
W młodości patrzył, jak trener kadry tenisa stołowego kopie zawodnika krzycząc, że ten jest nieudacznikiem. Nie chciał takiego sportu. Jako szkoleniowiec szukał integralnych rozwiązań, które rozwijałyby nie tylko ciało, ale również umysł, organizację i kulturę. Efekt? Jego podopieczni w reprezentacji Polski i Australii zdobyli setki medali. Teraz Jerzy Grycan szkoli trenerów, a wraz z nimi dzieci w całej Polsce, realizując program FUNdamenty.
Gdy weźmiemy historie najlepszych sportowców, np. Tysona. Jak ktoś, kto zarobił takie pieniądze, może spaść do poziomu kloszarda? Trzeba być zupełnie nieprzygotowanym do życia i trzeba być naprawdę głupim. Współczesny sport, nazwijmy go „medialnie sterowanym”, takie postawy rozwija.
Dlaczego taki człowiek jak ty nie pracuje w Polskim Związku Tenisa Stołowego?
PZTS funkcjonuje dość wyraźnie na poziomach od egocentrycznego do konserwatywnego. Zresztą tak jak większość organizacji sportowych. Gdyby weszły na następny poziom, racjonalny, zaczęłyby myśleć w ten sposób: "Są zrobione badania, takie są wnioski, natychmiast wprowadzamy". Tak decyzje nie są podejmowane.
Wróćmy do FUNdamentów. To jest program, który zakłada stworzenie tysiąca centrów szkoleniowych w całej Polsce.
Założeniem każdego treningu jest to, by dzieci wychodziły podekscytowane, by opanowały kolejną ważną umiejętność. Uczą się kolejnych elementów, coraz lepiej grają, dostają zadania domowe. Widzą u siebie postęp, są poważnie traktowane przez trenera, który tworzy środowisko, współpracuje z rodzicami. Tworzona jest odpowiednia atmosfera, taka otoczka.
Ogromna rotacja razem z szybkością sprawiają, że nie da się grać w tenisa stołowego bez antycypacji. Nie da się zareagować na lecącą do mnie piłkę. Już jest za późno. Trzeba przewidywać, czytać bardzo złożoną sytuację.
Mózg to jest taka galaretka na podstawie czaszki i obojętne, czy skoczek wyląduje pięknym telemarkiem, czy trochę gorzej - zawsze mózg najpierw "łup" - leci do góry, potem "bum" - uderza o podstawę czaszki, a potem ten proces się powtarza kilka razy, aż mózg się ustabilizuje. To chyba dobrze, że Małysz w miarę szybko skończył ze skakaniem, także ze względu na swoje zdrowie.
