Palił trawkę, pił na umór, organizował opozycyjne życie studenckie, drukował emigracyjną gazetę, gościł Donalda Tuska i zbierał pieniądze na stworzenie "Gazety Wyborczej". Co stało się, że choć grał w tej samej drużynie co Adam Michnik i Jacek Kuroń, po 1989 roku znalazł się po drugiej stronie barykady? Wywiad-rzeka z publicystą wiele wyjaśnia. Być może więcej niż sam Wildstein chciał o sobie powiedzieć.
Bronisław Wildstein przez wydany właśnie wywiad – rzekę chciał pokazać się jako publicysta niepokorny. To słowo przewija się już w tytule, a później, w podtekście, także przez kolejne rozdziały: młodość, działalność opozycyjną, emigrację i wreszcie działalność w III i IV RP. Jak wynika z opowiadanych przez Wildsteina historii, publicysta, choć działał kiedyś ramię w ramię z dzisiejszymi naczelnymi i właścicielami największych mediów w Polsce, nie odnalazł nigdzie w nowym układzie swojego stałego miejsca.
Prawdziwy brak pokory? Moim zdaniem wydarzenia przedstawione przez Wildsteina świadczą zupełnie o czym innym, niż publicysta chciał przekazać. Wildstein rysuje się jako postać nie tyle "niepokorna", co rozczarowana i zawiedziona: dawnymi przyjaciółmi, politykami, którym uwierzył i ideami, którym kiedyś zaufał. A także miejscem, w którym znajduje się teraz.
Trawka i alkohol Bronisław Wildstein w swoich wspomnieniach cofa się aż do wczesnego dzieciństwa. Publicysta wspomina związek matki, która nienawidziła komuny z ojcem - komunistą ("ale rozczarowanym"), liczne przeprowadzki (między innymi spowodowane represjami w 1968 roku) i swoje podwórkowo – szkolne towarzystwo, w którym zdobywał pozycję korzystając z prawa pięści. Pisze też wiele o tym, jak i dlaczego wyrzucano go z kolejnych szkół, a później, już z powodu pierwszych poważnych opozycyjnych ruchów, robiono problemy także na uniwersytecie.
Publicysta opowiada Piotrowi Zarembie i Michałowi Karnowskiemu o tym, jak zakładano SKS-y na krakowskich uczelniach i jak wyglądała działalność ówczesnego KOR. I choć początkowo wspomnienia wyglądają niemalże jak żywot pomnikowej postaci, Bronisław Wildstein pokazuje także mniej chwalebne epizody: cygańską wyprawę ze Stanisławem Pyjasem przez kraje bloku wschodniego, zarabianie pieniędzy myciem wagonów, narkotyki, alkohol.
Pyjas
Dużo miejsca w swoich wspomnieniach Bronisław Wildstein poświęcił sprawie Stanisława Pyjasa, który zginął w maju 1977 roku. Z wypowiedzi publicysty wynika, że sprawa wciąż jest dla niego trudna i wciąż niezamknięta. Dążenie do uzyskania pełnych informacji dotyczących śmierci Pyjasa być może w zamyśle było jednym z pierwszych dowodów na brak pokory Wildsteina. Ale dla mnie, także ta sprawa pokazuje przede wszystkim wielki, osobisty zawód: na Pyjasa donosił ich wspólny przyjaciel, Lesław Maleszka, który później nie tylko nie został pociągnięty do żadnej odpowiedzialności, ale też znalazł pracę w "Gazecie Wyborczej", na którą Wildstein pomagał zbierać pieniądze, gdy przebywał na emigracji.
Także III RP nie przyniosła rozwikłania tej zagadki. Także dlatego, że – jak relacjonuje to Wildstein – nawet dawni koledzy z opozycji nie chcieli ujawnić akt dotyczących Maleszki.
Emigracja
Wildstein opisuje także swoje emigracyjne koleje: tymczasowy wyjazd do Szwecji, pobyt w Niemczech i kontakty z tamtejszą lewicą, a także już dłuższą emigrację we Francji. Bronisław Wildstein opowiada o zakładaniu tam opozycyjnego "Kontaktu", kłótnie i proces sądowy z Mirosławem Chojeckim i zbieranie funduszy na czerwcowe wybory.
Wildstein opisuje bliżej emigracyjne środowisko. Podobnie, jak w przypadku jego własnej biografii, nie są to jednak wybielone historie.
Swoje wspomnienia opozycyjne, Wildstein podsumowuje smutną konstatacją: "To typowe zresztą dla standardów III RP, że jestem jedyną osobą, której wypomina się ówczesny pobyt na Zachodzie. Inni są honorowani za działalność emigracyjną, ja za to samo jestem nazywany dezerterem".
Nowa rzeczywistość
Niemal przez cały wywiad Bronisława Wildsteina przewija się wątek przemian, jakie zachodziły w opozycji. Na ich tle doskonale widać, jak publicysta zaczynał coraz bardziej odstawać od tych, z którymi współpracował w latach 70. i 80. Podobny proces miał miejsce także na początku lat 90. Wildstein początkowo był zwolennikiem rządu Tadeusza Mazowieckiego. Później jednak stopniowo oddalał się od tego środowiska, przesuwając się w stronę Porozumienia Centrum i braci Kaczyńskich. W czasie rządów koalicji PiS - LPR - Samoobrona został szefem TVP. Niecały rok później został jednak odwołany ze stanowiska. Jak przyznaje, chciał robić telewizję zbyt mało nastawioną na promowanie partii, co braciom Kaczyńskim się nie spodobało.
Publicysta opowiada także o usunięciu go z "Rzeczpospolitej" za wyniesienie z IPN tzw. listy Wildsteina, czyli indeksu katalogu osobowego. Opublikowanie listy w internecie wywołało prawdziwą polityczną burzę, ale publicystę pozbawiło stałego miejsca pracy.
Mimo że z mediami w III RP nie miał wielu dobrych doświadczeń, w wywiadzie-rzece zaskoczyło mnie, jak wiele pozytywnych cenzurek wystawia Bronisław Wildstein nawet swoim dzisiejszym polityczno - publicystycznym przeciwnikom. Na słowa pogardy od "niepokornego" zasłużyła tylko garstka. Aleksandra Jakubowska: "była taką najgorszą propagandową szują" i Daniel Passent. Jacek Żakowski to dla niego z kolei "wyjątkowo obrzydliwa persona, nawet jak na medialne praktyki III RP".
Słabości
Najsłabszą stroną książki są moim zdaniem jej autorzy. Michał Kranowski i Piotr Zaremba prowadzą wywiad, chyba wyłącznie z przygotowanych pytań. Rzadko dopytują, ciągną wątki kiedy Bronisław Wildstein mówi coś ciekawego, nieoczywistego, co być może nie mieści się w ich pomyśle na tekst, ale mogłoby wzbogacić dodatkowo jego wypowiedzi. Tak było na przykład, kiedy publicysta przyznał, że nie tylko próbował różnych narkotyków, ale także "prawie się od nich przekręcił". Choć dziennikarze mogli przecież o to zapytać, czytelnik zostaje z niedomówieniem pozostawiony.
Zaremba i Karnowski kilka razy pokazują, że albo nie słuchają, albo nie chcą usłyszeć tego, co ich rozmówca właśnie powiedział. Kiedy Wildstein kilkakrotnie podkreślił, że nie przesądza o tym, co było przyczyną katastrofy w Smoleńsku, a teorię o zamachu należy brać za jedną z możliwości, dziennikarze pytają: "Załóżmy na chwilę, że nie było zamachu". Tak, jakby poprzednie wypowiedzi Wildsteina nie istniały.
Podsumowując: wywiad - rzeka z Bronisławem Wildsteinem to dobra książka dla wszystkich, którzy interesują się historią opozycji. Nawet jeśli publicysta przedstawia jej życie ze swojej perspektywy, jest to ciekawy głos w dyskusji. Zwłaszcza fragmenty, które pokazują, jak opozycja się dzieliła i w latach 90. jej członkowie porozumiewali się z postkomunistami. Myli jednak hasło przewodnie książki, czyli "Niepokorny". Bo, jak już pisałam, zdecydowanie bardziej pasuj tutaj "zawiedziony".
To tam Jan Lityński wypominał nam, że pijemy za dużo, a potem upił się do nieprzytomności.
fragment książki "Niepokorny". Wyd. Fronda
Podsumujmy: Milczanowski nie chciał ujawnić esbeckich akt?
A wcześniej Kozłowski i Majewski. Także Antek Macierewicz. Co prawda, kiedy Boguś Sonik się do niego dobił, on obiecał: "No dobra, ja to ujawnię". Ale nie zrobił tego. Na 25-lecie SKS Piotrek Naimski, który był za Macierewicza szefem UOP przeprosił, mówił, że mogli zrobić więcej.
fragment książki "Niepokorny". Wyd. Fronda
"Myśmy się do tych wyborów przygotowywali. Składaliśmy się na akcję przedwyborczą, kupowaliśmy cegiełki na, tak, tak, "Gazetę Wyborczą".
fragment książki "Niepokorny". Wyd. Fronda
Emigranci polityczni, ludzie dosłownie goli, nagle zaczęli dysponować dużymi sumami. Pojawiały się pokusy. To nie było z reguły tak, że ludzie mówili sobie wprost: wezmę dla siebie. SAmi siebie przekonywali, że kiedy zamiast pociągiem polecą gdzieś samolotem, albo poprawią sobie komfort życia, to będą skuteczniejsi. I rację jakąś w tym mieli, tylko że taki tryb myślenia łatwo zaczyna wszystko usprawiedliwiać. Wiem, że podobne zjawiska miały też miejsce w Polsce.