Seksistowskie, rasistowskie, ocierające się o absurd. O seksie, fekaliach, Żydach i Rumunach. Żadnych tabu. Co nas kręci w niepoprawnych kawałach? I dlaczego opowiadamy je niezależnie od naszej pozycji społecznej czy wykształcenia? Rozkładamy żarty na czynniki pierwsze.
„Przychodzi blondynka do seksuologa”. „Polak, Rusek i Niemiec lecą samolotem”. „Co to jest: różowe i rozpływa się w ustach?” Nie, nie pokusimy się tu o dokończenie początków tych niepoprawnych żartów. Czytelnik znajdzie je w Google, a jeśli nie, z pewnością usłyszy je na najbliższej imprezie, w szkole czy w pracy. Bo zjawisko opowiadania nieprzyzwoitych kawałów dawno już wyszło z podziemia i rozlało na wszystkie warstwy społeczne. Śmieją się z nich koledzy w przerwie na lunch, dyrektorzy używają ich jako przerywników na zebraniach, a profesorzy opowiadają je studentom.
– Może to próba zachowania równowagi w życiu? Gdy człowiek zajmuje się duszą i egzystencją to potrzebuje też od tego odetchnąć. Wielu wybitnych intelektualistów odnajdywało w sprośnych żartach ogromną radość – zauważa w rozmowie z naTemat.pl felietonista i satyryk Michał Ogórek. I przypomina, że do takich postaci należeli Gustaw Holoubek i Andrzej Łapicki. – Uwielbiali je wręcz, nawet te najgłupsze z najgłupszych. Włączając zbulwersowane miny słuchaczy – śmieje się Ogórek. Zastrzega jednak, że sam takich kawałów nie opowiada. – Po pierwsze, bo nie zajmuję się Heideggerem i duszą. Poza tym nie lubię sprośnych dowcipów, a nawet, gdybym lubił, i tak bym je zapominał, bo pamięć do kawałów mam krótką – podkreśla Michał Ogórek.
Zauważa też, że z kawałami trzeba ostrożnie. – Napisane, tracą wdzięk i obnażają swoją głupotę. Tylko opowiedziane mają tego wdzięku najwięcej. Apeluję więc: jeśli już lubimy sprośne dowcipy, nie zapisujmy ich. Opowiadajmy! – dodaje Ogórek.
Konsternują, dystansują, łączą
Prof. Jerzy Bralczyk zauważa, że w językowej tradycji dowcip często łączył się z naruszaniem pewnych norm. – Śmieszność miała wywoływać konsternację, można więc było jej oczekiwać, gdy komuś zależało na prowokacji. Tego typu żarty popularne były również w środowiskach uważających się za tolerancyjne – ich opowiadanie miało być jej dowodem – mówi prof. Jerzy Bralczyk.
Kulturoznawca Jacek Wasilewski, zauważa, że w kulturze podejście do żartów warunkują dwa typy zachowań. – Mamy dwie twarze: publiczną i prywatną. W zachowaniach publicznych prezentujemy taką twarz, jaką uważamy za właściwą. To się wiąże z obowiązkiem, ogładą – mówi Jacek Wasilewski. W zachowaniach prywatnych uciekamy się do żartu jako do narzędzia tworzenia więzi z innymi ludźmi. – To tworzenie więzi zahacza o zachowania wręcz prymitywne – na zasadzie: tym większa więź, im większa niechęć do wspólnego „wroga”. Robienie z kogoś ofiary i wystawiania go na pośmiewisko ma działanie jednoczące. Tak jak w tajnych bractwach, gdzie więź między członkami tworzy się przez wspólną tajemnicę, ściśle strzeżoną przed opinią publiczną – mówi kulturoznawca.
Jak dodaje prof. Jerzy Bralczyk, że na przestrzeni lat niezmienną popularnością cieszą się żarty najbardziej absurdalne, odsłaniające podszewkę rzeczywistości. Pozwalające oderwać się od tego, z czym mamy do czynienia na co dzień. – Aczkolwiek dobry żart jest trudny do opowiedzenia. Zależy od kontekstu, sytuacji, sposobu ekspresji. Każde jego wykonanie jest jedyne w swoim rodzaju, choć żart sam w sobie zakłada oczywiście powtarzalność – dodaje prof. Bralczyk.
W walce z fasadą
W żartach zwykle odsłaniamy taką swoją twarz, jakiej na ogół nie pokazalibyśmy publicznie. – Budując wspólnotę żartu, skracamy dystans w stosunku do towarzyszy sytuacji. Nawet, jeśli nie zgadzamy się z seksizmem czy rasizmem kryjącym się w żartach, sprawiają one, że czujemy się wspólnotą – mówi kulturoznawca Jacek Wasilewski. Niecenzuralne żarty to też potrzeba odreagowania naszej „fasadowości”. - Gdy człowieka dopada w publicznej toalecie chęć napisania na ścianie niecenzuralnego słowa, robi to z prostej przyczyny: na przekór fasadzie. To rodzaj zabawy w niegrzecznego chłopca czy dziewczynkę – mówi Jacek Wasilewski.
Psycholog społeczny, dr Rafał Jaros z Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych uważa, że niecenzuralne dowcipy zawsze mają dwie strony. Jedną, pozytywną, humorystyczną, która poprawia nam samopoczucie, i drugą, nacechowaną negatywnie, związaną ze stereotypami, uprzedzeniami, sytuacjami powszechnie uznanymi za intymne i nieprzeznaczone dla publiczności. To, jak na nie reagujemy, zależy zwykle od tego, jak są opowiadane, i jak dobrze znamy rozmówcę. – Niektóre z nich można opowiadać, bo są śmieszne, i podkreślać przy tym swój dystans do nich. Ale można też je opowiadać tak, by kogoś obrazić. Czasami trudno jest jednak wyczuć, z jaką intencją nosi się rozmówca – mówi dr Jaros.
Psycholog radzi, by mówić wprost, gdy czyjś żart jest dla nas bolesny czy niesmaczny. – Warto powiedzieć to jak najszybciej, zanim emocje wezmą nad nami górę. Nie polecam przy tym oceniania: „jesteś głupi”, „jak można mówić takie bzdury”, „to jest bez sensu”. Lepiej powiedzieć o swoich uczuciach, o tym, że czujemy się niekomfortowo. Mówienie o swoich emocjach odbiera rozmówcy możliwość polemiki, wchodzenia w dyskusję. Chyba, że właśnie o nią nam chodzi – mówi w rozmowie z naTemat.pl dr Rafał Jaros.