
Najnowsza powieść pisarki zaczyna się jak na porządny thriller przystało. Pewnego dnia Sonia Kolasa, menadżerka kwiaciarni Chloris w Oławie, znajduje w miejscu pracy krople krwi na nożycach i szpulach wstążek. Po Helenie Bardo, jej przyjaciółce i właścicielce sklepu z kwiatami, nie ma śladu. Sonia powiadamia policję, ale rozpoczyna też poszukiwania na własną rękę, w które włącza się mąż zaginionej, Dorian. Co stało się z kobietą? Czy była tak idealną osobą, za jaką miała ją Sonia? A może skrywała jakąś mroczną tajemnicę?
– Książki powinny wyciągać ludzi z samotności, uzmysławiać im, że nie są sami na świecie ze swoimi przykrymi doświadczeniami. To chcę pokazywać w swoich historiach. Liczę na to, że czytelnicy odnajdą w nich część siebie i to odkrycie przyniesie im ulgę. Ja czasem taką ulgę odczuwam, czytając książki, i chcę to w swojej twórczości oddawać czytelnikom. To piękny proces dawania i odbierania. Jeden z najważniejszych powodów, dla których zostałam pisarką – mówi w wywiadzie dla naszego serwisu Alicja Sinicka, autorka powieści "Florystki".
W Pani najnowszej powieści główna bohaterka, Sonia Kolasa, zwraca uwagę, że florystka to nie kwiaciarka i poczułaby się urażona, gdyby ktoś ją tak nazwał. Pytam o to, bo zastanawiam się, czy za powstaniem "Florystek" stoi Pani spotkanie z jakąś niezwykłą właścicielką kwiaciarni? A może po prostu lubi Pani kwiaty i związaną z nimi sztukę?
To zdanie nasunęło mi się spontanicznie po rozmowie z utalentowaną florystką, która była moją konsultantką. Opowiadała o kwiatach z wielką pasją. Pomyślałam, że to nie jest kwiaciarka, tylko artystka i zatopiłam tę refleksję w tekście. Zawsze warto zasięgnąć wiedzy u ekspertów. To bardzo wzmacnia opowieść, dodaje magii, tworzy złudzenie, że historia dzieje się naprawdę. Czytelnik, nawet gdy nie może sprawdzić, czy coś jest prawdziwe, to jednak czuje takie “wyjęte z życia” momenty. Staram się je wprowadzać jak najczęściej.
Floryści podchodzą do swojego zawodu z wielką pasją. Kwiaty są dla nich często tym, czym dla malarzy są farby, czy dla nas pisarzy słowa. Wyrażają w ten sposób siebie. Kiedy florysta jest w złym humorze, tworzy bardziej stonowane kompozycje, a gdy ma dobry dzień, daje w pracach i temu wyraz, wprowadza więcej kolorów, kształtów. Najważniejsze jest to, żeby kompozycja była autentyczna, wtedy zawsze się obroni. O tym mówi w książce druga florystka, jakże tajemnicza Helena.
Główna bohaterka "Florystek" zmaga się z własnymi demonami z przeszłości: odejściem ojca, śmiercią niepełnosprawnej siostry, nałogiem matki i jej partnera. Jest już dorosła, ma własną pracę, więc nie jest zdana na bliskich. Poznając jej myśli, wiemy jednak, że wciąż przepracowuje nieprzyjemne doświadczenia z dzieciństwa. W swojej twórczości dużo pisze Pani o toksycznych relacjach i przebytych traumach. Co daje Pani zawodowo, ale też osobiście mierzenie się z tymi trudnymi tematami?
Dzieciństwo osadza człowieka w rzeczywistości. Myślę, że to taka podstawa, na której wielu autorów opiera swoje powieści. Mnie osobiście daje to lepszy wgląd zarówno w siebie, jak i w ludzi, z którymi spotykałam się całe życie. Zawodowo mogę tworzyć lepsze portrety psychologiczne postaci, są bardziej wiarygodne. Tacy bohaterowie dają też oparcie czytelnikom, którzy być może mieli podobne doświadczenia w przeszłości. Książki powinny pełnić taką funkcję, wyciągać ludzi z samotności, pokazywać im, że nie są sami na świecie ze swoimi przykrymi doświadczeniami. To chcę pokazywać w swoich historiach. Przez mroczną warstwę fabularną prześwituje dobro, do którego bohater stara się dążyć.
Najbardziej intrygujące jest to, że dla każdego dobro jest czymś innym. Jeśli właściwie skonstruuje się postać, to ludzie zrozumieją nawet motywy postępowania mordercy. Mogą się z nim nie zgadzać, ale będą go rozumieć. Dlatego sięgam do korzeni, wyciągam je, wykręcam na wszystkie strony, pokazuję, dlaczego ktoś jest, jaki jest. Liczę na to, że w tych korzeniach czytelnik odnajdzie też część swojej historii i to odkrycie przyniesie mu ulgę. Ja czasem taką ulgę odczuwam, czytając książki, i chcę to w swojej twórczości oddawać czytelnikom. To piękny proces dawania i odbierania. Jeden z najważniejszych powodów, dla których zostałam pisarką.
We "Florystkach" serwuje Pani czytelnikom nie tylko zagadkę do rozwiązania z gatunku "dlaczego ktoś zaginął i czy nadal żyje?", ale także wciągający dla wielbicieli dreszczowców nastrój, gdyż para głównych bohaterów, którzy prowadzą na własną rękę śledztwo, doświadcza poczucia nieustannego zagrożenia. To celowy zabieg z Pani strony czy może tylko moje subiektywne wrażenie?
Jest we mnie taka pełna napięcia przestrzeń, którą odkryłam wraz z rozwojem swojego warsztatu. Pełno w niej lęku, tajemnic, niedopowiedzeń. Daję temu wyraz. Chyba nie umiem już inaczej tworzyć. Zawsze kreuję taką mroczną atmosferę, pełną osaczenia emocjonalnego. Rzeczywistość faluje, a bohaterowie próbują w niej utrzymać równowagę. Wraz z tworzeniem kolejnych historii wpadam w nią coraz szybciej. Nie mam pojęcia, dlaczego to moja forma wyrazu, ale podążam za nią, nie sprzeciwiam się jej.
W tej przestrzeni mogę precyzyjnie wyrażać myśli, przyglądać się bohaterom, zbliżać się do prawdy o człowieku, bo w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia ludzie z reguły myślą bardzo wąsko. Pokazują to, co kryje się na co dzień pod warstwą wyuczonych uśmiechów i zwrotów grzecznościowych. Gdy ktoś ucieka przed oprawcą lub drży o siebie i swoich bliskich, pokazuje to, jaki jest naprawdę. Nic tak nie obnaża człowieka jak strach.
W tym miejscu trzeba też zwrócić uwagę na niejednoznaczne relacje między głównymi postaciami. Oboje są sobie bliscy, bo mowa przecież o najlepszej przyjaciółce oraz mężu kobiety, która nagle zniknęła. Z drugiej strony, obecne okoliczności oraz pewne poszlaki z przeszłości sprawiają, że trudno im sobie zaufać. Czy Pani zdaniem swego rodzaju konflikt w relacjach zdanych na siebie bohaterów służy tworzonej opowieści?
Ten konflikt wyniknął bardzo naturalnie. Wiadomo, że kiedy zaginie kobieta, mąż staje się jednym z głównych podejrzanych. Sonia jedzie z nim w góry, bo chce rozwikłać tajemnicę, ale też przyjrzeć się mu. Pokazuję tu wiele twarzy zarówno Soni, jak i Doriana. Ich relację postrzegam jako test zarówno dla niej, jak i dla niego.
Konflikty z reguły służą opowieściom. W thrillerach aż się od nich roi, bo dobrze pokazują człowieka. Nie można jednak z nimi przesadzać, żaden nadmiar nie jest dobry. Osobiście nie jestem zwolenniczką celowego kreowania konfliktów. Wszystko powinno podążać ścieżkami życia. To zgoda jest kojąca, konflikt powinien być chwilowy albo oddalony, bo natłok konfrontacji może być męczący w odbiorze.
W swoich dotychczasowych powieściach opisywała Pani historie wyłącznie z kobiecej perspektywy. Co niektórzy nazywają Panią specjalistką od kobiecych dusz. W książce "Florystki" zdecydowała się Pani jednak wprowadzić dwie narracje. Jedna z nich prowadzona jest z perspektywy mężczyzny – Doriana Bardo, męża zaginionej florystki. Skąd ta zmiana i jak pisało się książkę z męskiego punktu widzenia?
Było to dla mnie odświeżające, dobrze było wejść w męską rolę. Potrzebowałam wprowadzić do opowieści męża zaginionej, żeby stworzyć rys ich małżeństwa, nadać opowieści też charakter thrillera małżeńskiego. Myślę, że to narracja Doriana wprowadziła do „Florystek” taką przyjemną w odbiorze dynamikę. To mężczyzna odważny, bardzo skuteczny. Dobrze tworzyło mi się sceny, w których miał kontakt z Sonią. Byli dla mnie dwoma żywiołami, pasowali do siebie. Podążałam za nimi, kiedy wyjechali w góry, często wymykali mi się i podejmowali własne decyzje – dobrym przykładem jest scena, kiedy Dorian wybiegł z domu za włamywaczem. Nie planowałam tego tak rozegrać, ale wtedy to on przejął kontrolę.
Dopiero dużo później zdałam sobie sprawę, że wiele lat temu, kiedy do ogrodu wszedł nam włamywacz, mój mąż zrobił to samo, wyszedł z domu kierowany dziwnym, pierwotnym instynktem. Zachodziłam w głowę, co on robi, a on pod osłoną nocy konfrontował się z obcym człowiekiem, który na szczęście uciekł. Dobrze jest czasem stworzyć punkt styku z rzeczywistością, to bardzo urealnia sceny.
Z wykształcenia jest Pani ekonomistką, swego czasu pracowała Pani jako analityk finansowy w dużej korporacji. Przyznam, że interesuje mnie to, co sprawia, że ścisły umysł w końcu przeobraża się w humanistyczny i do tego stopnia, że urzeczywistnia pomysły na romanse i thrillery w świecie literatury? A może to tylko stereotyp i można śmiało/łatwo łączyć jedno z drugim?
Ja tak naprawdę zawsze byłam umysłem humanistycznym, tylko tak potoczyły się moje losy, że skończyłam Uniwersytet Ekonomiczny i Politechnikę. Wynikało to z pewnych przekonań, zakorzenionych jeszcze w dzieciństwie, mówiących o tym, że nauki ścisłe dają stabilną przyszłość. Wiele lat tkwiłam w tej stabilnej przyszłości, aż pewnego dnia odezwało się serce, a ja podążyłam za jego głosem. Pamiętam tylko, że włączyłam Word i zaczęłam pisać, tworzyć bohaterkę na dziko. Bez wiedzy, bez ogłady. Niedawno znalazłam te zapiski i uśmiechnęłam się do tamtej dziewczyny, którą byłam przed laty. Do dziewczyny, która chciała coś w sobie zmienić i chwyciła się jedynego koła ratunkowego, jaki dostrzegła. Później tak trwałam.
Sama nie wiem z jakiego powodu. To chyba jest podobny stan do toksycznej miłości. Kochasz, choć nie umiesz wytłumaczyć sobie dlaczego. Pisanie to jedyne zajęcie w moim życiu, którego się podjęłam, nie oczekując niczego w zamian. Robiłam to z wielkiej potrzeby serca, aż zmieniło się całe tło i dziś mogę z tego godnie żyć. Myślę, że każdy może być, kim chce, wystarczy być wiernym temu impulsowi, który czasem kieruje nasz wzrok za okno.
Czy może Pani zdradzić nam kulisy swojej pisarskiej pracy? Jak wygląda prowadzony przez Panią research tematów, które potem są punktem wyjścia dla książkowych fabuł? Co daje Pani siłę w przelewaniu pomysłów na papier, a co stanowi największe wyzwanie?
Największym wyzwaniem jest zawsze początek, kiedy buduję fundamenty opowieści. Muszą być solidne, choć trzeba się przebijać przez gąszcz niewiadomych. Dużo siedzę w Internecie, na Google Maps, ale też wydzwaniam do instytucji, szukam ludzi, którzy mogą mi pomóc. Z reguły spotykam się z otwartością i chęcią pomocy, za co jestem bardzo wdzięczna. Jeśli moi bohaterowie wyjeżdżają, staram się również pojechać w to miejsce, odczuć je po swojemu. To zawsze daje mi wiele i wracam z nowymi spostrzeżeniami.
Fajnie jest wtaczać do powieści mniejsze i większe prawdy z życia. Tkana w ten sposób historia nabiera przyjemnego ciężaru, wartości. Dużym wyzwaniem są też dla mnie opisy miejsc, odnalezienie właściwych porównań, które sprawnie zobrazują czytelnikowi otoczenie, lub bohaterów.
Proszę zdradzić, co szykuje już Pani czytelnikom na przyszłość?
Teraz tworzę historię, której część będzie rozgrywać się nad pewnym jeziorem, pojawi się też motyw Oławy. W nowej książce planuję również poruszyć kontrowersyjne tematy. Znowu pokażę mrok kryjący się za zamkniętymi drzwiami naszych domów. Będą tajemnice, wzajemne oskarżenia i korzenie, w których być może każdy czytelnik będzie mógł odnaleźć jakąś część siebie. Zakończenie w głowie już jest, teraz trzeba o nie zawalczyć.