nt_logo

Siedzę, obok uprawiają seks. Byłem na fetish party i na żadnej imprezie nie czułem się bezpieczniej

Alan Wysocki

· 10 minut czytania
Jest 3:00. Siadam na kanapie z butelką wody. Odwracam głowę, a po mojej lewej, w odległości może jednego metra, para zaczyna uprawiać seks. Za mną w darkroomach zabawa trwa w najlepsze. Krzyki i jęki zagłusza techno. Poszedłem na fetish party i nigdy nie czułem się tak bezpiecznie i komfortowo, jak wtedy.


Siedzę, obok uprawiają seks. Byłem na fetish party i na żadnej imprezie nie czułem się bezpieczniej

Alan Wysocki
• 1 minuta czytania
Jest 3:00. Siadam na kanapie z butelką wody. Odwracam głowę, a po mojej lewej, w odległości może jednego metra, para zaczyna uprawiać seks. Za mną w darkroomach zabawa trwa w najlepsze. Krzyki i jęki zagłusza techno. Poszedłem na fetish party i nigdy nie czułem się tak bezpiecznie i komfortowo, jak wtedy.
Ja siedzę, a obok uprawiają seks. Oto, co widziałem na fetish party. Fot. Polaris / East News

– W każdym klubie, odkąd pamiętam, byłam napastowana przez innych mężczyzn – mówi mi na palarni jedna z uczestniczek imprezy, po czym dodaje: – Ocieranie, chamskie odzywki, macanie i nachalność, to standard w "normalnych miejscach".


– Fetish party to pierwsza tego typu impreza, gdzie mogę czuć się w pełni bezpiecznie, choć każdy bawi się w BDSM-owym przebraniu lub półnago. Tu po prostu nie ma żadnych krzywych akcji – podsumowuje. Chwilę później oboje gasimy papierosa i wracamy na parkiet.

BDSM, darkroom, swingersi, techno i... tabu

Imprezy w klimacie BDSM, darkroomy, swingersi i w ogóle wszystko, co związane z seksem – nawet tym uprawianym "po bożemu" – w Polsce jest tematem tabu. Całą wiedzę czerpiemy z filmów porno oraz z własnych prób i błędów. Jedyna okazja do rozmowy na tematy dotyczące naszej seksualność to "żarty" z kolegami.

"Hehe, no na pewno dzieje się tam", "A ty co? Lubisz, jak cię ktoś pejczem bije?", "Lateks jest dla p***łów" – jeszcze na początku stycznia te niskich lotów teksty były moim jedynym źródłem wiedzy o fetyszowych imprezach.

W końcu przypadkowo zacząłem rozmawiać o tym ze znajomym. – Moja kumpela chodzi na fetish party i mówi, że jest zachwycona. Teraz w lutym będzie kolejna edycja. Tym razem walentynkowa – usłyszałem.

Na naszych twarzach ciekawość mieszała z lekkim zawstydzeniem i stresem. W końcu chęć sięgnięcia po zakazany owoc okazała się silniejsza.

Ciekawość wygrała ze wstydem i stresem – poszedłem na fetish party

Tak też rozchodzi się wiedza o organizacji takich imprez – często dzieje się to pocztą pantoflową. Te eventy, choć w pełni legalne, choć mają swoje strony w internecie, wciąż sprawiają wrażenie, jakby odbywały się w podziemiu.

Przyjaciel usłyszał o wydarzeniu od koleżanki, a koleżanka od przyjaciółki. Na następną imprezę i jedno i drugie wkręca swoich znajomych. Ci mówią o tym jeszcze kolejnym i tak to się kręci.

W Polsce takie eventy dopiero raczkują, choć w Londynie i Berlinie już są wyjątkowo popularne.

Naszą misją jest bycie nowoczesnym safe space’em, łączącym rave i kink. Chcemy, żeby ludzie przychodząc do nas, mogli w tym smutnym kraju, bawić się, w nieskrępowany sposób wyrażać swoją hedonistyczną naturę oraz manifestować i eksplorować seksualność. Wszystko w oparciu o wzajemną akceptację, otwartość na inność, sekspozytywność i przede wszystkim consent.Organizatorzy Lust Supper Wywiad dla Muno.pl

I jak to bywa z tematami tabu, kiedy zaczynasz o nich mówić otwarcie, nagle okazuje się, że podobnych do ciebie osób jest znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. – Ja pracowałam na tych eventach od samego początku. Jeszcze wtedy ludzie byli bardzo specyficzni i nie wszyscy potrafili się zachować – słyszę na kawie od Ani.

– Ale później imprezy były już bardzo kulturalne. Ludzie czuli się bardzo swobodnie i w pełnej akceptacji, szanowali granice innych uczestników – wyjaśnia. Identycznie o fetish party opowiedziały mi dwie inne osoby, które brały już w nich udział.

"Be my Violentine", a "Putin to ch**"

18 lutego - Lust Supper organizuje walentynkową imprezę pod hasłem "Be my Violentine". Wbrew pozorom nie tak łatwo się tam dostać. To, że jesteś w klimacie BDSM, nie wystarczy. Żeby móc wziąć udział w imprezie, musisz wysłać zgłoszenie po kartę klubową i przejść weryfikację.

Chodzi nie tylko o podanie imienia oraz maila, ale także o przekazanie linku do profilu w mediach społecznościowych. Do tego w formularzu trzeba zaznaczyć, że "Putin to ch**". W ten sposób organizatorzy wyłowili ponad 2 000 osób, którym przyznano kartę.

W końcu i do mnie dotarła wiadomość o pozytywnej weryfikacji. Dostałem informację o terminie i miejscu, gdzie mogę odebrać wejściówkę. Do tego wszystkiego musiałem dokupić bilet. Karta bowiem upoważnia do bycia członkiem społeczności, ale za wejścia na poszczególne eventy trzeba zapłacić.

Kobieta przyznająca mi dokument zlustrowała mnie wzrokiem, uśmiechnęła się i rzuciła krótkie "do zobaczenia wieczorem". To jednak wciąż nie koniec wymagań.

Fetish party i Lust Supper, czyli zero przypadkowych ludzi i... zero jeansów i t-shirtów

Filozofia całego przedsięwzięcia jest bardzo prosta: zero przypadkowych ludzi, zero tolerancji dla nachalności, zero kiczu i tandety i... zero jeansów i t-shirtów. No właśnie, na początku nie ogarnąłem, że muszę odpowiednio się przebrać.

Przeżyłem niezłe zderzenie z rzeczywistością. Myślałem, że przyjdę w normalnych ciuchach, popatrzę, co tam się dzieje i tyle. Jak się jednak okazało, na tę jedną noc musiałem dopasować się do BDMS-owej, sekspozytywnej społeczności.

Kobiety w kwestii przebrania miały znacznie większe pole do popisu. My, faceci, mieliśmy do wyboru skórę, albo lateks. – Musiałem się nieźle nachodzić po seks-shopach, żeby trafić na coś fajnego – powiedział mi potem młody chłopak, którego poznałem już na imprezie.

No nic. Włożyłem skórzane spodnie, skórzaną kurtkę i harnesy (uprząż na klatkę piersiową). W międzyczasie skonsultowałem się w sprawie ubioru z organizatorami. Bardzo pozytywne wrażenie zrobiło na mnie pytanie, czy będę czuł się komfortowo w tym stroju.

Kolejki do warszawskiego klubu ciągnęły się od godziny 22:00 do 2:00. Sam stałem tam godzinę. Najbardziej zdziwiło mnie, że wszystkie osoby w tłumie przy bramce to pary lub grupy znajomych. Zero samotnych osób. W końcu udało się wejść do środka.

Poszedłem na Lust Supper i na starcie przeżyłem szok

Ekscytacja, stres, nerwy, lęk, zmieszanie towarzyszyło mi aż do momentu wejścia w głąb klubu. Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, to różnorodność. Trudno jest mi nawet określić średni wiek uczestników.

Na miejscu bawiły się osoby w wieku studenckim, ale też osoby w średnim wieku. Nie zabrakło też takich ze starszych pokoleń. Byli heterycy, geje, osoby biseksualne, lesbijki i osoby transpłciowe.

– Ostatnio podrywali mnie sami panowie, a teraz tylko dziewczyny – śmiała się jedna z dziewczyn.

Panie prowadziły panów na smyczach i na odwrót. Ba, w klubie był też mężczyzna w przebraniu księdza i kobieta w stroju zakonnicy. Oboje udzielali rozgrzeszenia i błogosławili ustawiających się do nich w kolejkach imprezowiczów.

Stroje? Najróżniejsze. Były osoby w kominiarkach, w łańcuchach, na smyczach, w obrożach, uprzężach, lateksowych majtkach, skórze, maskach i tunikach. Najlepiej obrazują to zdjęcia udostępniane przez Lust Supper z poprzednich zabaw.

Ze względu na bezpieczeństwo uczestników na miejscu obowiązuje surowo przestrzegany zakaz robienia fotografii. Był do tego dedykowany pracownik, który strzelał fotki konkretnym osobom za ich zgodą.

Za DJ-em stał podest, a w pierwszym rzędzie tańczyło kilkanaście kobiet – każda zupełnie inna. Były kobiety w krótkich i długich włosach, w dredach, chude, z nadwagą, widocznymi krągłościami, naturalną lub mocno pomalowaną twarzą.

Co je łączyło? Komfort, poczucie atrakcyjność i akceptacji dla swojego ciała. Z jednego zdjęcia można by zrobić przepiękną kampanię społeczną.

"Pomimo nadwagi też mogę być atrakcyjna i dobrze się bawić"

– Przyszłam tu, bo chciałam pokazać sobie, że nie muszę chować swojego ciała pod wielkimi bluzami – zaczęła jedna z dziewczyn – Nie muszę mieścić się w tym wyśrubowanym kanonie piękna. Chciałam skonfrontować się ze sobą i pokazać, że pomimo nadwagi też mogę seksownie się ubrać, być atrakcyjna i dobrze się bawić – dodała.

Różnorodność i ciałopozytywność to nie wszystko. W swoim życiu byłem w najróżniejszych "normalnych" klubach. W żadnym nie było tak bezpiecznie, jak tutaj.

Co to oznacza? Zero krzywych spojrzeń, zero obleśnych komentarzy. Na parkiecie nikt się o nikogo nie ociera. Nie ma wymuszanego macania, chodzenia za kimś i natarczywego nawiązywania kontaktu.

Gdy kupowałem wodę przy barze, dwukrotnie osoba za moimi plecami przysunęła się zbyt blisko, ocierając się ciałem o moje plecy. Reakcja? W ciągu ułamka sekundy. I to nie z mojej strony, a osoby ocierającej się. Sama z siebie przeprosiła i od razu się odsunęła. Byłem w szoku.

Brzmi błaho? Dla niektórych panów być może. Ale każda kobieta i wiele osób LGBT doskonale rozumie, że takie ocieranie się w kolejce przy barze w "normalnych" miejscach nie jest przypadkowe i nie kończy się przeprosinami.

Na żadnej imprezie nie czułam się tak bezpiecznie, jak tam. W normalnych klubach co chwila podchodzą do ciebie chamskie typy i musisz pół godziny im tłumaczyć, że nie jesteś zainteresowana ich towarzystwem i żeby zostawili cię w spokoju.Uczestniczka Lust Supper

Seks na fetish party. Nie mylcie tych imprez ze spotkaniami swingersów

Co najważniejsze – fetish party to nie spotkania swingersów. Na Lust Supper rave łączy się z seksem. Chcesz? To idziesz do darkroomu i tam się bawisz, ale na parkiecie oraz w części wspólnej do aktów seksualnych nie dochodziło.

Na imprezy swingersów przychodzisz przede wszystkim dla seksu i uprawiasz go na widoku wraz z innymi uczestnikami. Ale wracając do tematu...

70 proc. powierzchni klubu było przeznaczone na zabawę, a 30 proc. na zabawę tę mniej grzeczną. W związku z tym byłem też w darkroomach i sali do BDSM. Były to cztery pomieszczenia przeznaczone właśnie na seks.

Tu pojawiło się zmieszanie. Nie dało się przejść między pokojami, żeby nie zajrzeć do środka. Dlaczego? Wszystkie były dokładnie oświetlone na czerwono. Nie było też żadnej kotary, zasłonki czy czegokolwiek, co dałoby przynajmniej pozory prywatności.

Na ścianach widnieją informacje, by nie robić za podglądacza, ale w korytarzu przed darkroomami tłoczyli się ludzie, którzy chcąc nie chcąc, i tak zaglądali do pomieszczeń. Zresztą parom uprawiającym seks i tak to nie przeszkadzało.

Uprawiano tam seks klasyczny, ostry, okładano się pejczami, wymierzano klapsy. Wszystko za obopólną zgodą. Choć muszę przyznać, że widok osoby okładanej aż do krwi, na długo pozostanie w mojej pamięci.

Najbardziej jednak zaskoczyła mnie reakcja mojego mózgu. Koło darkroomów przechodziłem cztery razy. Za pierwszym modliłem się, żeby utrzymać kamienny wyraz twarzy i nie pokazać po sobie szoku.

Czułem się, jakbym zobaczył plan filmu pornograficznego. I to takiego, na który trafia się przypadkiem, a po minucie wyłącza. Różnica jest taka, że ja widziałem to na żywo, a na "planie" nie byli aktorzy, tylko zwykli ludzie.

– Ludzie normalnie podchodzili i mówili, że szukają kogoś do trójkąta, pytali, czy nie chcesz z nimi pójść, czy chciałbyś klepać po tyłku dziewczyny, albo chłopaka – opisała mi jedna z osób.

– Ale to wszystko było takie normalne i bezpośrednie, nikt nie robił jakiegoś chamskiego podrywu, nikt nie dołączał do zabawy bez pozwolenia i wyraźnej zgody. Jeśli mówiłeś "nie", nikt cię nie oceniał, tylko z uśmiechem szedł dalej – dodała.

Za drugim, trzecim i czwartym razem mój mózg zaczął stopniowo przyzwyczajać się do tego widoku. Zaskoczyła mnie jednak postawa tej części imprezowiczów. Żyjemy w kulturze, która chowa seksualność do szafy. Na nich widok biczujących się lub kochających ludzi nie robiła absolutnie żadnego wrażenia.

Podobnie było z tymi, którzy uprawiali seks. Byli w pełni zajęci sobą. Nikt się nie rozglądał, nie przejmował. Ot, sytuacja jak każda inna.

– Nikt nie szuka głębszych relacji. Po prostu korzystasz z możliwości, które ci dają wyznaczone pokoje, później mówisz sobie dzięki, cześć i tyle – słyszę od faceta, który właśnie wychodził z darkroomu.

To na fetish party wzbudziło mój niepokój

Przede wszystkim zdrowie i higiena. Przez te pomieszczenia przetoczyło się co najmniej kilkadziesiąt osób. W pokojach bawiło się niekiedy po kilka par. I wszystko super. Niech każdy robi to, co lubi, a jeszcze lepiej, że ma do tego stworzoną bezpieczną przestrzeń.

Ale biorąc pod uwagę to, co pozostawiają po sobie w pokojach uczestnicy imprezy, wątpię, czy wszystkie te zabawy były bezpieczne m.in. pod kątem ryzyka złapania choroby wenerycznej.

Nie mówię już o tym, że zabawy w pokojach "po kimś" są po prostu niehigieniczne. Sam, nawet gdybym był tam z parą, zastanowiłbym się kilka razy, zanim postanowiłbym zająć jedno z pomieszczeń.

Zastanawia mnie też, jak bardzo muszą nagimnastykować się osoby, które decydują się na takie zabawy. Niepokoi mnie, że do osiągnięcia satysfakcji seksualnej muszą załapać się na zamkniętą imprezę, znaleźć partnera/kę w klimacie, napić się (niektórzy przyćpać) i zaspokajać się w niehigienicznym pomieszczeniu.

Ale wszyscy jesteśmy dorośli i każdy może decydować o tym we własnym zakresie, więc już się nie czepiam.

Podsumowując – czy polecam? Kiedy wstałem w niedzielę rano, czułem się, jakbym dostał obuchem w łeb. A byłem tam na trzeźwo! Nie było to ani pozytywne, ani negatywne uczucie. Po prostu przytłoczyła mnie liczba bodźców.

Po kilku dniach uważam, że jeśli jesteś osobą dorosłą, obytą ze swoją seksualnością i lubisz techno, jak najbardziej. To samo dotyczy osób szukających bezpiecznej przestrzeni do zabawy. Z góry jednak ostrzegam, że idąc tam pierwszy raz, możecie przeżyć niemały szok.