Wiesław Binienda, Kazimierz Nowaczyk i Grzegorz Szuladziński zostali "Ludźmi Roku" wg "Gazety Polskiej". Tytuł przyznaje coraz więcej czasopism i instytucji. Ale czy w Polsce jeszcze cokolwiek znaczy? Rozmawiamy z prof. Wiesławem Godzicem, medioznawcą.
Wiesław Binienda, Kazimierz Nowaczyk i Grzegorz Szuladziński zostali uhonorowani przez "Gazetę Polską" tytułem "Człowieka Roku". Niebawem swoje nominacje ogłoszą "Wprost" i "Gazeta Wyborcza", a także wiele mniejszych, regionalnych tytułów. Mamy też "ludzi roku" w sporcie i kulturze. Ale czy ten tytuł jeszcze coś znaczy?
Medioznawca, pracuje w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej
Prof. Wiesław Godzic: Szczerze mówiąc ja niemal zupełnie nie znam tych ludzi, których pani wymieniła, ale nie czuję się winny. Dziwi mnie raczej użycie tego honorowego tytułu względem nich i w ogóle, w tak podzielonym świecie. Podawanie do wiadomości tych naukowców jako "Ludzi Roku" do niczego nie prowadzi poza pogłębianiem przepaści między Polakami. Nie są to ludzie, którzy w sposób szczególny przyczynili się do zjednoczenia Polaków, ani do tego, żeby chociaż lepiej nam się żyło.
Tytułu "Człowieka Roku" nie można używać partykularnie, powinna być nim osoba, która łączy, jest honorowana i lubiana przez większość. Takich osób poza Janem Pawłem II jednak właściwie nie ma. Ale to nie problem jedynie tego wyróżnienia. Blisko "Człowieka Roku" jest przecież pojęcie autorytetu. Tych, głównie przez działania prawicy, także nie mamy już wielu.
Jako pierwszy tytuł "Człowieka Roku" zaczął przyznawać tygodnik TIME. Po tym, jak zostali nim uhonorowani Adolf Hitler i Józef Stalin, zaczął budzić kontrowersje.
Wiadomo, że jak ktoś jest narcyzem, to patrzy tylko na swoje odbicie i będzie przyznawał tytuł tylko podobnym do siebie. "Człowiekiem Roku" TIME zostawał najważniejszy człowiek w danym roku, a to właśnie wówczas były najbardziej wpływowe osoby.
Jednak jeśli dziś tytułem odznaczylibyśmy największego zbrodniarza, byłoby to kompletnie bez sensu. To powinna być osoba, która dla danej wspólnoty zrobiła najwięcej: człowiek, który uchronił od konfliktu, dał nadzieję. Wszystkim tyranom odmawiam miejsca w tym panteonie.
Jakie funkcje spełnia "Człowiek Roku"?
Jednym z kłopotów współczesnego człowieka jest zagubienie w świecie. Osoba uhonorowana tytułem "Człowieka Roku" ma tu rolę wzorcotwórczą, czyli powinna prezentować godny naśladowania zespół wartości. Tytułem powinno się honorować osoby, które nie są święte, ale mają zalety odpowiednie na współczesne czasy. Co innego liczyło się dziesięć lat temu, co innego liczy się dziś.
W Polsce jako pierwszy tytuł "Człowiek Roku" zaczął przyznawać "Wprost". Zawsze zostawali nim politycy z najwyższej półki: premierzy, prezydenci. W Stanach po raz kolejny "Człowiekiem Roku" został Barack Obama. To słuszna praktyka?
Trudno z tych zestawień wykluczyć polityków, ale moim zdaniem nie powinni to być ludzie piastujący najwyższe urzędy, ale ci, którzy znani są z codziennej działalności. Przybliżyłbym ten tytuł do poziomu powiatu albo województwa. Wyobrażam sobie, że "Człowiekiem Roku" mógłby zostać prezydent miasta, które najlepiej przygotowało się do Euro.
Chodzi o promowanie konkretnych sukcesów na lokalną miarę, konkretnej wizji. To jest w tej chwili potrzebne.
TIME przyznał tytuł "Człowieka roku" planecie Ziemi, potem użytkownikowi internetu. Takie zbiorowe wyróżnienia nie dewaluują tytułu?
To mi się nie podoba, bo na przykład użytkownik internetu, który jest trollem, posługuje się chamskim, grubiańskim językiem też mógł poczuć się uhonorowany.
Czy możliwe jest, żeby wyłonić uniwersalnego "Człowieka Roku"?
Z jednej strony to jest potrzebne, ale z drugiej ciężko byłoby zneleźć krystalicznego człowieka. Jeśli kogoś wybierzemy to okaże się że miał rozwód, albo przekroczył prędkość. Nie chciałbym żeby to było prześwietlanie człowieka, więc chyba najlepiej byłoby honorować za konkretne działanie, obszar. "Człowiek Lewicy Roku", "Człowiek Prawicy Roku", czy "Sportowiec Roku".
Szukajmy małych przewodników, którzy uczą nas poruszać się w skomplikowanym świecie praktycznych wartości.