Kreowanej przez marketingowców "magii świąt" ulega większość społeczeństwa. Choinkę w domu mają nawet ci, którzy nie wierzą w Boga. Boże Narodzenie obchodzi 89 procent Polaków, choć w zwykłą niedzielę w kościele pojawia się tylko 41 procent katolików. O zmianie charakteru świąt rozmawiamy z prof. Zbigniewem Mikołejką, kierownikiem Zakładu Badań nad Religią Polskiej Akademii Nauk.
Święta z wydarzenia religijnego stały się marketingowym eventem. Znana z reklam "magia świąt" jest już tak silna, że w Bożym Narodzeniu uczestniczą, bo chyba nie można powiedzieć "obchodzą", nawet niewierzący.
Prof. Zbigniew Mikołejko: Ta otoczka świąt to nie jest nic nowego, ona zawsze była, tylko zmieniał się jej kształt. Dziwimy się, bo dzisiaj ta komercjalizacja jest bardzo łatwo dostrzegalna, daje się wychwycić jej różne aspekty. Zjawiamy się w supermarkecie a tam grają starą polską kolędę "Last Christmas", którą grają we wszystkich supermarketach świata. Mówię o tej piosence tak ironicznie, bo to jeden z pierwszych znaków, że święta przestają być nasze, tracimy tę intymność świętowania.
Dlaczego?
Weźmy chociażby supermarkety, które biorą w tym udział, zostały przez znakomitego francuskiego socjologa Marca Augé określone jako "niemiejsca". To struktury, które mogą pojawić się wszędzie i nigdzie. Nie mają żadnego piętna lokalnego, nie są związane z miejscową kulturą. Są produktem globalnej maszynerii zysku.
Ta machina zasysa świąteczność i tych, którzy mogliby świętować, czyni z nich rodzaj papki, tym razem ludzkiej. Ornament z ludzkiej masy, jak powiedział kiedyś Kracauer. Ta maszyneria steruje ludźmi, tworząc potrzeby, wzorce, szczegóły zachowań i przymuszając do tego, by je wypełniać.
Poza tym mamy tradycję, która nieustannie, gdzieś w tle, ulega obóbce. Zostaje okrojona do standartów tej maszynerii. Na szczęście nie odbywa się to bez oporu, pozostaje dążenie, by zachować ten kościec tradycji. Tylko kto opoiwada nam o tej tradycji? Środki masowego przekazu, które są częścią marketingowej machiny wyjałowiania. One są połączone, chociażby przez reklamy, z tym komercyjnym molochem.
Jest jeszcze jeden wątek, o którym warto powiedzieć. Religia oparta jest na symbolu. Na symbolu, który daje do myślenia, zawiera w sobie tajemnicę, niepojętą głębię, która wymaga przeżycia duchowego. Tymczasem komercja sporowadza wszystko do znaku. Nie do symbolu, ale do znaku właśnie. Treść jest prosta i czytelna: pójdź w lewo, skręć w prawo, kup to, kup tamto. Krótko mówiąc, coś zostaje odcięte i zepchnięte w niebyt, bo mamy się poruszać w warstwie znakowej, a nie symbolicznej.
W tej komercyjnej, ludzkiej masie chrześcijanin i niechrześcijanin różnią się jeszcze od siebie? Czy dla wszystkich święta to już tylko "Last Christmas" i zakupy?
To właśnie oznacza homogenizacja, czyli zacieranie różnic - religijnych także. Włącznie z podziałem na religijnych i niereligijnych, bo świątynią staje się supermarket, a nie kościół czy kapilca. Już nawet nie ten kościół domowy, jaki kiedyś nazywało się świętowanie przy stole. Ten stół zresztą staje się przedłóżeniem tego, co widzimy na ekranie i co widzimy w supertmarkecie. Wszystko jest zaprojektowane. Supermarket nie działa na potrzeby stołu, ale stół działa wedle dyrektyw supermarketu.
Święta są nawarstwieniem tradycji, nie tylko chrześcijańskich, ale i pogańskich. Przecież w "Polskich wigiliach" to świętwanie wyglada zupełnie inaczej. Mamy na przykład archaiczne otwarcie na zmarłych. Boimy się ich, ale jednocześnie jest ten pusty talerz przy stole. Są potrawy z makiem i z grzybami, a mak wywołuje senność - stan bliski śmierci.
Poza tym święta sięgają w stronę illo tempore, czyli "ówczasu", chwili, gdy wszystko się zaczęło. Ten czas to był okres nadmiaru bogactwa, słów, gestów - to wszystko dzieje się w świętowniu. Ale "ówczas" to także czas niegotowości - nic nie zostało uporządkowane, mamy pełno paradoksów. Ot, chociażby ludzie i zwierzęta mówiący tym samym językiem - stąd karmienie zwierząt opłatkiem i przekonanie, że w Wigilię uda się z nimi porozmawiać.
Proszę też zwrócić uwagę na polskie kolędy, które niemal zawsze przywołują czas teraźniejszy. "Dzisiaj w Betlejem" - właśnie teraz, znika ten czas historyczno-lioniowy, ponieważ mamy wieczne "teraz". Dalej: "Chodźmy wszyscy do stajenki" - teraz chodźmy. "Bóg się rodzi" - ta kolęda zawiera tak wspaniałe przywołanie illo tempore jak żadna inna, dlatego zachwyca jak żadna inna. "Ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice - nieskończony, wzgardzony - okryty chwałą". Wszystko się tam dzieje. To kolęda brzemienna w opis świata niegotowego, gdzie wszystko się dzieje. Jednak - i tu wracamy do tego, od czego pan zaczął - aby doświadczyć tej kolędy, trzeba żyć w tej sferze symbolu, a nie znaku.
Skoro komercyjny świat uczy nas płycizny, to tracimy tę zdolność rozumienia, odbierania głębi - to co głębokie, zamienia się w ornament, leci gdzieś w tle. Przecież nikt już nie potrafi zaśpiewać porządnie kolędy, bo ona stała się dodatkiem. A powinna być wyrażaniem tego podstawowego sensu religijnego - mniej lub bardziej archaicznego i pierwotnego. Powinna przywołać świętość, a jest z boku, w tle.
Kościół przegapił moment, w którym Boże Narodzenie przestało być dniem narodzenia Chrystusa, a stało się dniem przyjścia Gwiazdora?
Pan z Wielkopolski czy ze Śląska?
Z Pomorza.
A tak, tam też mają Gwiazdora. To ten zachodni krąg kulturowy. Wracając - oczywiście Kościół przegapił ten moment, ale to tylko cząstka innych rozmaitych przegapień Kościoła. Satysfakcja z tego, że ludzie wypełniają rytuały, że praktykują tak zwaną religijność odświetną, skończy się przepływem ludzi z kościoła do supermarketu. Zostaną te formu puste, coraz bardziej puste, ale w pewnym momencie one przestaną być potrzebne.
Według badań pallotyńskiego Instytutu Statystyki Kościelnej tych, którzy biorą udział w praktykach religijnych w dniu pańskim, w niedzielę, jest 41 procent. W warstwie rzeczywistej polski Kościół stał się kościołem mniejszościowym. To co się dzieje ze świętami, utrata wpływu Kościoła na religijność bożonarodzeniową - a w Polsce religijność w ogóle jest bożonarodzeniowa - to będzie kłopot. Już jest kłopot.
Pierwsze wielkopowierzchniowe supermarkety powstają w Stanach Zjednoczonych w latach 60. To wtedy święta zaczynają tracić religijny wymiar?
Oczywiście wcześniej, bo komercja to nie tylko supermarkety. Chociaż tam ten kształt świąt bierze się z tego, że to jednak bardzo zróżnicowane - religijnie, kulturowo, językowo - społeczeństwo. Ono odnajduje się na poziomie popkultury i związanej z nią konwencji. Dla nich to jest warstwa tożsamości. Dlatego dla nich ważne są karty z podobiznami baseballistów, fotosy aktorów - to ma tam sens, bo popkultura jest tam kulturą jednoczącą. U nas jest ona zagrożeniem dla zastanych tradycji.
Czasy PRL-u nastawione na zeświecczenie społeczeństwa zatrzymały proces, który na Zachodzie trwał w najlepsze.
Tak, one spowolniły tę desakralizację czy sekularyzacją. Choćby z tej racji, że Kościół pozwalał istnieć w wielu sferach, w których nie mógł istnieć obywatel, czy raczej mieszkaniec socjalizmu. A teraz może się odnaleźć w wielu innych miejscach.
Jak duża jest różnica między "Polską, przedmurzem chrześcijaństwa", a "komercyjnym, zepsutym Zachodem"?
Ona się zaciera i ten proces będzie przybierał na sile. Widać to już w młodszych generacjach. Weźmy skłonność do spędzania świąt poza domem. Przez 200, a nawet 300 lat to dom był podstawowym miejscem świętowania.Polska tradycja jest synkretyczna, jest ulepkiem elementów tradycji litewskiej, białoruskiej, niemieckiej, ukraińskiej, własnej rdzennej. To się zmienia z czasem z regionem. Tu rodzi się pytanie co chronić? Jest pokusa, by stworzyć taki model polskiej tradycji: 12 potraw, choinka i tak dalej, i tak dalej. A często są to rzeczy świeże, jak choćby choinka.
Żadne inne święto chrześcijańskie nie jest tak popularne wśród niewierzących. Na czym polega fenomen Bożego Narodzenia?
89 procent Polaków obchodzi Boże Narodzenie. To pewien paradoks, bo to święto jest świętem rodzinnym, a jednocześnie zostało wpisane w syndrom polskości. Boże Narodzenie jest takim dorocznym obrzędowaniem potwierdzającym przynależność do polskości, ktorej częścią jest katolicyzm, jako tradycja kulturowa, a nie religijna. Tu wracamy do tej domowej świątyni, która jest jednocześnie świątynią narodową. "Polskość w białych ścianach polskiego domu", by nawiązać do "Pana Tadeusza". To bardzo znamienne. W arcypoemacie nie ma Bożego Narodzenia, ale proszę zwrócić uwagę, jak się tam świętuje - przy stole. Ten mikrokosmos domowy staje się odpowiednikiem makrokosmosu narodowego.
Tu wracamy do "Bóg się rodzi", która powstała w prededniu utraty niepodległości. W tej kolędzie mamy nie tylko cud religijny, ale i narodowy. "Błogosław ojczyznę całą i wszystie wioski z miastami" - wpisanie święta powszechnego w ten polski krajobraz. Dokonuje się przejście: ulubiony polonez Władysława IV staje się kolędą "Dzisiaj w Betlejem". To nie bez znaczenia, że pieśń, przy której tańczył król stała się kolędą domową. Mamy też silne zeswojszczenie - szopka z polskim pejzażem: osioł, wół, pstuszkowie ubrani w kożuszki, śnieg, a nie skwar i pustynia. To zeswojszeczenie jest silniejsze niż w innych krajach.
Kiedyś ostoja polskości, dziś kolejny długi weekend.
Coraz bardziej. Długi weekend jest taką fajną komercją, która jest łatwa i przyjemna. Należałoby się zastanowić, czy nie trzeba przenieść Bożego Narodzenia do pobliskiej galerii. Przy tym, dość szczególne jest, że gdy w XIX wieku, kiedy powstawały świątynie kapitalizmu - banki, fabryki, giełdy - to one były budowane na wzór kościołów. Dzisiaj jest raczej odwrotnie. To coś znaczy.
Jeszcze wszczesny kapitalizm próbował opowiedzieć o sobie - z użyciem najbardziej ideologicznej ze sztuk, czyli architektury - wzorując się na gotyckich albo barokowch kościołach. Teraz nowe kościoły są budowane na modłę galerii i banków. To odwrócenie jest znamienne i wyraża to co się stało, czy staje i chyba się nie odstanie. Żal mi strasznie tego polskiego świętowania. W tej materii jestem człowiekiem starej daty, chociaż agnostykiem. Świętuję przykładnie i po bożemu.