
Jeśli usłyszelibyście, że niemieccy dziennikarze, Stefan Aust i Adrian Geiges w swojej książce: “Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium”, rysują portret jednego z najbardziej bezwzględnych przywódców naszych czasów, nazwisko Xi Jinpinga być może nie przyszłoby wam do głowy jako pierwsze.
Dlaczego? Może dlatego, że najprawdopodobniej czytacie te słowa na wyświetlaczu smartfona, który został wyprodukowany w ojczyźnie Xi i jakoś nam się nie składa, że najprężniej działająca gospodarka świata mogłaby być kontrolowana przez podporządkowanego zbrodniczej ideologii służbistę.
Może też dlatego, że Chiny odmieniane są przez wszystkie przypadki głównie w prestiżowych kontekstach: wzrostów gospodarczych, nowych technologii, skalowalnej masowej produkcji. Gdy mowa o globalnych “stosunkach międzynarodowych”, “dyplomacji”, ba, nawet globalnej “pomocy międzynarodowej”, trudno pominąć państwo środka.
Xi może poszczycić się galerią zdjęć, na których ściska rękę każdego z ostatnich trzech prezydentów USA. Co ciekawe, jeśli chciałby porozmawiać z którymś z nich w ojczystym języku, najlepszymi tłumaczami byłyby latorośle amerykańskich przywódców - zarówo Sasha i Malia Obama, jak i Naomi Biden czy Arabella Kuschner, wnuczka Donalda Trumpa, uczyły się chińskiego.
Na spotkaniach najbardziej wpływowych państw świata chińscy notable nie siedzą więc z boku, przy stoliku z wizytówką “personae non gratae”, wręcz przeciwnie, brylują na najbardziej eksponowanych pozycjach, a światowa elita robi sporo, aby im zaimponować.
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Z drugiej strony, czy można myśleć inaczej, widząc logo Instytutu Konfucjusza, czyli chińskiego centrum współpracy międzynarodowej, na stronach polskich uniwersytetów w zakładkach typu: “współpraca”? Jakoś ciężko sobie wyobrazić, że prestiżowe uczelnie świadomie wysyłają swoich studentów na stypendia do kraju, którego władze tworzą własne definicje praw człowieka.
A jednak. Życie w Chinach jest pełne paradoksów i sprzeczności. I choć trudno powiedzieć, że za ich kreacją stoi jeden człowiek, to jednak jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, Xi Jinping rzeczywiście wywiera wpływ na każdego, pojedynczego obywatela Chin. Książka Austa i Geigesa pozwala sobie to bardzo dotkliwie uświadomić.
“Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium” to nie tylko opowieść jednostce, zdobywającej władzę w środowisku skomplikowanych i miejscami nieracjonalnych, z zachodniego punktu widzenia, kulturowych zależności. To również książka o tym, jak w tej ideologicznej plątaninie radzą (albo nie radzą sobie) wszyscy inni, przeciętni obywatele.
Komfort czy konformizm?
Załóżmy więc przez chwilę, że zaliczacie się do wspomnianego wyżej grona. Mieszkacie w jednym z większych chińskich miast, chodzicie do pracy, opiekujecie się rodziną, wiedziecie normalne, wygodne życia. W niektórych aspektach nawet bardziej wygodne niż “zachodnie”.
– 88 procent użytkowników szerokopasmowej sieci korzysta w Chinach ze światłowodów – w USA jest to 15,6 procent, w Niemczech zaledwie 3,6 procent – piszą Aust i Geiges i dodają, że wszechobecna cyfryzacja znacząco zwiększa komfort życia. Problem w tym, że nieodmiennie wiąże się z konformizmem. Chińczycy nie muszą bowiem głowić się nad tym, jakiej aplikacji użyją do zamawiania jedzenia, albo u jakiego przewoźnika zamówią taksówkę. Wybór jest jeden:
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Chiński internet to bardziej intranet - możliwość pobierania aplikacji jest ograniczona, podobnie jak swobodne surfowanie po sieci. Serwisy VPN, które jeszcze do niedawna pozwalały wyściubiać nos za chiński firewall, zostały oficjalnie zdelegalizowane. Podobnie jak niektóre hasła wyszukiwań np. „ruch demokratyczny w Hongkongu”, ale i “Kubuś Puchatek”. To ostatnie to pokłosie afery, w której “chińscy internauci pozwolili sobie na żart i porównali Xi Jinpinga z bohaterem kreskówki”.
Poza WeChatem, na przeciętnym smartfonie zainstalowane będą prawdopodobnie jeszcze dwie aplikacje: pierwsza, wydana w 2019 roku, pomaga zbliżyć się do wodza, druga - stać się jeszcze lepszym członkiem społeczeństwa.
Bądź bliżej wodza, zbieraj punkty
Przeciętny Chińczyk i przeciętna Chinka nie zdziwią się, gdy naprzeciwko ich budynku mieszkalnego stanie ogromny billboard z podobizną Xi Dada (dosłownie „wielkiego Xi” w znaczeniu: wielkiego ojca lub wujka Xi), być może nawet w towarzystwie swojej szacownej żony („Peng Mama”). To normalne, że Xi jest bohaterem piosenek raperskich, czy komiksów, oraz że w sklepach można bez problemu dostać talerze z jego podobizną.
Nic dziwnego nie ma również w tym, że jako dobry “ojciec” pragnie nauczać swoich “podopiecznych” i że chce to robić efektywnie. Nawet bardzo. W 2019 roku najczęściej ściąganą apką na smartfony w Chinach była przecież “mała czerwona aplikacja” - coś na kształt książeczki z cytatami Mao Zedonga, tylko w cyfrowej formie i oczywiście z mądrościami autorstwa Xi:
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Jeśli zastanawiacie się, czy wirtualne punkty mają jakiekolwiek znaczenie i czy ktokolwiek zadaje sobie trud ich zliczania, odpowiedź w obu przypadkach brzmi: tak. W Chinach każdy obywatel musi liczyć się z tym, że będzie ze swoich czynów rozliczany: zarówno tych dobrych, jak i tych złych. Zasady owych “rozliczeń” stanowią podstawę koncepcji Systemu Kredytu Społecznego:
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Na razie, systemu nie udało się wdrożyć w całych Chinach - pandemia koronawirusa pokrzyżowała te plany. A może wręcz przeciwnie? To właśnie za sprawą pandemii, aplikację do “obywatelskiej kontroli” posiada dzisiaj w Chinach każdy. Nie ma innego wyjścia. Jeśli covidowy awatar w aplikacji nie świeci się na zielono, nie można wejść do sklepu, kupić biletu na pociąg czy pracować.
W Chinach nie sposób zachować prywatności tym bardziej że arsenału kamer zainstalowanych w miejscach publicznych nie powstydziłby się żaden Wielki Brat. Xi Jinping ma ich 600 milionów - dokładnie po jednej na każdą parę obywateli. “Oczy” połączone są z zaawansowanym systemem wykrywania twarzy. I raczej nie ma co liczyć na to, że kiedykolwiek przymkną się na niechlujstwo:
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Dobry Xi czy zły Xi?
Prawo i porządek - to maksyma przyświecająca rządom Xi oraz całej partii. Jej egzekucja jest, jak się wydaje, niezwykle efektywna. Chiny przodują przecież w wyścigu technologicznych zbrojeń: osiemdziesiąt procent smartfonów na świecie wytwarzanych jest w prowincji Shenzhen; chińskie firmy, zamiast ze sobą konkurować, “wymieniają się między sobą, technologia jest towarem dostępnym dla każdego”.
Wzrosty gospodarcze idą również w parze z rozwojem społecznym. Xi osobiście dba, aby Chińczycy stawali się bardziej “światowi”. Kiedy przed 2008 rokiem nadzorował organizację Igrzysk Olimpijskich, powołał do życia Urząd do spraw Budowy Cywilizacji Duchowej. Głównym zadaniem tej szacownej instytucji była walka z nieeleganckimi przyzwyczajeniami, głównie powszechnym w Chinach pluciem na ulicę.
Xi, co oczywiste, nie zajmuje się jedynie błahostkami. Zwalcza również inne, rakotwórcze ze społecznego punktu widzenia, zjawiska, takie jak korupcja. Stosuje w tym celu metodę, którą dobrze ilustruje chińskie przysłowie: „Zabij koguta, a małpa się wystraszy”. Potencjalnie skorumpowani urzędnicy maglowani są w pokazowych procesach, czasem przepadają bez wieści.
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Karząca ręka sprawiedliwości dosięgnie każdego, kto wychyla się ponad linię partii oraz standardy ustanowione przez Xi. Co ciekawe, sam sekretarz generalny wydaje się działać na zasadach skrojonych na indywidualną miarę:
Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium
Czy w Chinach da się więc “normalnie” żyć? Jeden człowiek z pewnością z takiej możliwości korzysta.