Swój pierwszy aparat dostał w prezencie komunijnym i choć jego zdjęciom raczej nie sposób przypisać pobożnej skromności, to, patrząc z perspektywy czasu, to jednak mógł być znak. Jako artysta odnalazł bowiem swoje sacrum: kobiecość, którą prezentuje czasem w odważnych, czasem po prostu w niezwykłych, ale zawsze w intrygujących wydaniach.
To właśnie czarno-białe zdjęcia kobiet przyniosły mu światową sławę. Dzisiaj ma na koncie dziesiątki nagród przyznawanych w prestiżowych konkursach, setki kampanii zrealizowanych dla najbardziej luksusowych marek, własną galerię w Poznaniu, występ w roli jurora w telewizyjnym show Perfect Picture oraz, w perspektywie, własną akademię fotografii.
A to wszystko dzięki jednej osobie. I nie, nie chodzi tu o niego samego. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich fotografów opowiedział nam o swojej drodze do sukcesu.
Dlaczego tak bardzo pociąga cię świat czarno-biały?
Kiedy zaczynałem pod koniec lat 90., w Polsce królowała fotografia analogowa. Pracowałem na klasycznym filmie światłoczułym, poznałem tajniki pracy w ciemni, mogłem obserwować cały ten magiczny proces, całkowicie odmienny od tego, co się dzieje dzisiaj, na cyfrze. Stąd moja fascynacja monochromem.
Dobrego zdjęcia w kolorze nigdy nie udało mi się zrobić. Choć wielokrotnie próbowałem.
Z czego to wynika?
Chyba z mojej definicji dobrego zdjęcia. Dla mnie dobre zdjęcie to takie, które chciałbym powiesić na ścianie, którym chciałbym się otaczać, które mnie inspiruje. Dla mnie czerń i biel zawiera w sobie magię, ładunek emocjonalny. Dzięki niej można lepiej opowiedzieć historię, rozpalić wyobraźnię - uchylić odbiorcy drzwi do unikalnego świata.
„Jesteś tym, co widzisz” - to jest moje motto artystyczne i jednocześnie zaproszenie do tego mojego świata. Oznacza to, że nie narzucam interpretacji, tylko poprzez konkretne sytuacje zaaranżowane na zdjęciu, zachęcam do ich odbioru przez pryzmat własnej wyobraźni i wrażliwości.
Co decyduje o tym, że jeden fotograf lepiej odnajduje się w kolorze, inny w czerni i bieli?
Skupienie się na czarno-białej fotografii jest wąską specjalizacją, stosunkowo rzadko spotykaną. Ja postanowiłem, że tak będzie już ponad 20 lat temu. Wewnętrznie czułem, że to, co tworzę w czerni i bieli ma moc, że właśnie w ten sposób mogę upiększać świat.
Pokutuje taka opinia, że dobrą czarno-białą fotografię zrobić jest łatwiej - wystarczy byle kolorowe zdjęcie zmienić na czerń i biel i już mamy dzieło sztuki. To jest pułapka, bo o sile wyrazu czarno-białego zdjęcia decyduje mnóstwo czynników, których nie widać w kolorze: struktura, tekstura, kontrast, operowanie światłem, czernią, bielą, całym spektrum szarości. Do tego zawsze zwracam uwagę na bardziej oczywiste elementy, takie jak mimika, poza, gesty i emocje. Odpowiednia stylizacja, makijaż oraz fryzury również mają decydujące znaczenie. Wreszcie kompozycja, scenografia, budowanie pierwszego, drugiego i trzeciego planu.
Aby fotografia monochromatyczna stała się dziełem sztuki, wszystkie te elementy muszą się idealnie zgrać w jednym ułamku sekundy. To wszystko buduje napięcie zdjęcia i decyduje o jego finalnym odbiorze.
Od czego zaczynasz pracę nad zdjęciem?
Przede wszystkim staram się tworzyć fotografie, które przypominają kadry z filmów. Za każdym razem, zanim nacisnę spust migawki, staram się stworzyć w głowie wizję - nie odtwarzać rzeczywistości, ale ją kreować. Tworzyć własne światy. Kiedy mam już tę wizję, pozostaje tylko jak najwierniej oddać ją w kadrze fotograficznym.
Moje podejście może wydawać się ograniczające, bo co ze spontanem, co z przypadkiem w fotografii? Co z tym wszystkim dzikim, twórczym, nieprzewidywalnym? Według mnie zawsze dobrze jest mieć plan, bo po pierwsze, wiesz, co chcesz zrobić, po drugie możesz w to wtajemniczyć ekipę oraz modelkę, co skutkuje niesamowitą synergią twórczą: kiedy wspólnie realizujemy plan i każdy angażuje swój talent w historię, którą chcemy opowiedzieć, okazuje się, że zaczynają się dziać rzeczy magiczne i właśnie nieprzewidywalne.
Nierzadko powstają fotografie, które nigdy nie były planowane, ale też nigdy nie zrobiłbym ich, gdyby nie było tego pierwotnego planu. Owszem, są pochodną czy też wypadkową scenariusza, ale w życiu bym nie doprowadził do takiej sytuacji, gdybym tylko wziął aparat do ręki i powiedział: “Róbmy cokolwiek, jakoś to będzie”.
Twoje sesje to wielkie, zapewne kosztowne, produkcje. Wystarczy wspomnieć choćby zdjęcie modelki, o którą “rozbija się” samochód. Nie masz obaw, że przy takim budżecie, pomimo tylu przygotowań, na planie coś jednak może nie zagrać, że stwierdzisz: “Wcale mi się to nie podoba”?
Zawsze jest taki element ryzyka. Wspomniany crash test to była produkcja, do której szykowałem się ponad pół roku - 6 miesięcy castingów, konsultacji, szukania lokalizacji, odpowiednio rozbitego auta… Wiele rzeczy trzeba było przygotować. Jednak im lepsze przygotowanie i komunikacja w zespole, tym większa szansa, że wszystko zagra.
Ważną cechą dobrego fotografa jest to, żeby będąc na planie, mieć odwagę przyznać, że coś nie działa. Umieć się zresetować, zmienić podejście, być czułym, wrażliwym i umieć powiedzieć sobie: “OK, to, co sobie wymyśliłem nie wygląda dobrze. Spróbujmy zrobić to inaczej”. Staram się jednocześnie pamiętać, aby na koniec dnia mieć co najmniej jedno zdjęcie, które chciałbym powiesić na ścianie.
Czy takie podejście trudniej zachować, gdy na planie ma się gwiazdy?
Największym ograniczeniem w pracy ze znanymi osobami jest ograniczenie czasowe. Zazwyczaj nie mamy całego dnia albo kilku dni zdjęciowych - raczej kilkadziesiąt minut do kilku godzin. Trzeba więc działać na bardzo wysokich obrotach, wiedzieć, co chce się zrealizować. To jest mobilizujące. Próbuję zawsze pamiętać, że aby zrobić to dobre zdjęcie, potrzebuję ułamka sekundy. Więc nawet jak mam kilkanaście minut, to w sumie mam… dużo czasu.
W tym sensie to rzeczywiście prawda. A miałeś kiedyś sytuację, że ktoś stwierdził, że twój pomysł jest zbyt odważny, szalony i wyszedł z sesji?
Dobry plan pomaga uniknąć takich sytuacji, minimalizuje szanse, że ktoś się na coś nie zgodzi, bo zanim dojdzie do zdjęć, wszyscy wiemy, nad czym pracujemy.
Teraz już nie mam takich sytuacji, ale wcześniej się zdarzały, co nauczyło mnie jasno wyrażać swoje intencje, tak żeby każdy wiedział, co próbujemy osiągnąć. Zależy mi na tym, żeby praca ze mną była niezapomnianą przygodą i myślę, że udaje mi się realizować ten cel.
Skoro całą sesję masz zaplanowaną tak szczegółowo, to czy można powiedzieć, że sprzęt schodzi na drugi plan, bo zdjęcie i tak się uda?
Sprzęt nigdy nie był dla mnie najważniejszym elementem w planowaniu sesji. Choć od zawsze pracuję na aparatach Canon, przez ostatnie 25 lat pracy miałem też okazję wypróbować sprzęty wielu innych marek i mam wrażenie, że czasem jako twórcy bierzemy udział w takim wyścigu zbrojeń. Myślimy, że jak tylko będziemy mieć nowszy aparat, lepszy obiektyw, szybszą kartę, to będziemy robić lepsze zdjęcia. Doświadczenie pokazało mi, że wcale tak nie jest.
Oczywiście, warto mieć dobry sprzęt, którego możliwości pomagają realizować wizję. Od jakiegoś czasu pracuję na Canon EOS R5, wcześniej przez długie lata miałem model Canon EOS 5D Mark III. To są aparaty, dzięki którym nie muszę myśleć o parametrach i technice, bo jestem z nimi bardzo zżyty.
Szybkość działania oraz intuicyjna obsługa, pozwalają mi się skupić na tym, co najistotniejsze, czyli na kreacji. Stąd moja rada dla młodych fotografów, żeby nie wstrzymywali swojej kreatywności w oczekiwaniu na to, że kiedyś dorobią się super sprzętu, ale żeby non stop próbowali.
Kiedy zaczynałem, każde zdjęcie, każdy eksperyment, każda klatka filmu oznaczały konkretny wydatek. Obecnie żyjemy w czasach, w których naciśnięcie spustu migawki nie kosztuje nas nic. A efekty widzimy natychmiast. Możemy doskonalić to, co robimy na nieskończoną ilość sposobów i to znacznie szybciej niż kiedykolwiek. Natomiast jedno się nie zmieniło – nadal uważam, że aby rozwijać talent, konieczna jest konsekwencja i determinacja.
Zachęcam też, żeby robić zdjęcia telefonem - w ekstremalnych przypadkach, na wyjazdach, kiedy nie miałem swojego sprzętu, a byłem w wyjątkowym miejscu, też zdarzało mi się robić zdjęcia komórką. Jednym z takich zdjęć jest zdjęcie “Mirror” przedstawiające moją Anię, wskakującą do basenu na twarz. Zdjęcie zrobiłem o zmierzchu, dzięki czemu tafla wody, nad którą Ania się unosi, tworzy naturalne lustro.
Oczywiście musiałem najpierw osobiście zademonstrować, że „się da” i że to nie jest aż tak niebezpieczne jak się wydaje. Ania zgodziła się mówiąc: „Zrobię to tylko jeden raz, dubli nie będzie!”. To zdjęcie wysłałem do USA na konkurs International Photography Awards, gdzie fotografia zdobyła pierwsze miejsce. To dowodzi, że sprzęt nie jest ważny, natomiast ważna jest determinacja do tego, aby zrealizować swoją wizję.
Dobrze, że wspomniałeś o nagrodach, bo w twoim CV jest ich cała, imponująca trzeba powiedzieć, lista. Ewidentnie masz mentalność zwycięzcy. Co takiego widzą w twoich zdjęciach przedstawiciele różnych jury? Co sprawia, że wygrywasz taką liczbę konkursów?
Tworząc fotografie nigdy nie myślę o tym, co pomyśli jury, ani, z całym szacunkiem, co pomyśli odbiorca. Tworzę z potrzeby serca. Druga istotna rzecz to storytelling, opowiadanie historii za pomocą kadrów. Staram się zawrzeć w kadrze coś, co sprawi, że ktoś będzie chciał na niego patrzeć, że wyobraźnia odbiorcy zostanie uruchomiona.
A co do osobowości zwycięzcy… Ona polega na tym, że po prostu próbuję. Nie zawsze wygrywam, ale próbuję, staram się dzielić tym, co robię z jak najszerszą publicznością. Dlatego też stworzyłem Brodziak Gallery: chcę dawać fotografii życie. Ona żyje tylko dzięki odbiorcom. Dla mnie największym zaszczytem i sukcesem jest to, że ktoś chce się otaczać moją twórczością.
W Brodziak Gallery można kupić plakaty, limitowane i sygnowane fotografie mojego autorstwa, ale nie tylko. W ubiegłym roku zrobiliśmy sześć wystaw gościnnych, gdzie pokazywaliśmy fotografie, grafikę, malarstwo różnych twórców - od Macieja Mańkowskiego, Noriakiego, po legendarnego Tadeusza Rolke w duecie artystycznym z Tamarą Pieńko. To ogromny zaszczyt i radość, że mogę dzielić się pięknem w swoim wydaniu, ale też inspirować ludzi, aby poznawali innych twórców i otaczali się sztuką.
O swoim zawodzie mówisz z wielką pasją. Wiem, że swój pierwszy aparat dostałeś w prezencie komunijnym. Już wtedy miałeś w sobie też żar, wiedziałeś, że zostaniesz fotografem?
Kiedy dostałem aparat, nie miałem pojęcia co z nim zrobić. Nie do końca doceniłem to, co otrzymałem. Ale to rzeczywiście mógł być pierwszy sygnał od wszechświata: tak, Szymon, idź w tym kierunku.
Prawdziwą inspiracją była moja Ania - moja dziewczyna, muza, teraz żona, towarzyszka życia. Poznaliśmy się w wieku 16 lat, 27 lat temu. To ona mnie zainspirowała, żeby zacząć robić zdjęcia, żeby uchwycić jej piękno, coś opowiedzieć za pomocą fotografii.
Stopniowo ta pasja ewoluowała i zawładnęła moim życiem. Kiedy studiowałem ekonomię na Wyższej szkole Biznesu w Nowym Sączu, założyłem kółko fotograficzne. Mieliśmy ciemnię w uczelnianej łazience, robiliśmy regularne wystawy. Zajęcia prowadził Jacek Świderski, genialny fotograf z Krakowa, absolwent legendarnej czeskiej szkoły FAM-u. To on wprowadził nas w świat fotografii, dał nam solidne teoretyczne podstawy.
Koniec końców, pasja stała się sposobem na życie, ale to nie było też tak, że z dnia na dzień powiedziałem: “Dobra, będę fotografem”. Na początku byłem po prostu asystentem w studio fotograficznym, robiłem masę reportaży ślubnych. Dzięki temu nauczyłem się bardzo szybko obsługiwać aparat - w reportażu nie ma miejsca na duble, ustawianie ludzi, musisz łapać, co się dzieje i albo to złapiesz, albo nie. To była potężna szkoła życia, za którą jestem bardzo wdzięczny.
W tym wszystkim zawsze była Ania. Wciąż mnie inspiruje, wspólnie tworzymy projekty autorskie podczas podróży po świecie. Nieważne, czy to były wielkie sukcesy, czy wielkie wyzwania, Ania, moja muza, zawsze mi towarzyszy. Gdyby nie ona - nie mielibyśmy o czym rozmawiać.
Czy to właśnie dlatego, że masz taką wyjątkową kobietę w swoim życiu zdarza ci się zgłębiać temat kobiecości jeszcze bardziej?
Kobiety są dla mnie wiecznie nieodkrytą tajemnicą. Dzięki fotografii mogę ją nieustannie odkrywać na nowo. Uważam, że są znacznie silniejsze od mężczyzn, mają w sobie niesamowitą moc i tę moc staram się pokazać.
Będąc w bliskim związku z kobietą, bez jej akceptacji i wsparcia trudno byłoby mi robić projekty z innymi kobietami. Gdyby nie wsparcie Ani, nie rozwinąłbym się jako artysta.
Twoje zdjęcia mają bardzo charakterystyczny styl. Zachowanie go przy projektach komercyjnych wydaje się nie lada sztuką. Czy początkowo miałeś problemy, aby się go trzymać? Forsować swoją wizję?
To ogromne wyzwanie dla każdego twórcy, zwłaszcza początkującego. Jest na to jedno słowo: konsekwencja w działaniu i pokazywaniu tego, czym chcesz się podzielić ze światem. Prawda jest taka, że zrobiłem w życiu mnóstwo kolorowych zdjęć. Mnóstwo komercyjnych projektów w kolorze, pod którymi się nie podpisywałem. To pierwsza zasada: jeśli chcesz być kojarzony z konkretnym stylem, mieć wyrobiony konkretny wizerunek, to rób wszystko, żeby pokazywać tylko to, co będzie się właśnie na ten wizerunek składać.
Gdybym dawał na zewnątrz sygnał, że robię kampanię w kolorze, bo akurat znana osoba brała w niej udział, albo było to zlecenie od dobrej marki, pewnie pojawiałyby się kolejne propozycje odpowiadające takiej stylistyce. A ja dość wcześnie, już na początku mojej drogi zawodowej określiłem sobie wizję - chciałem doprowadzić do sytuacji, w której, kiedy spojrzysz na czarno-białe zdjęcie, pomyślisz: „Brodziak!”.
Nieraz musiałem zacisnąć zęby, żeby nie pokazać jakiejś ciekawej komercyjnej współpracy w kolorze. W tajemnicy mogę też powiedzieć, że przez kilka lat współpracowałem z “Playboyem” i pod pseudonimem robiłem kolorowe zdjęcia. Efektem tej konsekwentnej postawy jest to, że dzisiaj nie mam już zapytań o kolor, udało mi się uzyskać moją wymarzoną sytuację, w której żaden klient - czy to prywatny, czy korporacyjny, nie tylko nie pyta mnie o zdjęcia w kolorze – po prostu oczekuje, że zdjęcia będą czarno-białe.
Kiedy byłem młodszy, często pytano mnie, czy jestem fotografem komercyjnym, czy artystą. Nigdy nie rozumiałem tego rozgraniczenia, bo wierzyłem głęboko, że można, a nawet trzeba, to pogodzić. Dzisiaj to myślenie się zmienia, ale kiedyś, jak robiłeś coś komercyjnego, to nie mogłeś być artystą, to były wykluczające się domeny. A teraz mamy takie czasy, że aby zrobić coś dobrego komercyjnie, moim zdaniem trzeba być artystą.
Czy to dlatego, że widzowie wiedzieli już “wszytko”, czy dlatego że są bardziej wyedukowani?
Im więcej widzimy, tym jesteśmy bardziej wyedukowani, to przeważnie idzie w parze. Żyjemy, stety- niestety, w kulturze obrazkowej. W jakimś sensie dzisiaj coraz trudniej zachwycić, coraz trudniej zaskoczyć, dlatego ja uciekam od wszelkich inspiracji zewnętrznych: staram się nie scrollować social mediów, nie obserwować innych fotografów. To nie znaczy jednak, że nie mam swoich mistrzów. Największym z nich jest Helmut Newton, na top liście jest jeszcze kilka innych mocnych nazwisk, takich jak Richard Avedon, Jeanloup Sieff, czy Peter Lindbergh. To oni ukształtowali mnie w czasach, gdy byłem nastolatkiem i pokazali, że za pomocą fotografii można tworzyć własne, fascynujące światy.
Istotną rzeczą jest łapanie pomysłów - one często równie szybko przychodzą, jak odchodzą, dlatego nauczyłem się je natychmiast notować w telefonie lub podręcznym notatniku. Mam taką bazę koncepcji, z której korzystam, kiedy ktoś się do mnie zwraca, lub gdy robię własne projekty. To taka moja rada, żeby rozwijać się artystycznie.
Na planie Perfect Picture właśnie takich rad udzielałeś uczestnikom?
Opowiadałem o procesie twórczym, o tym, jak ważna jest lokalizacja, że trzeba wyobrazić sobie, co w danym miejscu może się wydarzyć, jakie elementy scenografii, stylizacji są potrzebne, aby dana wizja się zadziała. Właśnie tę wiedzę starałem się przekazać uczestnikom Perfect Picture i wydaje mi się, że w dużej mierze wszyscy wzięli sobie moje rady do serca, a efekty ich pracy były pozytywnie zaskakujące.
Jakie zadanie uczestnicy mieli do zrealizowania?
Zadania były dwa. Przyznam, że pierwsze było bardzo trudne. Uczestnicy musieli bowiem wylosować modela lub modelkę. Po drugie, losowali też emocje, które trzeba było uwiecznić we współpracy z modelem. Do tego mieli stworzyć akty w czerni i bieli. Na realizację zadania było zaledwie… pół godziny.
Szczerze, takie zadanie, dla każdego fotografa - czy to amatora, czy profesjonalisty, byłoby wielkim wyzwaniem. Jednak wszyscy poradzili sobie bardzo dobrze, niektóre zdjęcia łapały za serce, dogłębnie pokazywały te emocje. Z przyjemnością oceniałem więc finalny efekt.
Drugie zadanie związane było z pracą w terenie, czyli czymś dla mnie bliższym. Kocham czerń i biel, ale zdecydowaną większość fotografii wykonuję przy świetle zastanym. I to jest kolejna rada: nie potrzeba studia, nie wiadomo jakich lamp i sprzętu, żeby tworzyć. Głęboko wierzę w to, że inspirujące plany fotograficzne czekają za rogiem: na twoim podwórku, w okolicach pracy, szkoły czy domu, na pewno jest miejsce, w którym możesz stworzyć coś unikatowego.
Uczestnicy mieli jeden dzień na znalezienie lokalizacji w Warszawie i realizację opowieści w myśl konkretnej emocji - chciwość, zazdrość, niełatwe tematy. Bardzo pomysłowo do tego podeszli. Było zdjęcie w pralni, zdjęcie pośrodku ulicy, zdjęcie studyjne, na wsi, na środku jeziora - pełne spektrum kreatywności.
Czy sprzęt pomagał uczestnikom? Wcześniej nie mieli chyba doświadczenia w pracy z tak profesjonalnymi aparatami?
Myślę, że sprzęt Canon jest na tyle intuicyjny, że przy odpowiednim ustawieniu bardzo przyjemnie się z niego korzysta. Moją podpowiedzią było to, że aby zwizualizować sobie efekt finalny, w ustawieniach powinni przejść na tryb czarno-biały na podglądzie. To jest coś, co zawsze stosuję w swoim aparacie Canon, bo znacząco zmienia percepcję tego, nad czym pracujemy. To duże udogodnienie.
Uczestnicy zadziwiająco łatwo sobie radzili ze sprzętem, co widać również po jakości zdjęć: były ostre, miały głębię, poprawną kompozycję, rozpiętość tonalną, wszystko, co tworzy dobre zdjęcie, zawierało się w tych fotografiach.
Połknąłeś pedagogicznego bakcyla?
Rzeczywiście, lubię opowiadać o tym, co robię i dzielić się wiedzą. Stworzyłem nawet taki wstępny projekt szkoły fotografii: Brodziak Academy. W planach jest nagranie kursu online, dedykowanego zarówno początkującym, jak i zawodowym fotografom. Staram się działać w myśl powiedzenia: „Im więcej dajesz, tym więcej dostajesz”. W praktyce oznacza to tyle, że nauczając, sam nakręcam się na tworzenie kolejnych kadrów i przypominam sobie o tym, co w fotografii najważniejsze.