Czasami to kwestia wstydu, czasem próba ochrony samej siebie przed cierpieniem: jeśli nie powiem o czymś głośno, mogę udawać, że tego nie było. Zapytaliśmy kobiety, czego nigdy nikomu nie powiedziały.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
8 marca stał się dla nas pretekstem, żeby zapytać bardzo różne kobiety o to, czego tak naprawdę pragną, żałują, co po raz pierwszy odważyły się powiedzieć. Oddałyśmy głos także osobom z niepełnosprawnością, które mówią o swojej ostatniej cytologii. Niektóre z nich nigdy nie miały tego badania. Mają za to traumy związane z wizytą u ginekologów. Bo ci rzadko patrzą na nie jak na dorosłe kobiety, które mają prawo do współżycia i macierzyństwa.
Wiele osób poczuło ulgę, zrzuciło balast. Poniżej prezentujemy to, co usłyszałyśmy.
Matylda, 35 lat: Nigdy nikomu nie powiedziałam, że zostałam zgwałcona przez mojego pierwszego chłopaka. Miałam 18 lat. Po wszystkim leżałam skulona na łóżku przez kilka godzin. Długo się szorowałam.
Z tego, że to był gwałt, zdałam sobie sprawę dopiero po latach, gdy czytałam artykuł o przemocy seksualnej. Płakałam przez kilka godzin. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Czułam się tak, jakby w końcu coś ze mnie wyszło.
Wcześniej przez długie lata myślałam, że nic się nie stało. Tłumaczyłam sobie: to normalne, to był mój chłopak i chyba go kochałam. Jeśli już miałam przebłyski, że coś jednak było nie tak, to byłam przekonana, że to moja wina. Uświadomienie sobie, że to był gwałt, było paradoksalnie ulgą.
Czy to przepracowałam? Nie. Czy żałowałam, że mój były nieoczekiwanie zmarł w zeszłym roku? Też nie. Poczułam ulgę. I tego też prawie nikomu nie powiedziałam. Może jestem złym człowiekiem, ale on też nim był.
Anna, 38 lat: Chyba nigdy na głos nie powiedziałam, że czuję się niewidzialna. Mówię coś w pracy, ktoś mi przerywa. Znajomi wyjeżdżają razem na wakacje, mnie nie zapraszają. Na Instagramie cała ekipa oznacza się na zdjęciach, które zrobiłam, a ja jestem odznaczana. Ludzie zapominają o mnie.
Rekruterzy nie odpisują nawet głupiego: "dzięki za rekrutacje, ale mamy bardziej zajebistych ludzi niż ty". Nie obchodzi ich, co czuję.
Czuję się niewidzialna. Równie dobrze mogłoby mnie nie być. I nikt by nie zauważył, że zniknęłam.
Monika, 53 lata: Nigdy nie powiedziałam, że na studiach związałam się z nieodpowiednim mężczyzną. Byłam kochanką. Zakochałam się. I popełniłam wszystkie możliwe błędy.
Nikomu nie powiedziałam, bo czułam, że nikt nie zrozumie, a wszyscy będą oceniać. I że będą na mnie patrzeć jak na tę najgorszą.
Bo przecież dla wielu osób taki jest świat – zero-jedynkowy. Spotykasz się z mężczyzną, który ma żonę, czyli jesteś szmatą. Czy ja sądziłam inaczej? Nie. Znienawidziłam siebie. Myślę, że znacznie przyczyniło się to do moich problemów psychicznych.
Były momenty, gdy nie wstawałam z łóżka. Chciałam zniknąć. Czy to z powodu zawodu miłosnego? Chyba nie. Nigdy nie pisałam w głowie scenariuszy ze szczęśliwym zakończeniem.
Było tak raczej dlatego, że wiedziałam, że kogoś skrzywdziłam. Czułam, że zasługuję na wszystko, co najgorsze. Czułam, że kiedyś będę musiała za to zapłacić. Ale karę wymierzyłam sobie sama. Właściwie było tak do niedawna, a może jest nadal.
Nikt wtedy nie wiedział, co się dzieje. Nikt nie wiedział, dlaczego nagle się zmieniłam, dlaczego nie wstaję z łóżka. Nie umiałam prosić o pomoc. Byłam z tym sama. Nikt nie wiedział i pewnie nikt się nie dowie.
Martyna, 45 lat: Nigdy nikomu nie powiedziałam, że czuję się brzydka, obrzydliwie gruba i głupia. Robię dobrą minę do złej gry, udaję, ubieram się w szaty i idę przez to życie. Udaję pewną siebie, ale daleko mi do tego. Czuję się obnażona, taka naga. Chyba więcej się nie wychylę i nie będę do tego wracać. Wygodniej żyć w takiej ułudzie, oszukując siebie i innych.
Katarzyna, 33 lata: Przez wiele lat nie mówiłam nikomu, jak bardzo źle się czuję. To był trudny czas: śmierć mamy, po kilku latach rozpadły się jakieś relacje, umarł mój najlepszy przyjaciel.
To wszystko złożyło się na to, że nie dałam już dłużej rady. Ale nikomu nie mówiłam, jak bardzo jest źle. Zakładałam maskę. Powtarzałam, że ze wszystkim dam sobie radę. I dałam sobie radę, ale psychiczny ból był ogromny. Poszłam na terapię. Gdybym wcześniej komukolwiek o tym powiedziała, to pewnie znalazłby się ktoś, kto chciałby mi pomóc.
Dagmara, 31 lat: Odkąd zdecydowałam się na terapię, nie trzymam już sekretów. Odważnie przyznaję się do pochodzenia z rodziny alkoholowej i dysfunkcyjnej. Mówię, że moje dzieciństwo było trudne. Nie stosuję tego jako wymówki. Powiedzenie o tym głośno pozwoliło mi się wreszcie samej przed sobą do tego przyznać. I zaakceptować to.
Mam męża z odzysku - jest po rozwodzie, dzieli nas 14 lat różnicy. Do tego też niedawno zaczęłam się przyznawać. Zawsze czułam się trochę głupio, podejrzewając siebie o jakieś "daddy issue" albo obawiając się nieprzyjemnych komentarzy, że pewnie jest bogaty (np. od położnej środowiskowej).
Nikomu nie mówiłam jeszcze o rzeczach raczej błahych: że nie potrafię otworzyć plastikowych zabezpieczeń z kapsułek do prania. Czasem wolę nie mówić ludziom, że mój syn ma zespół Aspergera. Ale też nie jest tak, że tego nie robię w ogóle.
Gdy mamy trudne momenty w publicznych miejscach, bez wstydu siadam z nim na środku ulicy, jesteśmy tylko dla siebie. Łatwiej znieść nienawistne spojrzenia ludzi, niż własnemu dziecku przykleić łatkę "trudnego" czy "nienormalnego".
Lucyna, 58 lat: Nigdy nikomu nie powiedziałam, właściwie teraz przyznaję się przed sobą samą, że mój ojciec był alkoholikiem i mój mąż też. Obaj eleganccy, żaden tam zasikany żul spod sklepu. Ojciec nie żyje, więc nie wypada o nim źle mówić. Ale taka jest prawda: pił za dużo, sprowadzał do domu kolegów i miał nas w nosie. Choć wiem, że nas kochał. Ale wódka przejęła nad nim kontrolę.
Bałam się, że i w moim domu będzie alkohol. Sama nigdy nie piłam, właśnie dlatego, żeby dzieci nie musiały patrzeć na zapitą matkę. Męża też pilnowałam. Ale właśnie niedawno uświadomiłam sobie, że on jednak ma z tym problem. Nie dopilnowałam. Sięga po piwo, ale codziennie.
Krystyna, 61 lat: Czego nigdy nikomu nie powiedziałam? Nigdy nikomu nie mówiłam, że ojciec bił mnie tak mocno, że miałam poprzecinane plecy od pasa, którym uderzał. On widział tylko bicie. To był sposób wychowywania nas. Pamiętam, miałam wtedy już z 20 lat, jak uderzył mnie przy koleżance. Ona rozpowiedziała o tym w pracy.
Nigdy nie powiedziałam nikomu, że rodzice wygonili mnie z domu z małym, ośmiomiesięcznym dzieckiem. Cały dzień siedziałam na dworcu, czekając, aż mąż przewiezie nasze rzeczy w bezpieczne miejsce.
Nigdy nikomu nie powiedziałam, że mając 15 lat, chciałam odebrać sobie życie. Połknęłam tabletki, znaleźli mnie nieprzytomną.
Dlaczego chciałam umrzeć? Czułam się niechciana, niepotrzebna, do tego dochodziły wyzwiska i to bicie. Przeglądałam na strychu papiery, żeby sprawdzić, czy na pewno jestem dzieckiem moich rodziców. Nawet rodzeństwo mi dokuczało. Pamiętam jak starsi bracia i siostra zamknęli mnie i młodszego brata na strychu. Bardzo się wtedy baliśmy.