"Mówiłem o pamięci Grudnia, która odegrała kluczową rolę w pokojowym charakterze strajku w sierpniu 1980. Wspomniałem, iż od 1977 gdańskie środowiska opozycyjne zbierały się pod stocznią by czcić pamięć ofiar grudnia. Dziękowałem ludziom z WZZ i RMP za ich odwagę i konsekwencję w czasach strachu i obojętności. Ale to nie interesowało grupki z ONR i kibiców" - relacjonuje na swoim blogu obchody rocznicy Grudnia '70 prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz.
Dzisiejszym uczniom z pewnością trudno uwierzyć na lekcji historii, że "Solidarność" nie tylko jako słowo, ale i ruch, kiedyś potrafił łączyć nawet dziesięć milionów Polaków. Dziś jego przeszłość i teraźniejszość tylko bowiem dzieli. Najlepszym przykładem tego są trwające w Gdańsku obchody rocznic grudniowych. Wtedy robotnicy zginęli za wolną Polskę. Nikogo ta rocznica jednak nie jednoczy. Jak głębokie są podziały panujące dziś w polskim społeczeństwie widać nawet w tak powszechnie uznawanym za liberalne i kosmopolityczne miasto, jak Gdańsk.
Wywodzący się z Platformy Obywatelskiej polityk od lat musi bowiem mierzyć się z atakami, które związana z obecną "Solidarnością" prawica przepuszcza na niego przy okazji każdej solidarnościowej rocznicy. Tak było i teraz, gdy po przewodniczącym "S" Piotrze Dudzie głos zabrał także Adamowicz.
Prezydent zdaje się też sugerować, że tym razem ma zachowania uczestników oficjalnych, współfinansowanych przez miasto obchodów dosyć. Adamowicz zapowiada, że w tej sytuacji miasto rozważy, czy nie powinno wycofać się z "dwuznacznej dziś roli współorganizatora". "Miasto bowiem nie powinno być łączone z zachowaniami, które nie licują z powagą tego miejsca i doniosłością obchodów. Tym bardziej, że związkowi organizatorzy bardzo rzadko i niechętnie reagują na aroganckie zachowanie części uczestników uroczystości. Po prostu zbywają to milczeniem, tak jakby chamskie okrzyki były koniecznym elementem scenariusza" - uważa.
"Tegoroczne obchody nie różniły się od ubiegłorocznych i jeszcze dawniejszych. A więc najpierw msza święta w kościele św. Brygidy pod przewodnictwem arcybiskupa Głódzia. Tym razem jednak jego kazanie było pojednawcze, ekumeniczne, nawołujące Polaków do dialogu. Było pozbawione jakichkolwiek odwołań do współczesnych sporów politycznych. A więc było inaczej niż podczas mszy 11 listopada, kiedy to podczas kazania arcybiskup około dwudziestu minut mówił o telewizji „Trwam”.
Ale reszta była bez zmian. Siedząca obok mnie kobieta nie chciała mi podać ręki, kiedy kapłan nawoływał wiernych by przekazali sobie znak pokoju. Ta sama pani podczas śpiewania pieśni „Boże coś Polskę” bardzo głośno i wyraźnie akcentowała słowa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Czy owa pani – i inni podobnie śpiewający – naprawdę uważają, że Polska nie jest państwem suwerennym? CZYTAJ WIĘCEJ
I się zaczęło. Nie zdążyłem jeszcze dojść do mikrofonu a już rozległy się gwizdy. Mówiłem o pamięci Grudnia, która odegrała kluczową rolę w pokojowym charakterze strajku w sierpniu 1980. Wspomniałem, iż od 1977 gdańskie środowiska opozycyjne zbierały się pod stocznią by czcić pamięć ofiar grudnia. Dziękowałem ludziom z Wolnych Związków Zawodowych i Ruchu Młodej Polski za ich odwagę i konsekwencję w czasach strachu i obojętności. Ale to nie interesowało grupki z ONR i kibiców – a może tylko pod nich się podszywających? – Lechii Gdańsk. Gwizdali nadal".
I niech tylko nikt nie myśli, że oni gwiżdżą z powodu rekonstrukcji historycznego wyglądu II Bramy. Gwizdali już przedtem.