Facebook Australii podbił świat. Krótka wiadomość z końca świata: "Yes, we're alive", którą opublikowano na jego ścianie, została polubiona ponad 170 tys. razy. Samą stronę zna ponad 4 mln użytkowników serwisu. W czym tkwi tajemnica sukcesu najbardziej popularnego kraju na Facebooku? I czy Polska ma szansę go powtórzyć?
"Yes, we're alive" – ta krótka wiadomość była wczoraj jedną z najczęściej udostępnianych na Facebooku. W ciągu kilku godzin "polubiło ją" ponad 170 tys. użytkowników. 16 tys. podzieliło się nią ze znajomymi. Strona Australii stała się najpopularniejszym profilem w internecie, przebijając nawet Justina Biebera. I, choć specjaliści związani z social media zaznaczają, że Australijczycy po prostu wykorzystali szał związany z zapowiadanym na 21 grudnia końcem świata, nie zmienia to faktu, że ich profil pobił wszelkie rekordy.
Kangury, koale, dzikie plaże
Fanpejdż Australii ma 4 miliony użytkowników. Niedawno administratorzy strony dziękowali swoim użytkownikom za to, że dzięki ich zaangażowaniu "Australia" stała się najpopularniejszą stroną wśród wszystkich destynacji turystycznych. Nic dziwnego. Z tego co pokazuje na Facebooku, wynika, że to niemal rajska kraina. Australijczycy chwalą się zdjęciami kangurów, koali i wombatów przyłapanych w niecodziennych, często nad wyraz ludzkich pozach, pokazują ujęcia plaż, parków, podwodne fotografie ryb i raf.
– Profil kraju działa tak samo jak profile komercyjne marek. Jeśli raz przyciągniemy użytkownika, możemy później docierać do niego z różnego rodzaju treściami i komunikatami. Ma to przełożenie na decyzje konsumenckie. Szansa, że turysta pojedzie do kraju, z którego malownicze zdjęcia kusiły go przez ostatnie pół roku na jego ścianie na Facebooku jest znacznie większa niż to, że wybierze kraj, o którym zupełnie nic nie wie – mówi Zuzanna Rutkowska, Head of Strategy and Development agencji Livebrand.
Profil Australii z pewnością do fanów trafia. Zwłaszcza, że część zdumiewających fotografii wysyłają oni sami. Wybierają je pracownicy prowadzącej stronę lokalnej agencji turystycznej. Jak przekonuje Zuzanna Rutkowska, sukces profilu to jednak nie tylko zdjęcia. – Wymaga dobrze zaplanowanej strategii komunikacyjnej. Profil powinien łączyć treści emocjonalne i informacje praktyczne – wylicza.
Polska z orłem
Jak na tle Australii wyglądają polskie fanpejdże? Prawda jest taka, że ciężko je nawet odnaleźć na Facebooku. Duże, liczące po kilkadziesiąt tysięcy fanów strony Polski są dwie. Pierwsza to ledwie wizytówka z kilkoma informacjami z Wikipedii, na którą ładują się otagowane w kraju zdjęcia naszych znajomych. Druga, to prawdopodobnie prywatna strona, na której administrator co jakiś czas umieszcza rysunki kolejnych, groźnie wyglądających orłów, a fani uzupełniają amatorskimi zdjęciami w jakości, na jaką pozwala telefon komórkowy.
Dr Jan Zając, psycholog internetu z Uniwersytetu Warszawskiego i prezes zarządu Sotrendera zwraca uwagę na to, że polskich profili jest wiele, ale zwykle są to lokalne inicjatywy. – Lepiej lub gorzej prowadzone profile ma sporo większych miast. Ale jest także wiele inicjatyw niezależnych, jak "Warszawa nieznana".
Całkiem ciekawym pomysłem jest też profil "Mazury-Cud natury". Ma duży potencjał, głownie dlatego, że prezentuje ładne zdjęcia z Mazur.
– Jeśli chodzi o polskie profile, na mojej ścianie przebijają się głównie te polityczne. Sporo mamy profili polityków, partii. Fakt, że żadna akcja, ani profil turystyczny nie zrobiły na mnie wrażenia tak, aby zapaść w pamięć, świadczy o tym, że potencjał do działań jest jeszcze niewykorzystany. – uważa natomiast Zuzanna Rutkowska.
Nieco inny, ale niestety nie bardziej optymistyczny obraz Polski w internecie zaobserwowała także blogerka Natalia Hatalska:
Kto powinien prowadzić "Polskę"?
Faktycznie, polskie profile to głównie te należące do ambasad, urzędów, ministerstw. Prężnie działający kiedyś profil polskiej prezydencji ostatni post opublikował 20 kwietnia. Polska Organizacja Turystyczna, czyli odpowiednik autorów australijskiego profilu, prowadzi na Facebooku własną stronę. A także kilkanaście regionalnych. Zamiast jednak prezentować na nich ciekawe, przyciągające turystów obrazki, ostatnio pojawiają się tam raczej pracownicy przebrani za Mikołajów. Nawet te informacje nie trafiają jednak do zbyt wielu osób – stronę śledzi tylko 5 tys. fanów.
Zuzanna Rutkowska przyznaje, że nie rozumie, dlaczego w promocji Polski niemal pomijane są social media. – Facebook oferuje bardzo dużo możliwości: aplikacje, zarówno te użyteczne, jak i rozrywkowe, konkursy, których celem jest m.in przyciągnięcie uwagi nowych fanów. Wszystko zależy od naszej kreatywności i odpowiedniego zaplanowania strategii komunikacji spójnej z działaniami marki lub kraju w innych kanałach – mówi.
– Facebook jest jednym z wielu kanałów promocji. Ogólnie zasada przyjęta tak, jest jak w marketingu generalnie: lepiej tam być niż nie być – przekonuje Jan Zając i dodaje, że instytucja, która prowadziłaby polski profil powinna się zastanowić, do kogo ma on trafiać i opracować długofalową strategię. – Sposobów, aby zaangażować użytkowników może bardzo wiele: zdjęcia kotów czy obrazki przeklejone z demotywatorów. Ale komunikacja musi mieć sens, być związana z produktem, przywoływać wspomnienia. Odwoływać się do emocji, które może wywoływać miejsce.
Widzę dwa główne grzechy promocji Polski. Pierwszy to brak spójności (miliony organizacji produkuje miliony komunikatów, logotypów, aktywności, a żadna z nich nie ma ze sobą nic wspólnego). Drugi – to coś, co ja nazywam, naszą polską przaśnością. Otóż, nie wiadomo czemu, ale upodobaliśmy sobie komunikowanie naszego kraju za pomocą takich symboli, jak bigos, kiszony ogórek, hydraulik (nie ujmując nikomu), biegający po Warszawie „gwałciciel” etc. etc. CZYTAJ WIĘCEJ