Istnieją twórcy, których można podziwiać za coś więcej, niż ich genialne dzieła. Powinni stanowić inspirację dla każdego młodego artysty, który nie chce być postrzegany jako oderwany od życia idealista, pragnie zarabiać na tym co robi najlepiej i nie chce po studiach na ASP zmieniać swojego wyuczonego zawodu. Muszą wtedy koniecznie poznać dobrze tych dwóch geniuszy: jednych z niewielu artystów-celebrytów w całej historii sztuki, którzy cieszyli się sławą od początku swej kariery, aż do samej śmierci, a nawet kiedy upadali to tylko na chwilę i podnosili się z niesamowitą klasą.
Reklama.
Giovanni Lorenzo Bernini (1598 - 1680)
Mam wrażenie, że gdyby żył teraz, pojawiałby się często w gazetach. Był zresztą tak fascynujący, że królowa Szwecji poprosiła rzymskiego plotkarza, Filippo Baldinucciego aby śledził i spisywał każdy jego krok. Dziś żeby o nim mówiono nie musiałby sztucznie prowokować. Wystarczająca byłaby wybitność jego sztuki i to, że on sam „bywał” tam gdzie trzeba i z kim trzeba. Przez swój niezwykły urok i charyzmę, a przede wszystkim geniusz, dostawał wszystko to, czego chciał. Miał nielimitowany wstęp do watykańskich apartamentów, a słynne, wypowiedziane przez papieża słowa, iż wielkim jest szczęściem dla Berniniego, że na tronie papieskim zasiadł Matteo Barbernini, ale jeszcze większym szczęściem jest dla papieża, że Bernini żyje w jego czasach, całkowicie potwierdzają jego pozycję supergwiazdy barokowego Rzymu.
Pan Czarujący
Giovanni Lorenzo Bernini, syn Pietro Berniniego, także rzeźbiarza, idąc przez miasto wywoływał sensację godną pochodu pary królewskiej. Na szlachetnej twarzy, bujnych brązowych włosach i ubraniach z najdroższych tkanin zatrzymywały się spojrzenia oraz gęste potoki „ochów” i „achów”. Do tego wszystkiego Pan Czarujący (bo tak go nazywano), subiektywnie patrząc był przystojny, czego można dowiedzieć się z jego autoportretów.
Historia jego dzieciństwa nie ma w sobie nic z traumatycznych, często przekłamanych opowieści gwiazd (Lana Del Rey wychowująca się w przyczepie, itd.). Ojciec starannie zadbał o jego edukację, wychowanie artystyczne, oraz jak najszybszy kontakt z przyszłymi mecenasami. I tak właśnie w 1605 roku, kiedy Pietro został wezwany do Rzymu przez papieża, udał się tam wraz z synem. Kilkuletni Gianlorenzo skupił na sobie uwagę Pawła V tworząc szkic głowy jego patrona. Papież miał wtedy zwrócić się do ojca Berniniego ze słowami, żeby uważał, bo uczeń wkrótce przegoni mistrza. I stało się to niezwykle szybko. Govianni już jako nastolatek tworzył dzieła zaskakująco dobre, był genialnym dzieckiem, niczym Mozart.
Był krótki czas, kiedy po zmianach na Tronie Piotrowym gwiazda Berniniego nieco przygasła. Jednak po stracie papieskiego protektoratu zaczął przyjmować zlecenia od biskupów i kardynałów. Wtedy stworzył swoje najsłynniejsze dzieło, czyli Ekstazę Świętej Teresy, której półotwarte usta, ciężkie powieki i zawieszenie na prawie niematerialnej, mimo że wykutej z kamienia chmurze, wzbudzały skrajne emocje. Lecz właśnie, były to emocje, odczucia, prawdziwe reakcje, czyli to, czego osiągnięcie stanowiło priorytet dla włoskiego baroku – poruszenie, porwanie widza do swojego świata, wywołanie w nim wspólnego trwania w ekstazie poprzez piękno i prawdziwość sztuki.
Bycie postacią pokroju Berniniego to marzenie każdego artysty, który chce być otaczany szacunkiem od rozpoczęcia kariery twórczej, aż do samej śmierci. To co udało się Gianlorenzowi było szczególnie trudne do osiągnięcia w czasie, w którym tworzył, kiedy artyści mimo swojego geniuszu łatwo staczali się na dno (jak np. Caravaggio). Głęboka religijność Berniniego, abstynencja alkoholowa, intelektualny potencjał i niezwykły czar sprawiły, że mógł właściwie wszystko. Jego jedyną słabością były żonate kobiety. Jednak konsekwencję tej słabości, jaką było wywołanie bójki w bazylice św. Piotra z własnym bratem (który również okazał się być kochankiem żony pracownika artysty), papież ukarał przez… ślub Berniniego z jedną z najpiękniejszych kobiet w Rzymie.
Andy Warhol (1928 - 1987)
Jeżeli nie posiadamy tylu niesamowitych przymiotów co Bernini, jedynym co nam pozostaje to wykreować wokół siebie markę. W obecnych czasach artysta nie jest tak naprawdę niczym innym jak „firmą” obrazu. Żeby dzieła konkretnego malarza nie sprzedawały się dobrze dopiero po jego tragicznej śmierci, muszą (oprócz tego, że są dobre) po prostu w pewnym momencie stać się stopniowo odpowiednio drogie i koniecznie wszyscy muszą się o tym dowiedzieć. Ludzie, których stać na torebki chociażby od Louis Vuitton, czy Burberry albo buty od Louboutina nie zastanawiają się raczej długo nad tym czemu są one o wiele, wiele droższe niż akcesoria innych firm, wykonane z podobnych materiałów, często nawet w trwalszy sposób. Kiedy mamy na sobie jakiekolwiek z flagowych ubrań od projektanta bądź domu mody, każdy którego mijamy na ulicy z reguły doskonale wie, skąd jest nasza apaszka, torebka itd., i ma pojęcie o tym, że musieliśmy za nią dużo zapłacić. Koło się kręci. A skąd ten przechodzień wie? Musi tylko pobieżnie zerknąć na logo lub deseń z monogramem.
„Białe włosy i czarne okulary”
Andy Warhol idealnie pokierował swoją karierą, tworząc z siebie samego wielką markę. Teatralny styl życia, charakterystyczne motywy i łatwość odbioru jego sztuki w połączeniu z estetycznymi walorami – to wszystko otworzyło mu drogę do ogromnych zysków nie tylko po śmierci, jak w przypadku większości artystów, ale i za życia.
Był konsekwentny absolutnie we wszystkim i starał się z jak największej liczby rzeczy uczynić swoje znaki rozpoznawcze. I nie chodziło tylko o charakterystyczne wizerunki gwiazd i czyste kolory, ale także o jego fryzurę, okulary, a nawet sposób udzielania wywiadów.
Dzieła Andy'ego świadomie balansowały ciągle na granicy sztuki i produktu, przez co sprzedawały i wciąż sprzedają się z częstotliwością obrazków maszynowej produkcji, jednak za ceny godne absolutnie unikatowych dzieł.
Przykład Berniniego i Warhola pokazuje, że nie tylko aktorowi, internetowemu celebrycie czy piosenkarzowi do osiągnięcia sukcesu oprócz zdolności potrzebny jest przede wszystkim dobry PR. W dodatku szczególnie dzięki temu pierwszemu artyście okazuje się, że to wcale nie jest wymysł dopiero naszych czasów.