– Kiedy myślę o tym, że zabiera się kobietom wolność wyboru i zmusza je do heroizmu albo dyktuje mniejszościom seksualnym, kogo mają kochać, to krew mnie zalewa – mówi w rozmowie dla naTemat.pl Patrycja Markowska. W wywiadzie opowiada również o najnowszej płycie, która, jak sama mówi, ma być "powrotem do hipisowskich korzeni" i symbolem wolności, ale też o swojej wewnętrznej przemianie, wierze w Boga, o tym, jak patrzy na Kościół, będąc bratanicą biskupa.
Reklama.
Reklama.
Jak rozumiesz wolność? Czym jest dla ciebie?
Wolność zaczęłam doceniać dopiero jako dojrzała kobieta.
Teraz rozumiem ją głębiej i myślę sobie, że "wolność" na każdym etapie życia jest po prostu niezbędna. Począwszy od tego, że uczę się ją dawać mojemu nastoletniemu synowi, co jest niezwykle trudne, aż po wolność w muzyce. Zawsze, jako artyści, stoimy przed wyborem "być czy mieć", czy iść drogą bezkompromisową, czy też może "pochylić kark". Dopóki są to nasze własne decyzje i czujemy, że nasz wewnętrzny kompas jest skierowany w dobrą stronę, możemy mówić o wolności. Tak samo w związku. Uważam, że prawdziwe miłość i głębia są wtedy, gdy szanujemy autonomię drugiej strony. Ja musiałam się tego uczyć. Kiedy byłam zakompleksioną, niepewną siebie nastolatką, bywałam niezwykle zazdrosna.
No i co najważniejsze: wolność w kraju. Kiedy myślę o tym, że zabiera się kobietom wolność wyboru i zmusza je do heroizmu albo dyktuje mniejszościom seksualnym, kogo mają kochać, to krew mnie zalewa. Jest to dla mnie tak ważny temat, że jestem w stanie o to walczyć, nawet jeśli później wylewa się na mnie hejt pod tytułem "śpiewasz sobie piosenki, to się nie wypowiadaj".
"Śpiewasz, to się nie wypowiadaj" – nie sądzisz, że artyści właśnie po to mają "głos", żeby zabierać go w ważnych społecznie sprawach?
Są artyści, którzy mają bardzo dużo do powiedzenia i są tacy, którzy nie mają do powiedzenia nic.
A ty?
Ja w pewnym momencie poczułam potrzebę zabrania głosu. Nie robiłam tego, kiedy miałam 20 lat, bo czułam się wtedy dzieciakiem, nie byłam pewna swoich poglądów. Teraz wiem, że mogę to robić, bo to moje świadome przemyślenia. Oprócz tego, że jestem wokalistką, jestem przede wszystkim matką, Polką, obywatelką. I każdego dnia stoję przed moralnymi wyborami.
To znaczy?
No chociażby, czy pójść do telewizji publicznej, jeśli nie zgadzam się z tym, co robi rząd. Jedni machną na to ręką i powiedzą: "to tylko muzyka". Ja jestem bliżej myślenia Roberta Gawlińskiego, który się na ten temat wypowiedział: nie można odcinać się od tego, gdzie daje się twarz i siebie. Uważam, że trzeba świadomie brać na klatę to, kim się w życiu jest i po jakiej stronie się opowiada.
Nawiązując do tego, co powiedziałaś, jak – jako matka – skomentujesz głośne słowa Jarosława Kaczyńskiego o "dawaniu w szyję" przez młode kobiety?
Mam wrażenie, że zawsze najwięcej do powiedzenia na temat kobiet mają ci, którzy niewiele mają z nimi wspólnego.
Motywem przewodnim twojej nowej płyty jest "powrót do hipisowskich korzeni". Mnie ruch hipisowski i rewolucja z ‘67 kojarzą się raczej z buntem przeciwko dorosłym, rodzinie, instytucji Kościoła czy kultem używek i "wolnej miłości". Tobie też o to chodziło? Skąd ten pomysł?
Akurat kontry do rodziny nie miałam na myśli, bo mam tak hipisowskich rodziców, że bardziej się już chyba nie da! (śmiech) Ja się hipizmu uczę od nich. (śmiech)
To wobec czego ten bunt?
We mnie rodzi się bunt przed pędem, który – żeby była jasność – sama mam w sobie. Jest to też bunt przed wszystkim tym, co elektroniczne, poprawione, plastikowe, takie pseudoidealne.
A co z używkami?
Alkohol, hazard, papierosy, palenie trawy – obchodzenie się z nimi zależy od naszej dojrzałości i umiaru. Nawet od seksu można się uzależnić... Zwłaszcza w naszym środowisku trzeba szczególnie uważać z używkami, bo jest to stąpanie po kruchym lodzie. Wspinamy się bardzo wysoko emocjonalnie, a potem... trzeba jakoś wylądować, co bywa bardzo trudne. O sobie mogę powiedzieć, że gdybym ja w tym wszystkim nie miała umiaru i nie hamowała piętami, to na pewno nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.
Mówiłaś kiedyś, że gdyby nie bliscy, to mogłabyś skończyć jak Amy Winehouse...
Tak, tak sobie myślę. Wiesz, to, że mam syna, mnie prostuje i sprowadza na właściwe tory. Przede wszystkim jestem mamą i to jest super. Macierzyństwo uczy mnie tego, że zajmowanie się wyłącznie własną dupą nie jest w życiu najważniejsze.
Korzystając z wiedzy i doświadczenia "autorytetu" może się zdarzyć, że wpędzimy się w błędne koło, dostosowując swoje "ja" do cudzych oczekiwań, zatracając przy tym własną tożsamość. Nie miałaś takiego momentu w relacji z tatą?
U nas podział był taki, że przez pierwsze lata kariery nie chciałam się z tatą pokazywać, ani nic wspólnie nagrywać. Dopiero po 20 latach dojrzeliśmy do tego, by stworzyć wspólnie płytę "Droga", ale już jako dwójka odrębnych artystów.
Tak szczerze, to uwielbiałam puszczać mu moje demówki, pytać o rady. Nie wszystkie brałam sobie do serca, raczej zapamiętywałam te, które mi pasowały. (śmiech) Dzieli nas pokolenie, dzieli nas płeć, a ja zawsze byłam "Zosią Samosią". Tata nigdy się nie wpie*dalał. Nie jest ekspansywnym rodzicem, który coś by mi narzucał.
A twoja relacja z synem? Jesteście z Filipem kumplami?
Oj, zdecydowanie! Potrafi mnie rozśmieszać, świetnie się z nim rozmawia. Ostatnio nawet rzucił do mnie żartobliwie, że ciągle śpiewam "o tym swoim wilczym popędzie". (śmiech) No i szach mat, taki to synuś… (śmiech)
Chciałabyś, żeby poszedł w twoje ślady?
On poszukuje, a ja nie zamierzam go w nic pchać. Chodzi do świetnego filmowego liceum, interesuje się też rapem, pisze teksty… Ale absolutnie nie chciałabym torować mu dróg w jakimś określonym kierunku, zwłaszcza kiedy ma dopiero 15 lat. Jestem przeciwna "wypuszczaniu" dzieci do pracy. Niech sam sobie o to walczy i organizuje.
Brzmisz trochę jak własny ojciec.
No tak (śmiech), ale on bardzo mądrze zrobił. Skończyłam studia, nagrałam pierwszą płytę i dzięki temu uniknęłam wielu niebezpieczeństw i ostrych zakrętów. Nie wiem, jak by się moje życie potoczyło, gdybym debiutowała tak, jak teraz niektóre dziewczynki w wieku 14 czy 15 lat.
Bo traci się dzieciństwo czy dlatego, że ten szołbizowy światek jest taki "brzydki"?
I jedno i drugie. To tak jakby teraz 14-latek miał zostać prawnikiem. Nawet jeśli takie dziecko przeczytałoby mnóstwo książek i miało teoretyczną wiedzę, to cały czas pozostaje dzieckiem i nie ma takich zasobów, żeby bezpiecznie wejść w świat dorosłych i się z nim zmagać. Nawet dorośli sobie z tym nie radzą. Tak jest w każdym zawodzie, a w tych artystycznych szczególnie, bo naraża się własną wrażliwość.
Wystawiasz na licytację poczucie własnej wartości.
Bardzo dobrze powiedziane – dokładnie tak.
Miałaś taki moment, że czułaś że "silnik" ci się zaciera? Że możesz sobie nie poradzić z presją?
Tak. Miałam taki zjazd, gorszy czas. Pomogła mi terapia, pomogli mi bliscy i miłość do muzyki.
Mam swoje wielkie chwile szczęścia, kiedy wychodzę na scenę. Nigdy nie robiłam tego dla sławy czy pieniędzy. Moment, w którym czuję, że wprowadzam publiczność w swój świat, jest nieporównywalny z niczym.
Mocno wierzę też w ludzi. Może dzięki temu tak kocham grać koncerty. Nie chcę gorzknieć. Wolę czasami dostać po dupie, ale nie tępić pazurów i nie tracić wilczego pędu.
Z domu wyniosłaś tę naukę?
Tak. Moi rodzice są niezwykle otwarci. Kiedyś też moja przyjaciółka powiedziała mi, że potrafię "wyskrobywać" z ludzi to, co najlepsze, i staram się właśnie to w nich widzieć. Chcę, żeby tak mi zostało.
Zostałaś wychowana w wierze katolickiej, prawda?
Tak, jak najbardziej i jestem osobą głęboko wierzącą. Brat mojego taty – Rafał – jest biskupem i jest za*ebisty. Jest kapłanem z powołania, to prawdziwie wrażliwy, cudowny człowiek, od którego wiele się nauczyłam.
Jak w takim razie przez pryzmat wartości, w których zostałaś wychowana i mając w rodzinie duchownego, oceniasz to, co dzieje się w Kościele?
Trudno mi się do tego odnieść, bo Kościół bardzo nabroił i mam tu wiele zarzutów. Ale nie uważam, że teraz wszystkich księży trzeba wrzucać do jednego wora i że każdy jest "be" albo że dzieci nie powinny z tego powodu chodzić na religię. Mam wrażenie, że robi się z tego jakaś dziwna moda.
Jesteś pewna, że "Wilczy pęd" jest płytą na dzisiejsze czasy?
Słuszna uwaga. Nagrywając tę płytę byłam świadoma, że to nie będzie łatwe. Teraz w radiach króluje muzyka elektroniczna i wiedziałam, że to nie wpisze się w trendy, nie będzie "dzisiejsze", ale przywilejem przekroczenia 40-stki jest poczucie, że nie musisz się ścigać (śmiech). Zapracowałam na swoją pozycję, gram taką ilość koncertów i mam tylu wiernych słuchaczy, że czuję, nie muszę robić ruchów pod publikę. To jest dla mnie miłe miejsce.
No dobrze, ale nie powiesz chyba, że nie chciałabyś słyszeć swoich utworów w radiu.
Jak tworzę, to o tym nie myślę. Dopiero, gdy płyta jest gotowa, to zastanawiamy się, co wyjdzie jako singiel i faktycznie czasami idziemy na kompromis, tworzymy wersje radiowe.
Zawsze starałam się jednak stać w rozkroku, nie obrażać się na radio i tworzyć zarówno utwory, które będą zgodne z moją wizją, jak i te, które będą puszczane przez stacje.
Stałe przeciąganie liny.
Pamiętam jak usłyszałam w radiu, że piosenka "Świat się pomylił" w wersji przy fortepianie, którą wygrałam festiwal w Opolu, nie zostanie zagrana na antenie ani razu.
I co zrobiłaś?
Stworzyliśmy wersję radiową. I przyznam szczerze, że nie przepadam za nią. Mimo że okazało się to wielkim przebojem i była grana wszędzie. Dzisiaj bym już takiego ruchu nie zrobiła. Ale to był inny moment w mojej karierze.
Czy ta płyta jest dla ciebie przełomową ?
Nie. Taką była płyta "Alter Ego". Tutaj trudno mówić o przełomie, to raczej kontynuacja mojej drogi.
Na jednym z portali muzycznych natrafiłam na recenzję twojej płyty, której autor pisze: "Wydaje mi się, że [Markowska] siedziała przez lata w bezpiecznej strefie, bojąc się eksperymentować ze swoją muzyką". Co byś na to odpowiedziała?
Nie zgadzam się z taką opinią. Pokaż mi utwór nagrany w ostatniej dekadzie przez polską wokalistkę, który trwa siedem minut, ma solówkę harmonijki czy gitary...(śmiech)
Mowa o utworze "Bezczas".
Tak. Odbiór tej piosenki przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że moja potrzeba wyrażenia siebie w utworze trwającym siedem minut została doskonale zrozumiana przez słuchaczy. Są ludzie, którzy też czują jak ja i też tak chcą.
Więc – nawiązując do tej recenzji – myślę, że bardzo łatwo jest rzucać takie słowa i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że ten ktoś nawet nie posłuchał płyty, tylko usłyszał trzy single w radiu. Chociaż z drugiej strony… Cieszę się z takich opinii, bo podkręcają mnie do tego, żeby być jeszcze odważniejszą. Do otworzenia się na wolność, o której mówiłyśmy na początku.