nt_logo

"Minuta ciszy" w Canal+ online. Więckiewicz oswoi nas ze śmiercią?

Karolina Pałys

05 października 2022, 13:16 · 4 minuty czytania
Ciało bez chłodni może przetrwać trzy doby. I to spokojnie. Dopiero po tym czasie zaczyna się powoli rozkładać. Ale bez obaw: sprawny balsamista sprawi, że denat lub denatka będą  wyglądali jak milion dolarów. Jak? Tego również dowiecie się oglądając “Minutę ciszy”. Ale smaczki z branży funeralnej to nie jedyny powód, aby oglądać nową polską produkcję na Canal+ online. 


"Minuta ciszy" w Canal+ online. Więckiewicz oswoi nas ze śmiercią?

Karolina Pałys
05 października 2022, 13:16 • 1 minuta czytania
Ciało bez chłodni może przetrwać trzy doby. I to spokojnie. Dopiero po tym czasie zaczyna się powoli rozkładać. Ale bez obaw: sprawny balsamista sprawi, że denat lub denatka będą  wyglądali jak milion dolarów. Jak? Tego również dowiecie się oglądając “Minutę ciszy”. Ale smaczki z branży funeralnej to nie jedyny powód, aby oglądać nową polską produkcję na Canal+ online. 
Fot. materiały prasowe
  • Minuta ciszy” to pierwszy polski serial, który odsłania kulisy działalności domów pogrzebowych. 
  • W głównych rolach występują Robert Więckiewicz i Piotr Rogucki. Na ekranie zobaczymy również Aleksandrę Konieczną, Aleksandrę Popławską i Karolinę Bruchnicką.  
  • Serial pomaga oswoić się z tematem śmierci, ale jednocześnie odsłania absurdy funkcjonowania branży funeralnej w Polsce. 

Na uroczystym pokazie pierwszych odcinków serialu Robert Więckiewicz stwierdził, że “Minuta ciszy” to właściwie jedyny serial w jego zawodowej karierze, w którego przypadku “chciałby, żeby był drugi sezon”. To spory komplement, zwłaszcza z ust aktora, który na przestrzeni ostatnich lat czasu na serialowych planach spędził sporo. Komplement jednak w ogóle nie przesadzony, o czym przekonujemy się już od pierwszego odcinka. 

O czym jest “Minuta ciszy”?

Mietek Zasada (Robert Więckiewicz) jest listonoszem. A właściwie już prawie “był”. Poznajemy go bowiem w trakcie ostatniego dnia pracy. Przejście na emeryturę, hucznie świętowane z żoną i parą przyjaciół, ma być początkiem nowego życia: relaks, wypady na ryby z kolegą, święty spokój. 

Okazuje się jednak, że nowe życie ma inne plany: przyjaciel Mietka popełnia samobójstwo — czyn, który sam w sobie plasuje go gdzieś na szarym końcu kolejki do Królestwa Niebieskiego. Ale żeby w ogóle w niej stanąć, trzeba przejść przez bramę doczesności. Do tej z kolei prowadzą ekstremalnie wysokie schody — dzieło miejscowego proboszcza, który nie kryje, że “milicjanta i komucha” na swoim cmentarzu nie pochowa. 

I tym oto sposobem rozkręca się tragiczno-komiczna karuzela, w której ciała przerzucane są pomiędzy chłodniami, karawanami, a nawet prywatnymi garażami. Mimowolnym pasażerem owego rollercoastera staje się oczywiście Mietek, który chcąc nie chcąc, zasiada w pierwszym wagoniku. Ktoś przecież musi przyjaciela pochować, prawda? 

Na szczęście dla Zasady (i wszystkich tych z was, którzy po obejrzeniu “Minuty ciszy” zapragną rozkręcić swój funeralny biznes) okazuje się, że w Polsce przedsiębiorca pogrzebowy to biznesmen jak każdy inny — dosłownie, bo do rozpoczęcia działalności wystarczy wpis w PKD. Licencja? Stempelek Sanepidu? Nic z tych rzeczy. 

Jest jednak pozwolenie, o które Mietek powinien był się ubiegać. Tak się bowiem składa, że cmentarze w okolicach Bożej Woli są już obstawione: monopol na usługi ma Jacek Wieczny (Piotr Rogucki), właściciel domu pogrzebowego o nazwie, a jakże: “Wieczny spokój”. 

Wpisując we wniosku nazwę firmy - “Pogrzeby z zasadami” - emerytowany listonosz nie zdaje sobie jednak sprawy, że właśnie rozpętuje burzę i narusza panujący od lat porządek. 

“Minuta ciszy” odsłania absurdy branży funeralnej i normalizuje temat śmierci

Pomysł na serial może wydawać się komiczny. Nie  brakuje w nim również momentów, w których widownia wybuchnie śmiechem, ale na krótko. Jego miejsce od razu zajmuje zaduma nad sensownością “tego wszystkiego”: trumien, kwiatów, grobów, cmentarzy. Właściwie, po co się tak wysilać? A może odwrotnie: może przerzucenie obowiązku opieki nad zmarłym na firmę pogrzebową to po prostu uchylanie się od obowiązku?

— Jest we mnie pewna niezgoda na to, co proponuje nam współczesny świat — wyjaśniał w jednym z wywiadów reżyser “Minuty ciszy”, Jacek Lusiński. 

— Śmierć jest spychana do kwestii sprzątnięcia po kimś. Gdy ktoś bliski nam umrze, możemy wykonać jeden telefon, firma załatwi wszystko za nas, a zmarłego zobaczymy dopiero na pogrzebie. Można się na to obrażać, może to brzmi bezdusznie, ale dziś to po prostu biznes —  komentuje reżyser. 

Biznes, dodajmy dość lukratywny, bo pozornie z dość niskim progiem wejścia i, cóż, pewnym jak śmierć i podatki, źródłem dochodu. Scenarzysta “Minuty ciszy”, Szymon Augustyniak wspominał w jednej z rozmów, że w samej Warszawie liczba firm pogrzebowych przekracza dwie setki. “Odpowiednim zapleczem” do przechowywania zwłok może pochwalić się zaledwie jedna trzecia z nich. 

– Dużo czasu spędziłem na rozmowach z właścicielami zakładów pogrzebowych, kamieniarzami, specjalistami przygotowującymi zwłoki do pochówku. Było to ciekawe i wciągające doświadczenie — dodaje Augustyniak. 

Oglądając “Minutę ciszy” rzeczywiście ma się wrażenie, że bohaterowie wiedzą, o czym mówią, choćby sięgając po specyficzne określenia, takie jak “budyń”, czyli zwłoki tak dalece rozłożone, że przelewają się przez palce. 

Realizm werbalny, jak i wierne odwzorowanie praktyk funeralnych to zasługa obecnych na planie konsultantów. Jednym z kluczowych był prawdziwy balsamista. Pardon, tanatopraktyk, Szymon Sokołowski. Jego postać okazała się na tyle charakterystyczna, że została odwzorowana w serialu.

— Gdy pierwszy raz spotkałem Szymona, zobaczyłem drobnego blondyna, który nijak nie pasował mi do tej profesji — wspominał Lusiński. Okazało się jednak, że Sokołowski zajmuje się przygotowaniem zwłok do pogrzebów od dekady. Reżyser zapewnia, że był obecny na planie zawsze wtedy, gdy scena wymagała pokazania ciała zmarłego. 

Godna podziwu dbałość o szczegóły przejawia się nie tylko w podejściu do samego tematu, ale i jej realizacji, przełożenia historii na język filmu. Lusiński nie kryje, że “Minuta ciszy” to jego autorski pomysł, który dopracowywał kilka lat, nie mając pewność, że kiedykolwiek doczeka się realizacji. 

To widać: dialogi są świetnie napisane, a wisienki na torcie w postaci nazwisk i nazw mówiących (Zasada i Wieczny to nie wszystko, zwróćcie choćby uwagę na szyld zakładu fryzjerskiego w drugim odcinku) to luksus, na który w dzisiejszych czasach pozwalają sobie tylko twórcy tzw. passion projects.

Pieczołowitość przejawia się również w dekoracji aranżacji wnętrz i doborze rekwizytów (“luksusowy” wachlarz nad łóżkiem w prowincjonalnej sypialni, skrzypiąca najtańszym poliestrem torba Mietka). Największe brawa należą się jednak ekipie charakteryzatorów i twórcom “martwych” rekwizytów. Rozkładające się ciała wyglądają, z braku lepszego określenia, jak żywe. Szokują naturalnością na tyle, na ile powinny i w żadnym momencie nie przerażają tandetą. 

Minuta ciszy” nie jest, sama w sobie, ani szokująca, ani przerażająca. Poruszająca — to chyba najwłaściwszy przymiotnik. I to na wielu poziomach.