
Facebook Australii podbił świat. Krótka wiadomość z końca świata: "Yes, we're alive", którą opublikowano na jego ścianie, została polubiona ponad 170 tys. razy. Samą stronę zna ponad 4 mln użytkowników serwisu. W czym tkwi tajemnica sukcesu najbardziej popularnego kraju na Facebooku? I czy Polska ma szansę go powtórzyć?
Fanpejdż Australii ma 4 miliony użytkowników. Niedawno administratorzy strony dziękowali swoim użytkownikom za to, że dzięki ich zaangażowaniu "Australia" stała się najpopularniejszą stroną wśród wszystkich destynacji turystycznych. Nic dziwnego. Z tego co pokazuje na Facebooku, wynika, że to niemal rajska kraina. Australijczycy chwalą się zdjęciami kangurów, koali i wombatów przyłapanych w niecodziennych, często nad wyraz ludzkich pozach, pokazują ujęcia plaż, parków, podwodne fotografie ryb i raf.
– Profil kraju działa tak samo jak profile komercyjne marek. Jeśli raz przyciągniemy użytkownika, możemy później docierać do niego z różnego rodzaju treściami i komunikatami. Ma to przełożenie na decyzje konsumenckie. Szansa, że turysta pojedzie do kraju, z którego malownicze zdjęcia kusiły go przez ostatnie pół roku na jego ścianie na Facebooku jest znacznie większa niż to, że wybierze kraj, o którym zupełnie nic nie wie – mówi Zuzanna Rutkowska, Head of Strategy and Development agencji Livebrand.
Jak na tle Australii wyglądają polskie fanpejdże? Prawda jest taka, że ciężko je nawet odnaleźć na Facebooku. Duże, liczące po kilkadziesiąt tysięcy fanów strony Polski są dwie. Pierwsza to ledwie wizytówka z kilkoma informacjami z Wikipedii, na którą ładują się otagowane w kraju zdjęcia naszych znajomych. Druga, to prawdopodobnie prywatna strona, na której administrator co jakiś czas umieszcza rysunki kolejnych, groźnie wyglądających orłów, a fani uzupełniają amatorskimi zdjęciami w jakości, na jaką pozwala telefon komórkowy.
Dr Jan Zając, psycholog internetu z Uniwersytetu Warszawskiego i prezes zarządu Sotrendera zwraca uwagę na to, że polskich profili jest wiele, ale zwykle są to lokalne inicjatywy. – Lepiej lub gorzej prowadzone profile ma sporo większych miast. Ale jest także wiele inicjatyw niezależnych, jak "Warszawa nieznana".
Widzę dwa główne grzechy promocji Polski. Pierwszy to brak spójności (miliony organizacji produkuje miliony komunikatów, logotypów, aktywności, a żadna z nich nie ma ze sobą nic wspólnego). Drugi – to coś, co ja nazywam, naszą polską przaśnością. Otóż, nie wiadomo czemu, ale upodobaliśmy sobie komunikowanie naszego kraju za pomocą takich symboli, jak bigos, kiszony ogórek, hydraulik (nie ujmując nikomu), biegający po Warszawie „gwałciciel” etc. etc.
CZYTAJ WIĘCEJ
Kto powinien prowadzić "Polskę"?
Faktycznie, polskie profile to głównie te należące do ambasad, urzędów, ministerstw. Prężnie działający kiedyś profil polskiej prezydencji ostatni post opublikował 20 kwietnia. Polska Organizacja Turystyczna, czyli odpowiednik autorów australijskiego profilu, prowadzi na Facebooku własną stronę. A także kilkanaście regionalnych. Zamiast jednak prezentować na nich ciekawe, przyciągające turystów obrazki, ostatnio pojawiają się tam raczej pracownicy przebrani za Mikołajów. Nawet te informacje nie trafiają jednak do zbyt wielu osób – stronę śledzi tylko 5 tys. fanów.

