy w kolorach odblaskowych flamastrów — baner "Disco polo parking" zachęca kulą dyskotekową.
Nie brakuje i festynowo-odpustowych atrakcji — dmuchanych zamków do skakania, waty cukrowej, balonów wypełnionych helem, czy stoisk z opaskami na baterie. Te ostatnie, częściej niż na głowach dzieci, można będzie zobaczyć za chwilę u dziewczyn. Najpopularniejszy motyw? Korona. I trudno się dziwić, bo i każda kobieta jest w świecie disco polo księżniczką.
"Piękna jak kot, niewinna tak jak dziecko"
Panie z piosenek zawsze są piękne, seksowne (choć tego słowa próżno szukać w tekstach — o seksie w disco polo chętnie, byleby bez słowa na "S"). I to wokół nich orbituje gros utworów. Te pozorne hołdy lenne bardziej przypominają jednak polowanie na najlepszą zwierzynę w dyskotece. A która kobieta nie lubi być tą jedyną — pożądaną i adorowaną?
No, może te, które chciałyby być raczej femme fatale — na przykład zbuntowanym aniołem z piosenki zespołu Łobuzy ("pokazuje rogi, a do nieba nogi prawie jej sięgają", "mówili mi, uważaj na nią, takie kobiety serca łamią, mama nie przepada za nią", "ona czyni cuda, może to się uda, choć nie jest święta"). Inne widzą się raczej w roli zdobywanej.
Gdy ze sceny pada polecenie (oczywiście do pięknych pań), żeby "czarne kręciły bioderkami" (nie dam głowy, czy np. nie skakały, jako że tego typu zachęty do zabawy pojawiały się właściwie przed każdą piosenką), jestem zdezorientowana.
Fotograf śmieje się, że to i do mnie - "czarna" to w disco polo dziewczyna z ciemnymi włosami. Widzę, że okoliczne brunetki ochoczo dostosowują się do poleceń ze sceny. I trudno się dziwić — w disco polo znacznie częściej można usłyszeć o ponętnych blondynach.
Tymczasem wokalista zespołu Menelaos wyśpiewuje: "Jej włosy są jak kawa, ta laska cudna sprawa. Uwielbia szybkie fury, bo czarne to kocury", "Spojrzałem w jej oczęta, dziewczyna jest przepiękna. Taka to mi pasuje, dziewczyna, co świruje".
Niby fajnie, niby miło — kobiety są tu obiektami westchnień, może i muzami, ale co same mają do powiedzenia "przekozackie laski" nosicielki czerwonych sukienek i właścicielki "ocząt niebieskich"?
Królowa jest tylko jedna
Gdy disco polo startowało, kobiecych narracji było więcej. Żeby wspomnieć, chociażby Shazzę. Może i oddawała się w szale uniesień w hicie "Bierz, co chcesz", ale była podmiotem opowiadającym między wierszami o kobiecej seksualności, nie zaś obiektem seksualnym.
Na Disco Hit Festival o pragnieniach kobiet śpiewa właściwie tylko Małgorzata Główka z zespół CamaSutra: "zerwij ze mnie wszystko i rób co, chcesz. Coraz mocniej, coraz mocniej kochaj mnie, chcę być moim ciałem, rozkoszował się, będę twoja twoja, dzisiaj tego chcę".
W latach 90., gdy disco polo nie miało jeszcze wstępu na antenę Telewizji Polskiej, Shazza z hukiem przebijała szklane sufity. Współprowadziła w Polsacie "Disco Relax" zbierające przed telewizorami miliony Polaków, pojawiła się na okładce "Playboya", a nawet miała supportować Michaela Jacksona podczas koncertu na Bemowie w 1996.
Nie udało się, bo organizatorom nie pasowały jej discopolowe korzenie. Zdecydowali się na Formację Nieżywych Schabuff pasującą do Jacksona jak pięść do nosa. Tymczasem jak na tamte czasy była jedną z najbardziej świadomie kreujących swój wizerunek artystek. Trochę wamp, trochę córka faraona (fascynacji starożytnym Egiptem nigdy zresztą nie kryła).
Do tego jej teledyski charakteryzowały zazwyczaj działające na wyobraźnię przemiany ze zwykłej dziewczyny w "elegancką i pewną siebie panią". Spełnienie marzeń o dostatku i wielkim świecie, który miał przyjść wraz z 1989, ale wciąż nie było go widać.
Biesiadło
Na teren festiwalu nie można wnosić jedzenia, ani alkoholu, konsumpcja trwa za to w najlepsze z boku sceny. Menu odbiega od tego, co można dostać na targach śniadaniowych i nocnych marketach.
Do wyboru kebab, chleb ze smalcem, pieczony oscypek od górala, który pofatygował się z Podhala na Kaszuby. Rekordy popularności jednak biją stare, dobre zapiekanki z pieczarkami, serem i sosem czosnkowym, no i przede wszystkim grill.
Zapach pieczonego mięsa unosi się nad terenem całego festiwalu i trudno się dziwić — spoceni kucharze nieustannie wrzucają na ruszt kolejne kiełbasy i karkówki. Do tego po ogórku kiszonym, pajdzie chleba i można ucztować.
Oczywiście jest i piwo, do którego kolejka nie nie maleje nawet przez chwilę. Ci, którzy już się nim raczyli, biorą zapobiegliwie po kilka żetonów na zapas — co z tego, że rozwodnione. Gdy zapadnie zmrok, zaczynają się pielgrzymki na pobliską stację benzynową. W ruch idą kolorowe małpki, ciskane potem w krzaki.
Każdy sobie kiełbę skrobie
Długie ławy w teorii powinny integrować festiwalowiczów, ale jest wprost przeciwnie. Trudno znaleźć w tłumie choć jedną osobę, która jest tu sama. Rodziny rozmawiają z rodzinami, znajomi — ze znajomymi i starają się odciąć od ludzi, z którymi przyszło im dzielić stolik. Najczęściej odwracają się plecami i ściszają głosy, całkiem jak gdyby przekazywali sobie dane wrażliwe.
Nieśmiałe próby zagadywania współbiesiadników kończą się półsłówkami i podejrzliwymi spojrzeniami. No i oczywiście zaciśnięciem dłoni wokół ucha torby. Nie inaczej wygląda to pod sceną, gdzie większość osób stara się zachować dystans od współfestiwalowiczów. Nie tyle fizyczny, ile mentalny. Na afterparty raczej się nie zapowiada. Większość osób opuści festiwal w tym samym towarzystwie, w którym przyszło.
Osobliwe, zważywszy na ducha współczesnego disco polo z jego opowieściami o spontanicznych dyskotekowych znajomościach i hołdowaniu pewnej permisywności seksualnej (to nie hip-hop - "suk" próżno tu wypatrywać).
W uniwersum tekstów discopolowych spontaniczny seks (oczywiście jedynie sugerowany) przeważnie kończy się co najmniej związkiem, choć bywa, że i na ślubnym kobiercu.
Jak w piosence "Moja panienka". Najpierw "ona jest jak narkotyk, wszędzie czuję jej dotyk" i marzenia o związku, przez wzmiankę, że bosko wygląda, gdy ubiera się rano, aż po "Moja panienka jest taka piękna. Niedługo ołtarz i przed nią klękam". W planach nie uwzględniono jednak dziatwy i domu z ogródkiem - "moja panienka to pierwsza liga, co tydzień ze mną na dyskę śmiga".
Mimo dość wyraźnego dystansu społecznego (i to nawet w ciżbie pod sceną), wkrótce zaczynają się tańce. A tańczyć można ze wszystkimi — byleby nie z obcym. I tak matki podrygują z kilkulatkami ujętymi pod pachy i wspartymi o brzuchy rodzicielek, a w pakiecie potrząsają nimi w rytm muzyki.
W parach przeważa styl rytmicznego podrygiwania raz w jedną (obowiązkowo trzymając się za ręce), raz w drugą lub też obracania się tanecznym krokiem wokół osi kółka graniastego. Kilka par szaleje jak na weselu — obroty, tangowe przechyły, ciało do ciała, usta do ust.
Estetyka weselna dominuje zresztą i na scenie. Żadnych "przebierańców", tutaj obowiązuje Francja elegancja, a przynajmniej, jakiegoś rodzaju wyobrażenie o niej - garniturki z połyskiem, lakierki, kiecki z cekinami, szpilki, mocne makijaże
a la Magda Pieczonka i Hollywoodzkie loki. Nawet pary tańczące do jednego z utworów przypominają państwa młodych w mocnym negliżu.
Nieśmiała integracja zaczyna się dopiero w okolicach północy. Do dziewczyn (zazwyczaj sparowanych z koleżanką lub dwiema) podbijają chłopacy zbici wcześniej w grupki. Podryw jest jednak średnio efektywny.
Zawiani mężczyźni w średnim wieku wypytują nas, skąd jesteśmy i czy jesteśmy parą. Są umiarkowanie zadowoleni z obu odpowiedzi, podobnie jak ich żony z faktu, że z nami rozmawiają. Z kolei rozchichotane nastolatki chcą sobie zrobić zdjęcie z fotografem. Założyły się z koleżankami. Zgadzamy się, a one odbiegają, piszcząc.
Mimo lekkiego zawiania towarzystwa, trudno uświadczyć tu osób chwiejących się na nogach, wymiotujących czy zgonujących na trawie — co na cieszących się większą renomą festiwalach jak Opener czy Orange Warsaw Festival nie jest rzadkością.
Monika Borys, kulturoznawczyni i autorka książki o disco polo (a w szczególności jego początkach) opowiadała
w jednym z wywiadów, jak szukała słowa, które opisywałoby naturę gatunku.
Po głowie chodziło jej na poły dziś akademicki termin "kamp" (estetyka eksponująca kicz i sztuczność), tyle że w disco polo chodzi przecież o prostotę i naturalność, poczucie humoru nie ma tu nic z ironii.
Zdecydowała się koniec końców na określenie "bajer" - miało w sobie rodzaj witalności i kojarzyło się zarówno z podrywem, jak i z lekkim naciągactwem sprzedażowym rodem z targu.
Tyle że współczesne disco polo zdaje się mieć w sobie niewiele prostoty i naturalności. W swoich początkach były to po prostu amatorskie próby naśladowania zachodnich hitów — a wówczas rządził Eurodance i reminiscencje synth popu (albo po prostu zajawka na syntezatory).
Braki technicznych umiejętności, czy sprzętu nie stały na przeszkodzie, zawsze się coś zakombinowało. Szersza była i paleta uczuć. Jasne, miłość stała na pierwszym planie, ale była to i miłość nieszczęśliwa czy trzymana w sekrecie przed obiektem westchnień, nie zaś zauroczenie kończące się najczęściej podbojem.
Jaki jest Sławomir — każdy widzi
Wbrew temu, co może wydawać się wielkomiejskim wykształciuchom, gros słuchaczy disco polo doskonale zdaje sobie sprawę, że wykonawcy tacy jak Czadoman (ten od "Ruda tańczy jak szalona") czy Sławomir do pewnego stopnia się zgrywają i z przymrużeniem oka traktują swoje utwory. I może to wentyl, pozwalający słuchać dziś discopolo bezkarnie?
W każdym razie można więc powiedzieć, że i zgromadzeni podchodzą do disco polo ironicznie, tyle że nie mają potrzeby definiowania tego w ten sposób i stawiania się w opozycji do kogokolwiek. To właśnie w słuchaczach najpełniej widać dziś autentyczność i prostotę, z której wyrósł gatunek.
Osoby, które przyjechały na Disco Hit Festival do Kobylnicy, trudno też nazwać "klasą ludową". Oczywiście jeśli chodzi o stratyfikację społeczną, istnieje szereg podziałów m.in. w zależności od wykonywanego zawodu wiążącego się przeważnie z wykształceniem.
Ale w najprostszym, materialnym aspekcie, to raczej przedstawiciele klasy średniej, tyle że raczej z małych miasteczek. Festiwalowicze nie żałują pieniędzy na nie najtańszą strefę gastro czy na festynowe gadżety. Panie mają starannie zrobione paznokcie, dzieci biegają w nowych, schludnych ubraniach.
Neoliberalne fantazje o na poły dzikim "ludzie" słuchającym disco polo i żyjącym z 500+, nie mają zbyt wielkiego pokrycia z rzeczywistością. Emocje, jakie niezmiennie budzi disco polo, są w zasadzie kolejnym wcieleniem dyskusji dzielącej Polskę na "my" i "oni". I paradoksalnie w tej akurat to "oni" są mniej zacietrzewieni i pełni pogardy. Po prostu chcą się bawić.
Gust — muzyczny, estetyczny czy kulinarny — nie jest wrodzony. Czerpie z wielu źródeł — rodziny, znajomych, a nawet miejsca zamieszkania (w ilu miejscach w Polsce nie ma kina ani szkoły muzycznej, są za to dyskotekowe hangary pośrodku niczego?). Do jego rozwijania potrzeba inspiracji, ale i możliwości.