Od kilku dni obserwujemy w naszym kraju drugie powstanie styczniowe. Młodzi ludzie postanowili opuścić nory w których zaszywali się przez ostatnie lata. Wielu z nich zaryzykowało stratę punktów w World of Warcraft, czy przegapienie kilku najnowszych „demotywatorów. Ba, niektórzy nawet wylogowali się na kilka godzin z facebooka. Wszystko po to, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec jak twierdzą, próby ograniczenia ich wolności obywatelskiej. Okazało się, że wolność obywatelska jest w dzisiejszych czasach rozumiana jako swobodny dostęp do internetu i możliwość niekontrolowanego obrotu wszystkim tym co się w nim znajduje.
Władze, zazwyczaj czułe na nastroje społeczne, popełniły największy błąd w ostatnich latach. Facebookowa rewolucja którą mamy okazję oglądać, jest największym zaangażowaniem młodych Polaków od akcji „zabierz babci dowód”. Większość z protestujących prawdopodobnie nie czytała feralnej ustawy. Nie ma to najmniejszego znaczenia. Akcja jest i akcja grzeje. Żaden trzynasto- czy dwudziestosiedmiolatek nie jest sobie w stanie wyobrazić tego, że nie będzie mógł „wkleić linka do youtube na fejsie” czy „ściągnąć empetrójki”. To godzi. W wolność.
Wielu z tych młodych ludzi zaczęło swoją przygodę z internetem w czasach, gdy wszystko było już w sieci dostępne. Jedyną rzeczą którą trzeba było mieć przez ostatnie lata, aby zdobyć jakąś cyfrową nowość, była chęć posiadania tego czegoś. Kto by pomyślał, że jeszcze nie tak dawno, sprawa miała się zupełnie, ale to zupełnie inaczej.
Aby choć spróbować wyobrazić sobie, jak mógł wyglądać świat przeciętnego użytkownika własności intelektualnej, zwanej niegdyś muzyką, filmami, zdjęciami czy oprogramowaniem komputerowym, należałoby się przenieść w świat sprzed dziesięciolecia. Dokładniej rzecz ujmując, na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie jakieś 10 lat temu. Wówczas nikt nie myślał jeszcze o ACTA, pliki MP-3 były prawdziwą zdobyczą, a sformułowanie „jedziesz na stadion?” mialo zupełnie inne znaczenie niż dziś.
Planowanie wyprawy, bo inaczej wyjazdu „po płyty” nazwać nie można, zaczynało się zazwyczaj już w piątek. Telefony komórkowe były jeszcze mało popularne, dlatego trzeba było dogadać się w szkole. „Zakupy” trwały kilka godzin, dlatego warto było zabrać kogoś znajomego, a właściwie kilku znajomych (najlepiej rosłych, gdyż na stadionie często dochodziło do tzw. „krojenia” małolatów z kieszonkowego które dali im rodzice). Mówiło się, że najlepszym dniem na zakupy na stadionie była niedziela. Wówczas należało kierować się na „koronę”, gdyż wszystko co najciekawsze, znajdowało się właśnie tam. Jak można się spodziewać, był tam również ogromny tłum, dlatego też pieniądze należało trzymać w bezpiecznym miejscu lub miejscach. Gdyby bowiem doszło do wspomnianego już krojenia przez wszechobecnych wówczas dresiarzy, ukrywanie pieniędzy w kilku miejscach mogło zapobiec utracie całej gotowki. Do popularnych skrytek należały między innym skarpetki.
Gdy już udało się dotrzeć do upragnionej „korony”, następował etap poszukiwawczo-agitacyjny. Można to porównać do teraźniejszego wpisywania w wyszukiwarkę nazw upragnionych plików, które chcielibyśmy pobrać. W sieci zdarza się, że zamiast muzyki Szopena możemy otrzymać niemiecki film o miłości. Podobnie było na stadionie. Każdy miał "swojego" sprzedawcę. Sprawdzonego, dającego zniżki, który był zaopatrzony we wszystkie niezbędne nowości. Gdy już do niego dotarliśmy, ograniczać nas mogły tylko dwie rzeczy. Pierwsza z nich to brak gotówki. Każda płyta, niezależnie od treści, kosztowała 10 zł. Można było się potargować, czasem nawet za 5 zł wymienić jakąś własną płytę na coś nowszego. Drugą przeszkodą był tzw. czynnik zewnętrzny. Zdarzało się bowiem, że w ciągu kilku chwil, setki stanowisk z pirackimi płytami zamieniało się w gigantyczny sklep z bielizną, skarpetami i butami prosto z Chin. Była to wizyta Służby Celnej.
Można było w tym czasie iść do jednego z nie tak licznych jeszcze w Warszawie chińskich barów. Legendy mówiły, że wszystko co jest w nich podawane jest zrobione z gołębi. Cóż. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Ta zasada dotyczyła wielu kwestii związanych z zakupami na stadionie. Gdy ktoś nie był entuzjastą stadionowego menu, mógł udać się do jednej ze sprzedawczyń zza wschodniej granicy celem nabycia trunku. Nigdy nie posiadały one banderoli, jednakże sprzedający zapewniali o najwyższej jakości. Litr „Balszoja”, „Stołypina” czy wódkę „Baltic” można było dostać za jedyne 10 zł. Do tego papierosy „Złotaja Prima” w cenie 20 zł. za karton stanowiły niepowtarzalny bukiet smakowy, który jeszcze bardziej podkreślał wyjątkowość niezwykłego miejsca jakim był „Jarmark Europa”.
Jeśli jednak udało nam się zakupić wszelkie poszukiwane przez nas dobra, np. film „Stygmaty”, który nie został wpuszczony do polskich kin ze względu na treść, a dostępny był na stadionie, pozostawało tylko bezpiecznie wrócić do domu. Zdarzało się jednak, że zorganizowane grupki dresiarzy polowały nie tylko na chcących zrobić zakupy, ale także na tych którzy z uśmiechem na ustach już myśleli o odpalaniu swoich „pecetów”. Dresiarze chętnie zadowalali się nie tylko pieniędzmi, ale także płytami cd.
Zdarzało się że zakupy nie były najwyższej jakości. Wielokrotnie po wciśnięciu przycisku play w swoim discmanie (dawniej przenośny odtwarzacz do muzycznych płyt cd), okazywało się, że pomimo pięknie wydrukowanej, jeszcze ciepłej broszurki – płyta nie działała. No cóż. Za tydzień też można pojechać na stadion…
Dwa dni temu miało miejsce uroczyste otwarcie Stadionu Narodowego. Jak wiadomo, wybudowano go w niecce po Stadionie Dziesięciolecia. Wielu obserwatorów zastanawia się, z czego ów „Narodowy” będzie się utrzymywał. Można zatem pomyśleć, czy nie warto byłoby sięgnąć do tradycji tego zasłużonego dla rozwoju świadomości cybernetycznej Polaków miejsca i uczynić z niego odpowiedź na ACTA? Czy nie mógłby stać się miejscem coniedzielnych pielgrzymek nastolatków po treści, które teraz mają za darmo w sieci? Może tak się stanie, a może nie. Może otwarcie nowego stadionu przy jednoczesnym podpisaniu przez polski rząd umowy międzynarodowej zwanej ACTA to swoiste wyznaczniki nowej-starej ery?