Outsiderzy i szaleńcy. Dusze niepokorne na tyle, by świadomie zrezygnować z tempa życia wielkiego miasta, dokonać rewolucji i przenieść się na wieś. Dlaczego? Bo to więcej niż miejsce na ziemi. – Ziemię można też mieć w mieście. My tu mamy kawał własnego nieba – mówi Krzysztof Worobiec, który z Berlina przeniósł się do Kadzidłowa na Mazurach.
Znacie to marzenie? Uciec z miasta. Odciąć hałas, pośpiech, stres. Wyłączyć się, przenieść swoje centrum dowodzenia poza zasięg wzroku pozostałych. I uwierzyć, że mimo perspektywy trudów życia na odludziu można z powodzeniem znaleźć tam swój patent na życie i pracę, w odosobnieniu, ciszy i harmonii z naturą.
Coraz więcej z nas decyduje się na wyjazd z miasta. Na stałe. Tak jak Worobcowie.
Bajka w Kadzidłowie
Do Kadzidłowa na Mazurach Danuta i Krzysztof Worobcowie przyjechali z czteromilionowego Berlina. W mieście przeszkadzały im odległości, stres, światła, korki. A tu, kilometr od drogi z Rucianego Nida do Mikołajek, cisza: jedna z najmniejszych wiosek w Polsce, las, polna droga, wilki chodzą po ogrodzie.
- Przyjeżdża tu człowiek z miasta i widzi, że chodzą daniele. Podchodzą do człowieka, można pogłaskać. A to sójka przyleci i usiądzie, a to inny ptak. Obok jest las. Można pospacerować. Cisza i spokój. Pięknie – mówi Danuta Worobiec.
W Kadzidłowie Worobcowie prowadzą „Oberżę pod Psem”. Na początku mieli hodować jelenie i handlować porożem, bo w Berlinie zauważyli na nie niezły rynek zbytu. Po trzech latach było jasne, że hodowanie jeleni nie jest im przeznaczone. Stracili pieniądze, zyskali za to dom. Kupili gospodarstwo, zaczęli je remontować. W Kadzidłowie spędzali coraz więcej czasu: najpierw miesiąc, potem dwa, w końcu pół roku. Sprzedali mieszkanie we Wrocławiu („taką naszą deskę ratunkową”), a pieniądze zainwestowali w urządzanie oberży w starej, podupadającej chacie, którą wypatrzyli po drodze do Warszawy. Było już jasne: do Kadzidłowa przenoszą się na stałe.
Handmade
- Nie baliśmy się na pewno kiepskiej sytuacji finansowej. Mieliśmy hektar ziemi, więc stwierdziliśmy, że jakby co, to posadzimy ziemniaki. Tu człowiek zbierze plony, chrust w lesie, i jakoś przeżyje. W mieście się nie da, ale tu można przeżyć prawie za darmo – mówi Danuta Worobiec.
To miała być oberża jak z baśni. Z klimatem. – Gdzie będzie można usiąść i zjeść prawdziwe domowe mazurskie dania. To, co na Mazurach gotowaliśmy sami dla siebie: wereszczaki, sałatkę z kozich serków, pierogi z kaszą i grzybami, i mazurską kwaśnicę – opowiada Danuta Worobiec.
Magiczne miejsce przyciąga teraz tłumy, w sezonie i poza nim. Przyjeżdżają ekipy filmowe i niezwykli goście: artyści, aktorzy, politycy. Ambasador USA zajeżdża tu czasem swoim lincolnem. Dlatego Worobcowie twierdzą, że jest u nich bardziej światowo niż w samym Berlinie. Świat zjeżdża do Kadzidłowa.
Goście mogą w tu liczyć na nocleg w baśniowej scenerii, bo Worobcowie przenieśli tu i odremontowali kilka starych mazurskich chałup, tworząc Osadę Kulturową. W jednej z chałup, tej zabytkowej, mazurskiej, podcieniowej, zrobili kameralne muzeum. Są w nim m.in. meble z początku XX wieku, dawna wiejska szkolna izba. Z ratowania starych mebli i zabytkowych przedmiotów zwożonych z okolicy i ze świata Worobcowie uczynili swoją nową misję. Uratowane przed porąbaniem i ogniem, odremontowane błyszczą teraz w kadzidłowskich chatach.
Kadzidłowo to więcej niż ziemia, mówią Worobcowie. – Ziemię można też mieć w mieście. My tu mamy kawał własnego nieba – mówi Krzysztof Worobiec.
W tekście wykorzystano fragmenty książki Anny Kamińskiej "Miastowi. Slow food i aronia losu"