Osoby w kryzysie bezdomności, starsze, schorowane, z niepełnosprawnościami. To właśnie im od 1989 roku stara się pomagać Wspólnota Chleb Życia kierowana przez siostrę Małgorzatę Chmielewską. Wieloletnią pracą Fundacja zapracowała na zaufanie tych, którym leży na sercu los wykluczonych społecznie. Dzięki ich wsparciu przy ul. Foliałowej 10 w Warszawie wybudowano nowy dom Wspólnoty.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Są bardzo różne przypadki ludzkich nieszczęść. Człowiekiem bez dachu nad głową zostaje się z najrozmaitszych przyczyn. Najczęściej z powodu złych wyborów dokonanych w życiu, ale także z powodu decyzji innych ludzi albo "dziur" obecnych w systemie pomocy społecznej – mówi w wywiadzie dla naszego serwisu Małgorzata Chmielewska, prezeska Fundacji "Domy Wspólnoty Chleb Życia".
Czy z bezdomności można wyjść? Jak wielu osobom się to udaje?
Oczywiście, że można wyjść z sytuacji bezdomności. Dotyczy to zwłaszcza ludzi, którzy jeszcze są w sile wieku. Znamy setki przypadków, gdy ludzie stanęli na nogi, odbudowali swoje życie, czasami, choć nie zawsze, przywrócili też relacje z rodziną.
Jeśli widzę młodego człowieka w naszym domu, to mam prawie pewność, że on jest albo niepełnosprawny intelektualnie, albo chory psychicznie. Jeżeli natomiast jest całkowicie zdrowy, to przebywa u nas krótko i szybko wychodzi z bezdomności. Jednak wśród naszych podopiecznych dominują ludzie starsi i z niepełnosprawnościami, a to już mocno utrudnia wychodzenie z bezdomności.
Wtedy najlepszym kierunkiem działania jest uzyskanie miejsca w systemowych placówkach np. domach pomocy społecznej. Zabiegamy o nie dla naszych mieszkańców, którzy się do nich kwalifikują. Reasumując, można wyjść z takiego kryzysu. Po to pracujemy, żeby ludzie z niego wychodzili.
W społeczeństwie panuje przekonanie, że bezdomny to określona osoba: brudna, niechlujna, pod wpływem alkoholu. Czy faktycznie taka jest twarz bezdomności?
Obraz człowieka w kryzysie bezdomności jako brudnego i pijanego to nie jest do końca prawdziwy obraz. Zdarza się, że ubiór człowieka nie wskazuje nawet, że jest to osoba w kryzysie. Działa to też zresztą w drugą stronę, bo nie każdy zaniedbany człowiek na ławce w parku to ktoś żyjący na ulicy.
Bardzo często to uzależniony mieszkaniec najbliższego bloku. Oczywiście, w jakimś stopniu, pewnie niemałym, jest to obraz prawidłowy, przy czym dotyczy nie tylko osób bez dachu nad głową, ale też tych mających domy, głównie uzależnionych lub też zaburzonych psychicznie.
Jak udało się doprowadzić do powstania kolejnego domu Fundacji "Domy Wspólnoty Chleb Życia"?
Od wielu lat prowadzimy domy dla osób w kryzysie bezdomności, w tym starszych, chorych i z niepełnosprawnościami.
Nowy dom w Warszawie powstał dzięki darczyńcom, m.in. przy współudziale Fundacji Biedronki, która zajmuje się pomaganiem głównie seniorom. Fundacja przekazała na budowę blisko 7 milionów złotych. Spotkaliśmy na drodze naszego życia również małżeństwo, które swój ciężko wypracowany majątek chce dzielić z innymi ludźmi. To jest już właściwie czwarty dom naszej fundacji, który ci ludzie pomogli nam zbudować, by zapewnić maksymalnie godne warunki ludziom w potrzebie.
Działkę dostaliśmy od miasta Warszawy w dzierżawę wieczystą. Obowiązkiem samorządów jest troska o ludzi potrzebujących, więc w tym przypadku wkład miasta jest całkowicie uzasadniony. Natomiast wszystkie koszty budowy, łącznie z koniecznością przebudowy ulicy u wrót naszego domu, poniosła pośrednio nasza fundacja, a bezpośrednio oczywiście nasi darczyńcy.
To dzięki temu wsparciu udało się stworzyć ten przepiękny ośrodek. Żartujemy nawet, że będzie to najładniejszy przytułek w Europie, jeśli nie na świecie.
Dlaczego kolejny dom powstał akurat w Warszawie?
Od 1991 roku prowadzimy domy w Warszawie. Są tu ogromne potrzeby, ponieważ jest to stolica, do niej zjeżdżają ludzie bez dachu nad głową z całej Polski. Te potrzeby do tej pory oczywiście staraliśmy się częściowo zaspokoić. Jednak stare, pokolejowe budynki, w jakich działało nasze stołeczne schronisko, przestały spełniać swoją funkcję z racji braku możliwości dalszych ulepszeń. Chcąc więc zapewnić możliwość dobrej opieki nad ludźmi chorymi, a także stworzyć godne warunki życia i pobytu wszystkim naszym mieszkańcom, postanowiliśmy zlikwidować stare schronisko i przenieść je do nowego budynku.
Na jaką pomoc będą mogli liczyć podopieczni nowo otwartego domu?
Mieszkańcy będą mieli dach nad głową w pięknych 6-osobowych pokojach i dostęp do kilkunastu łazienek z wszelkimi urządzeniami dla osób z niepełnosprawnościami. Pomagać im będą nasi pracownicy socjalni. Mamy też własną ekipę medyczną (wielu lokatorów wymaga często całodobowej opieki) oraz gabinety wyposażone w sprzęt od WOŚP. Do tego dochodzi gabinet rehabilitacji.
Kiedy pierwsi lokatorzy wprowadzą się do nowego obiektu? Czy są już takie osoby?
Mamy schronisko, w którym mieszka ok. 80 osób. I te osoby będziemy przenosić w ciągu najbliższych dni do nowego budynku, do naszego pięciogwiazdkowego hotelu, jak go żartobliwie nazywamy. W ciągu 2 tygodni od oficjalnego otwarcia, które odbyło się w sobotę (11.02.2023), zlikwidujemy stare schronisko. To będzie bardzo duże wyzwanie logistyczne, dlatego że mamy tam np. ludzi leżących.
Jakie historie stoją za mieszkańcami?
Są bardzo różne przypadki ludzkich nieszczęść. Mamy np. projektantkę wnętrz, która 20 lat pracowała w Warszawie i nagle straciła wzrok, a co za tym idzie pracę i mieszkanie, które wynajmowała.
Kolejny przykład to dość świeża historia. Emerytka, 70-paroletnia, nieuzależniona kobieta, była urzędniczka. Najprawdopodobniej popadła w tarapaty finansowe i znalazła się na ulicy. Przerzucano ją przez systemowe schroniska. Z noclegowni musiała wychodzić rano, wracać wieczorem, a po miesiącu szukać kolejnego. Tak się błąkała po tych placówkach, aż całe szczęście, w końcu do nas trafiła. Teraz staramy się załatwić jej leczenie oraz miejsce w DPS, na które czeka się często parę lat.
Niedawno dzwonił do mnie lekarz ze szpitala warszawskiego w sprawie człowieka po tracheotomii, którego nie mógł odesłać do stołecznego schroniska z braku stałego meldunku w Warszawie. Tak się składa, że większość ludzi w kryzysie bezdomności nie ma meldunku w miejscu, gdzie przebywa obecnie, a z rodzimą gminą, miejscem ostatniego zameldowania, nie utrzymuje od lat żadnego związku. Przyjęliśmy do siebie tego pacjenta, bo przecież nie zostawimy żadnego człowieka na ulicy.
Albo kobieta, której syn zaginął w Rosji, gdzie prowadził jakieś interesy. Sama była pracownikiem socjalnym. Wyprzedała wszystko na prywatnych detektywów, przez co wylądowała na bruku. Są osoby chore psychiczne, które tracą grunt pod nogami i lądują na ulicy, bo rodziny wyrzucają je z domu. Są matki z dziećmi, ofiary przemocy domowej, ofiary handlu ludźmi. Mamy pod opieką ludzi, którzy mieli swoje firmy, którzy byli profesorami wyższych uczelni, bywały i takie przypadki. Często, jak mówię, stoją za tym złe wybory, nierzadko uzależnienie, ale wcale nie zawsze.
Czy stosunek społeczeństwa do osób w kryzysie bezdomności zmienił się w ostatnich latach?
Na pewno się zmienił. Kiedy zaczynaliśmy działalność w 1989 roku, problem bezdomności w ogóle nie istniał w świadomości społecznej. Świeżo tworzone struktury pomocy społecznej miały nawet pretensje, że wyciągam tych ludzi nie wiadomo skąd. A takich ludzi są tysiące, byli, są i będą. Nie zlikwidujemy tego zjawiska, nikomu się to nie udało, ponieważ bardzo różne są ludzkie losy i często tragiczne.
Wracając do pytania, zmianę w Polsce widać zwłaszcza po tym, że powstało bardzo wiele organizacji i rozmaitych grup pomocowych, lokalnych i ogólnopolskich, do których garną się wolontariusze. Natomiast w ogólnej percepcji społecznej może zmieniło się trochę, ale nie do końca, tak jak zresztą w stosunku do ludzi z niepełnosprawnościami.
Ta 30-letnia praca, głównie organizacji pozarządowych, jednak owocuje tym, że rosną rzesze zaangażowanych i wspierających albo punktowo np. w postaci wydawania posiłków czy odzieży, albo systemowo w postaci prowadzenia domów i innych placówek opieki.
A co należałoby zmienić, aby udoskonalić system wsparcia dla tych grup w potrzebie?
Ja myślę, nie tyle udoskonalić, ile zmniejszyć udoskonalenie. Wprowadzenie zbyt wysokich standardów w schroniskach spowodowało paradoksalnie zamknięcie wielu z nich, ponieważ organizacje nie są w stanie sprostać tych "kosztownym" normom. Tak się dzieje w Warszawie, ale nie tylko.
Rozumiem i zawsze byłam za tym, żeby ludziom tworzyć godne warunki, żeby mieli ciepło, porządne łóżka, kąpiel, pomoc socjalną. Byliśmy chociażby pierwszą organizacją, która wprowadziła własnych pracowników socjalnych do schronisk. Ale też nie przesadzajmy w drugą stronę. Kiedy wprowadzono nową ustawę o pomocy społecznej, mówiłam swoim kolegom, że to się skończy tym, że będą zamykać schroniska, a ich podopieczni będą trafiać na ulicę, gdzie przecież trudno mówić o jakichkolwiek standardach.
Druga kwestia to przywiązanie człowieka do gminy ostatniego stałego zameldowania. W efekcie pomoc społeczna w miejscu, skąd pochodzi osoba potrzebująca, stwierdza, że nie zapłaci za jej pobyt w naszym schronisku, bo nie ma z nami podpisanej umowy, a jednocześnie nie może zaoferować żadnej alternatywny, żeby tę osobę gdzieś umieścić. A nie zostawi się przecież człowieka na ulicy, tylko dlatego, że system jest zbyt mało elastyczny. Takich przypadków mamy setki.
Czy istnieje jakiś "wzorcowy" przykład wsparcia tych osób? Może któryś kraj ma taki system?
Nie. Nie ma takiego systemu w żadnym kraju. Po prostu to jest tak skomplikowany problem, że żaden kraj na świecie go jeszcze nie rozwiązał. W sumie w Polsce, gdyby nie te błędy nowej ustawy o pomocy społecznej, której nie wszystkie zapisy są złe, wcale nie jesteśmy na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o takie wsparcie.
Niektóre formy pomocy mogą nawet szkodzić, bo np. system polegający na tym, że każdemu człowiekowi w kryzysie bezdomności daje się najpierw mieszkanie, jest kontrskuteczny. Wiem to, bo duża część naszych mieszkańców, przynajmniej w momencie, w którym do nas trafia, absolutnie nie jest w stanie żyć samodzielnie i utrzymać się ze względu na stan zdrowia czy uzależnienia. Oczywiście mieszkanie tak, ale tylko w niektórych przypadkach i po przysłowiowym "stanięciu na nogi".
A co z państwami skandynawskimi? Dużo dobrego się o nich mówi.
Te wszystkie wzorce z Finlandii czy Szwecji też nie działają. Dzwoniono do mnie i z tych krajów, czy nasza wspólnota nie założyłaby tam schroniska. Musimy zrozumieć, że tak jak nie da się przywrócić zdrowia wszystkim ludziom na świecie, tak nie da się niestety zrobić tak, żeby wszyscy ludzie byli grzeczni, mieli swoje mieszkanka, pracowali i nie popełniali błędów w życiu. To jest niemożliwe. Nie ma więc takiego kraju, który by rozwiązał problem bezdomności na zasadzie: u nas już go nie ma.
Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym jeszcze dopytać, jak można wesprzeć Fundację?
Zawsze można wesprzeć nas finansowo albo co roku przekazać nam 1,5 proc. podatku, ponieważ jak mówiła była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, żeby być dobrym samarytaninem, trzeba mieć pieniądze. A potrzeby są ogromne. Rocznie wspieramy ponad 1000 osób, nie tylko tych w kryzysie bezdomności, ale także tych, które dzięki nam mają jeszcze dach nad głową, a więc ubogie rodziny czy osoby z niepełnosprawnościami. Wspieramy je żywnością, sprzętem, lekami i środkami pielęgnacji.
Można też zostać naszym wolontariuszem, przy czym rodzaj wolontariatu trzeba ustalić z nami. Nie może bowiem wejść tłum nieprzygotowanych osób do schroniska, które w tej chwili przypomina hospicjum. To trzeba wszystko omówić, ale oczywiście chętnie przyjmujemy wolontariuszy. Czasami są to firmy czy korporacje, które organizują wolontariat wewnętrzny dla swoich pracowników, i wtedy ustalamy, co oni mogą konkretnie zrobić. Jest to fantastyczne, bo pozwala jakby zszyć dwa światy: świat tych, którym się powiodło, ze światem tych, którzy albo gorzej się urodzili, albo którym się nie powiodło.