Od roku nie jem mięsa. To mój wybór. Nie zostałem do tego zmuszony, to nie kwestia religii, etyki czy stanu zdrowia. Nie mam też nic do tego, jeśli ktoś to mięso je. Jego wybór. Nikt nie może mu tego zakazać. To, co powinno zostać zakazane, to ta mięsna nagonka prawicy, która jest po prostu tępą propagandą. I to wysoce nieudaną.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czy Zjednoczona Prawica myśli, że skoro sama może zaglądać obywatelom do łóżka, to jeśli opozycja przejmie władzę, będzie jej przykładem zaglądała ludziom do talerzy? Żeby tak straszyć ludzi własnymi metodami? Kosmos. Chociaż nie, to nadal Polska.
I tak mięsna nagonka zalała media społecznościowe. A zaczęło się dość niewinnie od wygrzebania raportu C40 Cities opublikowanego w... 2019 roku. Zawarto w zalecenia dla 96 najbogatszych miast na świecie dotyczące działań na rzecz klimatu. Obok działań zero waste czy zeroemisyjnego transportu pojawiły się zalecenia dotyczące ograniczenia jedzenia mięsa. Powtórzę: OGRANICZENIA, nie ZAKAZU.
Warszawa znalazła się w tym elitarnym gronie i z jednej strony to powinien być powód do dumy, ale z drugiej, jeśli należy się do Zjednoczonej Prawicy, a miastem rządzi Rafał Trzaskowski, to nie ma się z czego cieszyć. No, chyba że z tego, że można ten fakt wykorzystać propagandowo.
I tak się też stało: politycy prawicy podnieśli larum, że Rafał Trzaskowski chce zakazać Polakom jedzenia mięsa. Oczywiście prezydent stolicy kilkukrotnie zaprzeczył takim insynuacjom. Tłumaczył, że "to nie są żadne zobowiązania, więc bzdurą jest, że ktokolwiek chce Polakom zakazywać jedzenia mięsa, albo wprowadzać jakiekolwiek inne ograniczenia". Ale machina propagandowa ruszyła.
"Neomarksizm zabierze nam mięso, nabiał i auto na własność. Ale w zamian ubogaci nas robalami, które będziemy zajadać zamknięci w domu, w podartych 3 ubraniach rocznie" – straszył na Twitterze poseł PiS Kazimierz Smoliński.
Minister Janusz Kowalski poszedł o krok dalej, bo stwierdził, że raport C40 Cities uderza w rolników i produkcję mięsa w Polsce...
"Żarty się skończyły. Wrogiem nr 1 dla polskiego rolnictwa jest dziś lewacki unijny ideologiczny ekstremizm eurokratów, którzy w imię finansowych interesów Niemiec ukrywanych pod płaszczykiem absurdalnych celów klimatycznych chcą zakazać prowadzenia w Polsce tradycyjnej działalności rolniczej" – stwierdził w mediach społecznościowych polityk Solidarnej Polski.
Ta narracja zyskała oczywiście wiele innych absurdalnych skrętów łącznie z deklaracją niejako przymuszającą do jedzenia mięsa, bo jeśli się go nie je, to nie kocha się Polski, nie wierzy w Boga itd.
Robaki na talerzu?
Sprawa mięsnej nagonki dodatkowo zbiegła się w czasie z zatwierdzeniem do konsumpcji przez UE mąki produkowanej ze świerszczy, co dla prawicy, szczególnie tej antyunijnej było uśmiechem losu. Od razu połączyli oba te fakty i zaczęli uderzać trochę na oślep, a to w UE, a to w opozycję, Trzaskowskiego i wszystkich na raz.
Podchwyciła to sympatyzująca i wspierana przez rząd telewizja publiczna, która zaczęła generować różnego rodzaju materiały, jak chociażby ten, że "opozycja chce zakazać Polakom jedzenia mięsa i zaleca jedzenie robaków".
Wiadomo, że "robak" ma wydźwięk negatywny, a jego jedzenie wizualnie jest odpychające, więc zestawienie tych dwóch cech wydaje się idealne – przekaz propagandowy pierwsza klasa. I nie ważne, że żadne deklaracje dotyczące zamiany mięsa na robaki czy wprowadzenia jakichkolwiek zakazów nie padły. Ważne, że poszło na wizji.
Stek nowymi ośmiorniczkami
Sęk w tym, że ta prawicowa propaganda zrobiła koło i przejechała po swoim nadawcy, bo w weekend w sieci pojawiły się zdjęcia wstawiane przez prawicowców od ministra Jacka Ozdoby przez byłego ministra Łukasza Mejzę po europosła Patryka Jakiego. Wszyscy pozujący w restauracjach przed talerzami z obfitym obiadem, którego głównym bohaterem jest ogromny kawał mięsa.
Bardzo szybko znaleziono informacje, ile mogły polityków kosztować takie posiłki. Kwoty sięgały ponoć od ok. 100 zł wzwyż. I tak stek stał się nowymi ośmiorniczkami obozu władzy. Komentujący zdjęcia dziennikarze oraz politycy od razu wytknęli, że kiedy w kraju szaleje inflacja i drożyzna, posłowie zajadają drogie potrawy i jeszcze się tym chwalą.
"'Droga' Zjednoczona Prawico, masowe zdjęcia Waszych polityków, że stekami, mięsiwami w drogich restauracjach, na które nie stać dzisiaj wielu Polaków, wille dla kumpli w najdroższych dzielnicach, a potem będzie snuć narrację o tłustych kotach? O robakach? Coś poszło nie tak..." – skwitowała na Twitterze Paulina Piechna-Więckiewicz.
I tak... Miało wyjść mądrze, a wyszło, jak wyszło. Tępa propaganda okazała się mieczem obusiecznym i tak naprawdę to ona, a nie jedzenie mięsa, powinna być w Polsce zakazana.