Ojciec Jacek Krzysztofowicz, gdański dominikanin poinformował w niedzielę parafian, że odchodzi z zakonu. Nie jest pierwszy. Co roku sutannę zrzuca kilkudziesięciu księży. Decyzja, która ma rozwiązać problemy duchownego często jest jednak początkiem znacznie trudniejszych. Pozbawieni ochronnego parasola, muszą radzić sobie z brakiem pracy, ostracyzmem i niezrozumieniem.
– Dzisiaj zwracam się do Was po raz ostatni, w nietypowej formie. Nie będzie to kazanie, ale pożegnanie – powiedział w ostatniej wiadomości do parafian o. Jacek Krzysztofowicz, dominikanin. – Odważyłem się wreszcie, żeby żyć i kochać, przestałem się bać zwyczajnej miłości i ryzyka, które z nią jest związane – dodał. Całą wiadomość wciąż można odsłuchać na jego stronie internetowej.
Jak podaje serwis trojmiasto.gazeta.pl, o. Krzysztofowicz będzie musiał opuścić swój pokój w zakonie jeszcze w tym tygodniu.
Ojciec Jacek Krzysztofowicz
Jest jednym z najbardziej znanych gdańskich kapłanów. Na jego msze w kościele św. Mikołaja w Gdańsku przychodzili nie tylko parafianie, ale też duża część gdańskiej inteligencji. Były to najpóźniej odprawiane niedzielne msze w mieście – zaczynały się o godz. 21. Swego czasu przychodzili na nie także Marcin i Katarzyna P., bohaterowie afery Amber Gold. Ojciec Krzysztofowicz zajmował się sprawą przekazanej przez nich darowizny. P. przekazali zakonowi 1,5 mln zł.
Celibat, hierarchia, posłuszeństwo
Przypadków podobnych do ojca Krzysztofowicza jest rocznie kilkadziesiąt. "Wprost" oszacował, że co piąta osoba porzucająca w Europie kapłaństwo pochodzi z Polski. Dlaczego odchodzą? Gdański kapłan powiedział parafianom, że przestaje pełnić funkcję "dla ludzkiej miłości, przed którą ukrywał się w habicie". Przyznał też, że decyzja dojrzewała w nim wiele lat. "Zmierzałem do niej krok po kroku" – powiedział parafianom.
Prof. Tadeusz Bartoś, dominikanin, który odszedł z zakonu w 2007 roku motywował swoją decyzję tym, że Kościół nie jest dostosowany do współczesnych realiów. Bartosiowi nie podobał się też system zależności, jaki panuje w hierarchii: "Nie chcę dłużej żyć w systemie kościelnej zależności, w którym gubi się poczucie wartości własnego życia" – powiedział w wywiadzie dla "Wprost". W rozmowie z Radiem Zet dodawał: "Z powodu celibatu i wielu innych kwestii".
Prof. Stanisław Obirek, jezuita, odszedł natomiast po tym, jak skrytykował papieża Jana Pawła II, a prowincjał zakonu zakazał mu kontaktów z mediami i prowadzenia wykładów.
Jak absolwenci
Dla prof. Bartosia i prof. Obirka zdjęcie habitu nie wiązało się z zawodowym dramatem, obaj wykładają obecnie na uczelniach. Jak podaje trojmiasto.gazeta.pl, także ojciec Krzysztofowicz ma już pomysł na przyszłość. Jeszcze jako duchowny dokształcał się w dziedzinie psychoterapii i pracował jako terapeuta w dominikańskim Ośrodku Pomocy Psychologicznej w Gdańsku. Po odejściu prawdopodobnie będzie szukał pracy w zawodzie.
Wielu byłych kapłanów i zakonników ma jednak poważny problem w odnalezieniu się w świeckiej rzeczywistości. Choć duchowny po odejściu z zakonu może być jeszcze księdzem diecezjalnym, wielu jednak nie podejmuje takiej decyzji i stara się żyć jak normalni ludzie.
– Na pewno nie jest łatwe odnalezienie się na rynku pracy, trzeba zmierzyć się z wieloma stereotypami. Byli duchowni i zakonnicy mogą być odbierani jako niesamodzielni, nie mający kontaktu z rzeczywistością pracy, nie przyzwyczajeni do wykonywania obowiązków służbowych – mówi Izabela Kielczyk, trener biznesu. – Takie osoby traktowane są jak absolwenci, których trzeba przyuczyć. Wiąże się to oczywiście z niższymi zarobkami i niższą pozycją na rynku pracy – dodaje.
O tym, jak poważną przeszkodą może się to okazać dyskutowały w ubiegłym roku na forum powolaniowapomoc.2a.pl byłe zakonnice. Wiele z nich zastanawiało się, czy w ogóle kilkuletni pobyt w zakonie wpisywać w cv.
Plotki i postęp
Ale nie chodzi tylko o pracę. Szczególnie dla osób, które wyszły z zupełnego zamknięcia, zaskakujący i nieprzyjazny jest cały świat. Siostra Albertyna, a przed wstąpieniem do zakonu Marta, zwierzała się dziennikarce, że po tym, jak zdjęła habit przeżyła szok. Przez sześć lat świat zmienił się dla niej nie do poznania.
"Markety, sklepy... Nigdy nie zapomnę, gdy pojechałam do siostry w Niemczech, która dała mi komórkę, abyśmy były w kontakcie. Przez całą drogę prosiłam Boga, żeby ten wynalazek cywilizacji nie zadzwonił. Nie wiedziałam jak odebrać rozmowę, a wstydziłam się zapytać kogoś obcego, bo pomyślałby że ma do czynienia z wariatką" – mówiła.
Na podobne aspekty zwraca uwagę Błażej Strzelczyk, który dwa lata spędził w seminarium, a dziś jest dziennikarzem w krakowskim oddziale "Gazety Wyborczej". Przyznaje, że klerycy po odejściu miewają kłopoty z podstawowymi dla zwykłego człowieka rzeczami, takimi jak kupienie biletu miesięcznego. – W seminarium mieliśmy problemy moralne, duchowe. Nie było za to tych związanych z życiem od pierwszego do pierwszego, poruszaniem się po mieście. Wszystko było w jednym miejscu – relacjonuje.
M., która odeszła z klasztoru klarysek zwraca z kolei uwagę, że najgorsze dla niej były reakcje otoczenia. – Siostry pomawiały mnie po odejściu. Nikt nie pytał mnie wprost o przyczyny, ale wokół mnie rosły kolejne plotki – mówi.
W Polsce nie ma statystyk odchodzących ze stanu duchownego. Przybliżone liczby: w ciągu ostatnich 50 lat odeszła z kapłaństwa co najmniej jedna trzecia obecnego stanu ilościowego, który wynosi 35 tysięcy.
Fragment artykułu "Odejścia" zamieszczonego w "Tygodniku Powszechnym"