– Mój wizerunek od 11 lat jest querrowy. Mieszam w nim elementy kobiece i męskie, a nawet i perwersyjne – mówi Michał Szpak w rozmowie z naTemat.pl. Podczas FEST Festivalu opowiedział nam o najnowszej płycie i metamorfozie, którą wywarło na nim życie w stolicy. Ostro skomentował też plotki dotyczące swojej seksualności.
Reklama.
Reklama.
Klaudia Szarowska: Czym jest dla ciebie miłość?
Michał Szpak: Nazwijmy to emocją, ale jest to emocja związana z tym, że kimś się opiekujemy, że jesteśmy za kogoś odpowiedzialni, że chcemy kogoś wspierać bez względu na to, jakie rzeczy w swoim życiu wyprawia. Miłość jest uczuciem bezwarunkowym. Jest to kompatybilność z drugim człowiekiem bez wyrażania się słowami.
W utworze "24na7" pięknie piszesz o miłości i, jak sam twierdzisz, pierwszy raz tak szczerze. Ale jednocześnie wywołało to niemało szumu w mediach…
Na temat mojego rzekomego coming outu…
"Pod presją mediów, Szpak wyjawia prawdę o swojej orientacji" - mogliśmy przeczytać.
Właśnie trochę na odwrót. Media chciały wywrzeć presję, żebym to ja przyznał im rację. Zawsze podchodzę do swojego życia prywatnego w taki sposób, że ono należy do mnie - bez względu na to, jakie ono jest w środku. Na pewno nie mam zamiaru się nim dzielić na zewnątrz, dlatego że każdy z nas chce mieć swoją prywatność i każdy z nas sobie ją ceni.
Nie rozumiem tego elementu dociekania ze strony mediów. Jasne, jestem osobą publiczną, ale to nie obliguje mnie do tego, że mam pokazywać wszystko ze swojego życia i podobnie w przypadku innych artystów/celebrytów. Nie musimy się dzielić tym, czym nie chcemy.
Wywoływanie spekulacji jest moim zdaniem najgorszą dziennikarską patologią. Ja nie wywlekam ludziom życia prywatnego i skoro moje stanowisko względem tego jest znane, bo mówię o tym bardzo często, to nie rozumiem, czemu ten temat jest podejmowany za każdym razem, przy każdej okazji. To jest moje życie prywatne i chcę, żeby ono pozostało prywatne.
Zarzucono ci jednak, że cała ta sprawa z twoim rzekomym "coming outem" była akcją marketingową, która miała służyć promocji płyty.
Faktycznie, z perspektywy czasu można o tym tak pomyśleć, bo sam byłem tym zaskoczony. To był poranek, kiedy długo spałem i pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem na telefonie, była wiadomość od portalu plotkarskiego z pytaniem: "Jak odniesiesz się do spekulacji na temat twojej seksualności? - Coooo?? Whaaaat?? (śmiech)
I dopiero wtedy się dowiedziałem, co się zadziało po wrzuceniu mojej "ody do Queeru". Mój wizerunek od 11 lat jest przecież querrowy, od 11 lat jest on znany szerokiej publiczności i nie ma z tym problemu. Każdy to widzi, każdy wie, że mieszam w swoim wizerunku elementy kobiece i męskie, a nawet i perwersyjne.
I teraz takie usilne parcie i naciski z zewnątrz pt.: "Przyznaj się! Przyznaj się!" - są moim zdaniem bardzo ch*jowe. To się nie powinno wydarzyć nigdy. To jest indywidualna sprawa każdego człowieka, a media są bezlitosne. Spoko - mnie to wisi, ja sobie z tym radzę, ale jeśli trafiłoby to na kogoś, kto jest niezwykle czuły - to mogłoby mu to zrobić krzywdę.
Jestem też sojusznikiem i wspieram środowisko LGBTQ, bo uważam, że jest to potrzebne. A ta polityczna walka i zrzucanie całej winy świata na mniejszości seksualne jest totalnie chora- to powinno być karalne. Albo, kiedy ktoś próbuje wykorzystywać mniejszość seksualną, aby w ten sposób wpływać na osoby, które np. chodzą głosować.
Nigdzie na świecie, poza Blokiem Wschodnim, nie ma takich działań. Umówmy się, jesteśmy częścią Europy, częścią świata, jesteśmy w niezwykłym punkcie funkcjonowania i cofanie nas do średniowiecza, gdzie tak naprawdę w średniowieczu takie rzeczy były na co dzień i nikt nie miał z tym problemu, jest żenujące.
To o czym mówisz, jest podsycane przez instytucje publiczne w kraju. Na przykład, gdy występowałeś w TVP, sprawdzano, czy nie "przemycasz" symbolu tęczy - no coś tu chyba nie do końca gra…
Ja nawet nie mam słów, żeby to skomentować. Kiedyś myślałem, że takie rzeczy dzieją się w filmach science-fiction. A prawda jest taka, że dzieją się na naszych oczach. Jesteśmy bardzo katolickim krajem i nie mam nic przeciwko - sam jestem katolikiem, może nie z wyboru, ale z racji tego, że wszyscy tu taką przynależność dostajemy z automatu.
Jednak uważam, że jeśli element tęczy ma wywoływać obrzydzenie i jest usilnie obrzydzany i to przez "chrześcijan", to chyba nikt z nich nie przeczytał Biblii ani razu. Bo w Biblii tęcza jest symbolem szczęścia, wolności, czegoś nowego, odrodzenia.
Za każdym razem, gdy jadę gdzieś na wakacje - Mazury, kujawsko-pomorskie, jakieś totalne - wsie, to fakt, ludzie tam mogą się na krzywo patrzeć, mogę wywoływać swoim wyglądem różne emocje, ale oni nie mówią: "Ej, ty pedale!".
Pamiętam ostatnio nawet taką przygodę, kiedy kończyliśmy nagrywać materiał do tej płyty, wynajęliśmy sobie domek gdzieś koło Dąbek i pojechaliśmy do przydrożnego sklepu i kobieta, która siedziała za ladą, powiedziała: "Boże, przyjedźcie do nas, wszyscy będziemy was kochać, wszyscy będziemy się wami opiekować." Dlaczego więc demonizujemy społeczeństwo? Po co dmuchany jest ten balon? Nie rozumiem tego.
Skoro o religii mowa, w twoich najnowszych kompozycjach jest bardzo dużo motywów biblijnych - skąd taki pomysł?
Uważam, że w Polsce bardzo zaburzona jest kwestia prawdziwego chrześcijanina. Indoktrynacja zakrawa na taki system, jak u muzułmanów. W żadnym innym kraju nie spotkałem się z tak agresywnym ruchem, nie widziałem "wysłanników Boga", czy "Legionu Maryi i Chrystusa". Moim zdaniem to przypomina chorobę psychiczną.
Przeszkadza mi to, bo to rujnuje to obraz instytucji Kościoła. I choć Kościół, jako instytucja nie znaczy dla mnie nic, to jednak burzy to ogólny obraz tego, w co wierzymy. Mówimy, przecież: "Wierzę w jednego Boga, Ojca". Podkreślę w jednego. "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną..." Ale nie przeszkadza nam to wierzyć w piętnaście Maryi, kilkunastu świętych, miliard odsłon twarzy Jezusa... No to jest hipokryzja.
Dodatkowo uważam, że o tym, co Kościół robi źle, trzeba mówić głośno i otwarcie, bo umówmy się, obecna sytuacja to patologia.
Ale jeśli chodzi o wartości biblijne – jest to zupełnie inna sprawa. "List do Koryntian", który zacytowałem w teledysku "24na7", jest najpiękniejszym, co w życiu przeczytałem. Gdyby Kościół naprawdę kierował się tym, co tam jest - czyli bezwarunkową miłością do bliźniego - większość newralgicznych tematów z tej rozmowy miałaby zupełnie inny wydźwięk.
A co masz na szyi?
To jest święta Rita, patronka od spraw beznadziejnych. Moja mama ją bardzo uwielbiała i to jest naszyjnik, który po niej mi pozostał.
To w co właściwie wierzysz?
Wierzę w Boga, po prostu. Boga jako stwórcę wszechświata i Boga jako energię, która nad nami czuwa. Wierzę też w anioły, bo wiem i czuję, że wielu kwestiach przyczyniły się do tego, żebym był w tym miejscu, w którym jestem.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ubrania nie mają płci.
Tak, bo to prawda.
No dobra, ale w momencie, w którym kobieta postanawia przestać nosić biustonosz, nie oszukujmy się - nadal budzi to w naszym społeczeństwie emocje. Natomiast mężczyzna biegający po parku bez koszulki jest przecież całkiem "normalnym" widokiem... Zatem jesteś pewien, że ubrania nie są przypisane do płci, w sytuacji, gdy zdjęcie stanika jest odczytywane jako konkretne "stanowisko"?
Zobacz jaki dziwny obrót sytuacyjny nastąpił w niby cywilizowanym świecie - teoretycznie wszystko można, a tak naprawdę wszystko jest tabu i nawet sutków nie możesz pokazać. A jakby tak zobaczyć nagrania z lat 90., gdzie Sabrina wyłania się z basenu z wystającymi sutami, to jakoś nikogo to nie szokuje i wtedy też nie szokowało. Żyjemy w krzywym zwierciadle. Sami sobie to zgotowaliśmy i rujnuje nam to psychę.
Jesteśmy w bardzo dziwnym momencie na świecie, bo wszystko może być problemem. "Tu noga za bardzo odsłonięta, tu nie masz majtek"... A przecież to jest każdego indywidualna sprawa - czy nosi majtki i staniki. To idąc tym tropem, skoro kobiety muszą nosić ten stanik, to dlaczego facet nie?
Okej, a jak to jest z Jowiszją - twoim, jak mówisz, "alter ego"? Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że ona założyłaby stringi na scenę i nie miałaby z tym problemu, ale ty, jako Michał Szpak już tak.
Jestem pod obstrzałem ocen, a to jest alter ego, które żyje sobie własnym życiem.
Czyli to nie jesteś ty?
Jest to część mnie. Głównym zadaniem tego alter ego jest ucieleśnienie wszystkiego, o czym myślimy, że nie możemy tego zrobić, bo nam nie wypada.
Każdy z nas ma alter ego, nikt nie ma jednej osobowości. To, co wychodzi z nas np. po alkoholu, to jest właśnie alter ego.
À propos używek, Sokół na koncercie powiedział ze sceny, cytuję: "J*ebać kokainę, bierzcie LSD" - jak się do tego ustosunkujesz?
Hahaha, jestem bardzo przychylny używkom, bo uważam, że bardzo poszerzają świadomość. Jednak zależy, na jaki grunt padną. Jedni są w stanie bardzo szybko się uzależnić i to rujnuje im życie, a inni potrafią odnaleźć w tym coś, co daje im nowy wymiar przemyśleń i mogą to np. wykorzystać w twórczości. Nie ukrywam, że ten materiał, który teraz stworzyłem, wielokrotnie był poddawany takim moim fazom testowania różnych środków.
Co testowałeś?
Kiedyś byłem z przyjaciółmi na Guadalupe i tam raz w życiu udało mi się wziąć LSD. Pozwoliło mi to zobaczyć więcej, poczuć więcej. Człowiek wtedy widzi, czym jest świat, że jest to jeden wielki pulsujący organizm, połączony ze sobą w każdym calu. Wszystko jest pulsujące, wszystko żyje - liść, piasek... To przeżycie było dla mnie niesamowite. Chciałbym kiedyś spróbować ayahuaski, ale nie czuję się jeszcze na tyle odważny.
Wiem, że rozmawiamy o czymś, co jest zakazane, więc może to być bulwersujące, ale mnie to pomogło zrozumieć, czym jest Ziemia.
Twój utwór "(mrok)Warszawianka", miał być podobno inspirowany twoim imprezowaniem w Warszawie, aczkolwiek mam tu wątpliwości...
Tak, jest to strywializowane, bo ten utwór to tak naprawdę moja żałoba. Jest to smutna opowieść o tym, jak szybko minął mi czas i o tym, że nie mogłem poświęcić go swojej mamie, a ona później odeszła.
Po jej śmierci nie przeżywałem tej żałoby w taki sposób, że zamknąłem się w sobie i użalałem nad tym, co się wydarzyło, tylko po prostu czułem, że muszę to zabić w sobie w inny sposób i chodziłem...
Na imprezy…
Cały czas. Przez cały rok miałem taką fazę, że zabijałem ten mrok i smutek w ten sposób. I to też mi pokazało, że możemy umierać w sobie, nie umierając dla innych.
Czego zatem nauczyło cię życie w stolicy i jaki miało to wpływ na twoją obecną twórczość?
Ten materiał jest opowieścią o chłopcu, który przybył do wielkiego miasta, które wraz z nim wzrosło, które na jego oczach rozwijało się, i które tak bardzo go zmieniło. I z jednej strony jestem wdzięczny Warszawie, bo to miasto nauczyło mnie asertywności i radzenia sobie samemu, bo zostałem w pewnym momencie sam (nie licząc moich przyjaciół).
A z drugiej strony jest to miasto, w którym musisz się zmierzyć z własną samotnością, bo Warszawa nie daje ci możliwości szybkiego poznawania ludzi, zawierania przyjaźni. Bo musisz mieć materiał do wymiany - "ja ci daję to, ty mi to, ok - zostańmy przyjaciółmi". Dopiero po jakimś czasie można uzyskać prawdziwą relację z drugim człowiekiem.
Uważam, że jest to miasto bezwzględne. Jest to rakieta, która odpala się codziennie o 5:00 rano i musisz za nią nadążać, bo jak nie, to wypadniesz i ktoś zajmie twoje miejsce. Ale nie zamieniłbym tego miasta na żadne inne w Polsce.
A czy to przypadkiem nie jest uzależnienie od adrenaliny?
Absolutnie. Jestem totalnie uzależniony od silnych emocji, adrenaliny i to mnie napędza.
Co byś chciał przekazać swoją nową płytą?
„Niemen mi…zrobił dziwny świat, szukam swoich słów” – to zdanie w zasadzie mogłoby określić całą płytę. Mój debiut pociągnął za sobą serię zdarzeń, konsekwencji. Myślę, że prawdziwą władzę i odpowiedzialność za swoją karierę chwyciłem dopiero teraz.
Ujarzmienie 11 lat pracy, współpracowników, umów, masy nieprawidłowych wzorców, w których musiałem sam się odnaleźć – to naprawdę nie było łatwe. Przez ostatnie trzy lata powoli przejmowałem stery swojej kariery. Długo szukałem własnych słów i dźwięków, ale w końcu je znalazłem.
To takie rozprawienie się z przeszłością?
Finalnie ta płyta jest moim rozprawieniem się z "Mitem złej Syreny", którą trochę się stałem dla branży muzycznej.
Złą Syreną?
Taki dziwny twór - niepodobny do niczego. Sama postać Syrenki warszawskiej jest szalenie inspirująca. Początkowo w swoim wizerunku miała trzy ogony, które były monstrualne, dzieci natomiast znają ją jako szlachetną piękność… Czas pokaże, gdzie jest prawda.
Do jakich odbiorców chciałbyś dotrzeć ze swoim materiałem? Bo chyba masz ostatnią dużą rotację wśród swoich słuchaczy?
Tak, to prawda, jest rotacja, jednak przede wszystkim chciałbym trafić do ludzi, którzy słuchają muzyki, do publiczności festiwalowej, osób, które chcą doznawać muzyki, a nie tych, co przychodzą na koncert zjeść kiełbasę i ewentualnie posłuchać kogoś, bo ten jest sławny.
Mam wielki szacunek i poczucie wdzięczności dla ludzi, którzy przywiązali się do mnie przy płytach, na których byłem wokalistą, a nie twórcą. Jednak nawet wtedy, mimo tego, że nie była to moja twórczość, z uporem maniaka powtarzałem: Byle być sobą!
I chodź wtedy tak nie było, ukorzeniłem się w przekonaniu: Oni to zrozumieli. Mieli te hasła na koszulkach, stali pod sceną i krzyczeli to hasło… Mogę być sobą.
Teraz na to stawiam. Z przejawami wszelkich ekstrawersji i odklejenia. Daję sobie możliwość, by móc tworzyć z otwartą głową. Ci słuchacze, którzy odejdą - mają do tego prawo. Mają prawo czuć się oszukani. Rozumiem to. Ci, którzy ze mną zostaną - będą czuli moją dozgonną wdzięczność.
Teraz szukam odbiorców, których kręci moja niepokorność i muza przede wszystkim. Robiłem te kawałki tak, abym sam mógł przy nich wariować na scenie. Pragnę prawdziwych emocji - płaczu, wrzasku, ekstazy.
Sięgasz po rocka, a rock trochę w ostatnich latach wypadł z trendów…
Rzeczywiście, był taki moment, że rock jest passe i on trwał bardzo długo. Jednak prawda jest taka, że niby rock już niemodny, a wszystkie rockowe koncerty są wyprzedane.
No ale czemu się dziwić, przecież sam mówiłeś, że żyjemy w kraju hipokrytów.
Zdecydowanie! (śmiech). Sądzę, że rock jest jedynym gatunkiem muzycznym, który wyzwala takie emocje jak szaleństwo, wolność seksualną, "hipi vibe", "każdy się kocha". Drugim takim gatunkiem jest techno. A moja płyta jest fuzją rocka i muzyki elektronicznej.
Pokutuje niestety coś takiego, nad czym osobiście ubolewam - bo sama jestem fanką gatunku, że techno to taka "muzyka dla ćpunów" - jak to skomentujesz?
Jest to stereotyp, który faktycznie się powtarza i często się to słyszy. Ale tak naprawdę wszystko można wrzucić do jednego wora. Ja się z tym nie zgadzam, sam znam osoby, które stronią od wszelkich używek i kochają techno. Bo muzykę techno kocha się za to, jakie społeczeństwo jej słucha.
Tu nie ma agresji, na takie imprezy chodzą ludzie, którzy są wobec siebie opiekuńczy i chcą się dobrze razem bawić, nawet jeśli byliby pod wpływem różnych substancji, to nie jest to np. typ imprezy, na której ktoś będzie się lał, czy obrażał.
Czego sobie życzy Michał Szpak na drugą połowę 2022?
Chciałbym, żeby ten materiał znalazł swoich odbiorców. Jowiszja chce mięsa!! Czas na festiwale!